- Żyłem w wyidealizowanym amerykańskim świecie - przyznaje Jose. - Miałem 24 lata, przeżyłem małżeństwo, rozwód. Miałem dwójkę dzieci. Moja firma komputerowa dobrze prosperowała - myślałem, że to jest amerykański sen - myliłem się - opowiada. - Z byłą żoną walczyłem o opiekę nad dziećmi, byłem już w nowym związku, moja była żona nie mogła się z tym pogodzić. Chciała zniszczyć mi życie - dodaje.
Była partnerka Jose zadzwoniła na policję i zeznała, że przyznałem jej się do zbrodni. Mówiła o głośnym morderstwie: dealera narkotyków i jego dziewczyny tancerki go-go. Policja koniecznie chciała znaleźć zabójcę, zwłaszcza, że jedna z ofiar była dzieckiem wysoko postawionego policjanta.
Pewnego dnia kiedy Jose jechał odwiedzić swoje córki jego samochód zatrzymała policja. Jak w amerykańskim filmie, nad głową latały helikoptery, jego rzucono na ziemię i skuto. Nie wiedział dlaczego. W areszcie usłyszał zarzuty: podwójne morderstwo ze szczególnym okrucieństwem.
Trafił do więzienia, w którym spędził 5 lat. - Stałem się numerem 124396 - pamięta. Przez trzy lata przebywał w celi śmierci w więzieniu stanowym na Florydzie. W 1997 roku kary śmierci na Florydzie wykonywano przy użyciu krzesła elektrycznego. Jose wspomina gasnące w celach światło, gdy wykonywano wyrok. Wspomina wieczory przed egzekucjami. - W wieczór przed egzekucją panuje cisza, słychać tylko płacz - opowiada.
Jose był 97 więźniem skazanym na karę śmierci, którego ułaskawiono. Wstawiły się za nim liczne organizacje międzynarodowe. W 2001 roku wyszedł na wolność. Poczuł deszcz, spacerował po trawie, jadł krewetki. Dziś jeździ w miejsca, które kiedyś widział tylko na zdjęciach - walczy przeciwko karze śmierci. Wie, że te najcięższe z wyroków ciążą też na osobach niewinnych, a niektóre z nich nie doczekają ułaskawienia, jak jego przyjaciel Frank - posłuchaj całego załączonego reportażu Julii Prus "To nie jest film".
Reportaż przygotowany przez Studio Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia.
(pj)