Wyznawcy wywodzącego się z filmu "Gwiezdne Wojny" jediizmu (czyt. "dżedaizmu") chcą uznania tego ruchu jako religii. – To jest szamanizm, a nie religia – uważa dr Albert Hupa, socjolog z Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych (ISNS) Uniwersytetu Warszawskiego.
Dwie cechy jediizmu sprawiają, że spełnia naukowe kryteria pozwalające uznać go za odmianę szamanizmu. – Pierwszą z nich jest wiara w przodków: w jediizmie ludzie wierzą w Luka Skywalkera. Drugą jest wiara w jakąś moc, która niewątpliwie pojawia się w filmie i jest związana z bohaterami – wyjaśnia dr Alert Hupa. Zwraca uwagę, że te same cechy jediizmu uniemożliwiają nadanie mu statusu religii instytucjonalnej.
– To są zwykłe żarty, nic poważnego – uważa dr Albert Hupa. Tłumaczy, że gdyby wyznawcy poważnie podchodzili do jediizmu, wierzyliby w swoich własnych przodków, wyznawali swoich własnych dziadków, a tego nie robią. – Oni selektywnie wybierają pewne symbole z filmu "Gwiezdne wojny", czyli tak naprawdę z fikcji, a później włączają je w swój światopogląd, przyjmują określony styl życia, zachowania i wartości – wyjaśnia gość Justyny Dżbik.
Dr Albert Hupa zwraca uwagę, że w światowej kinematografii pojawiły się jeszcze inne kultowe filmy, które mogły znaleźć swoich "wyznawców". – "Matrix" miał potencjał, by stać się mitologią, zwłaszcza że było w nim wiele religijnych podtekstów – uważa gość "Pod lupą". Jak wyjaśnia, choć przez pięć lat po premierze wokół filmu utrzymywał się metafizyczny ferment, ostatecznie fani "Matrixa" nie stworzyli żadnego większego ruchu. Podobne były losy uznawanego za kultowy "Terminatora" z niezapomnianym Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej.
Więcej w rozmowie Justyny Dżbik z dr Albertem Hupą. Dźwięk znajdziesz w ramce po prawej stronie.
ap/ŁSz