– To skomplikowana kwestia. Wszystko zależy od tego, czy osoba, której robimy mural tego chce. Jeżeli nie, nasze działanie podchodzi pod wandalizm i wtedy pozbywamy się naszych praw do dzieła na rzecz tego, komu to zrobiliśmy. Nie dzieje się tak natomiast, gdy robimy coś na zamówienie - powiedział Jan Pawlik, street art-owiec z "Taki Myk Studio".
W środowisku street art-owców nie ma czegoś takiego jak kodeks honorowy, który zabraniałby zamalowywania dzieł o wysokiej wartości artystycznej. – Może kiedyś tak było. Nikt nie wiedział jak to jest, każdy wyciągał dziadkowi przedwojenne puszki z szuflady i szedł coś malować. Wtedy było to rzeczywiście trudne, ludzie się troszeczkę bardziej szanowali. Teraz jest z tym gorzej, ale też jest dużo więcej ludzi, którzy malują, a tej przestrzeni do malowania jest mało - zauważył gość audycji "Pod Lupą".
Najbardziej znani reprezentanci street artu na świecie, jak Banksy czy Shepard Fairey, na swej twórczości zarobili miliony dolarów. Ich polscy koledzy dopiero w zeszłym roku po raz pierwszy mogli wystawić swoje prace na krajowej aukcji.
– Najdroższa praca, autorstwa M-city, poszła za jakieś 4 tysiące złotych. To kwota jak za obraz średniej klasy młodego malarza. Zapraszaliśmy na naszą cykliczną imprezę "Szablon Dżem" różnych znanych ludzi ze świata i oni często wymieniali M-city wśród swojej ulubionej trójki-piątki street art-owców. Dla nas było to dużym zaskoczeniem. W Polsce lubimy się niedoceniać - podsumował Jan Pawlik.
Więcej o prawie autorskim w street arcie dowiesz się, klikając w ikonkę dźwięku. Oglądając lub słuchając materiału reporterskiego Kasi Węsierskiej dowiesz się z kolei, czy legalne są kopie i reprodukcje dzieł znanych malarzy.
pg