Pojęcie "Forever 27 Club" to termin stosowany w popkulturze, a odnoszący się do wpływowych muzyków z gatunków rocka, bluesa i R&B, którzy zmarli gwałtownie w wieku 27 lat.
Pojawiło się ono na przełomie lat 60-tych i 70-tych po śmierci czterech artystów: Briana Jonesa, Jimi'ego Hendrixa, Janis Joplin i Jima Morrisona. Utarło się wtedy, że to najbardziej niebezpieczny wiek dla popularnych muzyków. I choć to tej listy można dodać jeszcze Kurta Cobaina, Amy Winehouse i 30 innych mniej znanych artystów, to według "British Medical Journal" mówienie o klątwie 27 roku życia jest mitem.
- Jeżeli chodzi o śmierć samobójczą, to jest cała masa muzyków, którzy odeszli w wieku innym niż 27 lat - mówił w Czwórce dziennikarz muzyczny Mateusz Jędras i wskazuje takie postaci, jak Ian Curtis z Joy Division (żył lat 23), Magik z Kalibra 44 (22) czy Michael Hutchence, który zmarł śmiercią tragiczną w wieku 37 lat.
Zarazem jednak krytyk zwraca uwagę, że nie bez powodu muzycy w wieku 20-30 lat umierają statystycznie trzy razy częściej niż ich rówieśnicy parający się innym zawodem.
- Owszem jest coś takiego w trzeciej dekadzie życia, że ludzie zaczynają wtedy eksperymentować z narkotykami albo próbują sobie udowodnić, że potrafią pływać po pijaku, jak Jeff Buckley. I wcale nie musi to być związane z sukcesem; wystarczy być niespokojną duszą - twierdzi Jędras.
Więcej na temat przedwczesnych zgonów muzyków w dźwięku w boksie "Posłuchaj".
bch