W bajkach wszystko jest proste. Księżniczka wychodzi za księcia i żyją długo i szczęśliwie, nie kłócąc się o to, kto zarobi na jedzenie "do pierwszego". Tylko, że w bajkowych założeniach książę i księżniczka już na wstępie mają po tyle samo dóbr. A w życiu nie zawsze tak się zdarza.
Na początku związku z reguły jest tak, że za wszystko płaci mężczyzna. – Kobiety bowiem cenią u partnerów chęć dzielenia się własnymi zasobami – tłumaczy Miłosz Brzeziński, trener osobisty. – Więc to on płaci, on ma czas i on chętnie słucha wszystkich historii o życiu, które ona opowiada.
Jak twierdzi trener, trzeba uważać, by nie "wpakować" w partnera za dużo pieniędzy. – Nie dlatego, że ta inwestycja może się nie zwrócić, tylko po to, by niedruga strona nie czuła się niezręcznie - twierdzi Brzeziński.
Inny typ kobiet, to panie, które czują się "upokorzone" faktem, że mężczyzna coś im na pierwszych randkach kupuje. Ale, jak twierdzi Brzeziński, "tych jest zdecydowanie mniej".
Gdy zaczynamy razem mieszkać sytuacja się zmienia. – Zaczyna być dużo rzeczy, które zużywa się wspólnie. I pojawiają się schody. Licytujemy się, kto za co zapłacił i dlaczego więcej. – tłumaczy Brzeziński – Jestem więc zwolennikiem teorii o konieczności posiadania wspólnego konta. Jeszcze lepszym pomysłem jest zorganizowanie sobie słoika, do którego będziemy wrzucać pensję. Wtedy będzie wiadomo, ile tak naprawdę tych pieniędzy znika.
Dopiero w małżeństwie pojawia się wspólnota majątkowa. Wtedy sytuacja znów odwraca się o 180 stopni. – Dobrze jest, gdy małżonkowie posiadają takie fundusze, o których nikt nie wie – mówi Brzeziński. – To są pieniądze na tzw. czarną godzinę, dają poczucie bezpieczeństwa.
Więcej o niebezpieczeństwach, jakie czyhają na młodych zakochanych i małżonków z długim stażem na kolejnych etapach finansowych rozgrywek dowiesz się, słuchając całej rozmowy z Miłoszem Brzezińskim w audycji "Pod lupą".
(kd)