Logo Polskiego Radia
polskieradio.pl
Agnieszka Kamińska 25.06.2012

”Proszę nie pytać mnie o cięcia!”

Obóz siedmiu krajów płatników chce ciąć unijny budżet o duże kwoty – mówi portalowi polskieradio.pl komisarz do spraw budżetu Janusz Lewandowski. Czy w takim razie uda się ocalić duże dotacje dla Polski?
Janusz Lewandowski, były unijny komisarz do spraw budżetuJanusz Lewandowski, były unijny komisarz do spraw budżetuKomisja Europejska

- Negocjacje w tych warunkach to sport ekstremalny – powiedział komisarz do spraw budżetu, pytany, czy możliwe jest uratowanie projektu siedmioletniego budżetu 2014-2020, przedstawionego przez Komisję Europejską. Czy cięć uda się uniknąć? Janusz Lewandowski przyznaje, że sytuacja jest trudna. Podkreśla, że argumenty są: budżet broni się w warunkach kryzysu, ze względu na inwestycyjny charakter. Dodaje, że wiele zależy od sposobu negocjacji i tego, czy małe państwa, broniące obecnego projektu budżetu, pozwolą się podzielić na mniejsze obozy.

Unia Europejska negocjuje budżet na kolejne siedem lat, tak zwane Wieloletnie Ramy Finansowe 2014-2020, od których zależy wiele inwestycji współfinansowanych przez fundusze europejskie. Pod koniec tygodnia na Radzie Unii Europejskiej, czyli spotkaniu głów państw i rządów krajów unijnych, przedstawione będą pierwsze w tym gronie ustalenia, na razie bez liczb. To właśnie w Radzie zapadają wiążące, polityczne decyzje. Propozycja siedmioletniego budżetu, przedstawiona rok temu przez Komisję Europejską, jest bardzo korzystna dla Polski. Problem w tym, że kraje płacące składki do budżetu unijnego domagają się cięć w budżecie, motywując to m.in. kryzysem.

Komisarz Janusz Lewandowski ocenia, że projekt budżetu jest odpowiedni na czas kryzysu. - Sprzyja inwestycjom, a więc i tworzeniu miejsc pracy. Gdyby nie współfinansowanie z Unii Europejskiej, zamarłaby większość inwestycji - zaznacza. W Polsce ponad połowa inwestycji była współfinansowana z Unii, a na przykład na Węgrzech było to aż 97 procent.

Czy możliwe będzie całkowite ocalenie budżetu od nożyc najbogatszych państw? - Nie sądzę… Proszę mnie nie pytać o cięcia! Moim zadaniem jest obrona, dostarczanie argumentów, tak żeby zachować obecny budżet. Specjaliści od cięć kryją się w innych stolicach europejskich, na pewno nie w Warszawie – powiedział Janusz Lewandowski. Uważa, że klucz leży w sprawnych negocjacjach i w tym, żeby kraje biedniejsze nie dały się podzielić. Jak dodaje, próby rozproszenia sił w obozie przyjaciół budżetu obserwuje na co dzień.

Fot.
Fot. Komisja Europejska

Przeczytaj rozmowę o negocjacjach nad budżetem 2014-2020!

Polskieradio.pl: Pod koniec czerwca duńska prezydencja ma przedstawić schematy negocjacyjne w sprawie budżetu, na razie bez kwot. Chciałabym zapytać, jak Pan ocenia dotychczasowe negocjacje, czy to co się ustaliło, odbiega daleko od propozycji wstępnej Komisji Europejskiej?

Janusz Lewandowski, komisarz ds. budżetu: Na razie złożona jest tylko jedna propozycja, nasza. Są jednak dwa obozy, które się uwidoczniły w ciągu całorocznych rozmów, od 21 czerwca zeszłego roku, kiedy to przedstawiliśmy propozycję Komisji Europejskiej. Jeden to obóz mniej liczny, siedem krajów, który chciałby ciąć budżet i to o duże kwoty. To są płatnicy netto. Jest ich niewielu, ale wnoszą ponad połowę budżetu europejskiego, więc należy liczyć się z ich głosem. Druga grupa, znacznie liczniejsza, która ostatnio spotkała się w Bukareszcie, to grupa przyjaciół kohezji, którym zależy na utrzymaniu obecnego budżetu. Oczywiście w negocjacjach ustali się to zapewne gdzieś pośrodku, oby tak było. Pierwsze liczby poznamy już nie od duńskiej prezydencji, ale od Cypryjczyków. Do końca czerwca będziemy rozmawiali o tym, jakie powinny być zasady wydawania pieniędzy, jaka jest ich wartość, gdzie szukać wartości dodanej, ale jeszcze bez liczb korygujących naszą propozycję.

Jak na tym etapie negocjacji można oceniać szanse, że Polska zachowa prognozowane wcześniej 300 mld złotych?

Oczywiście, jesteśmy w ekstremalnie trudnych warunkach. Nigdy nie było takiego kryzysu w Europie, nigdy tak trudno się nie rozmawiało i nigdy nie było takiego poczucia, że trzeba oszczędzać, również kosztem wspólnego projektu europejskiego. Zatem negocjacje budżetowe, roczne i wieloletnie, to dziś sporty ekstremalne.

Mamy jeden argument. Przez to, że tak a nie inaczej głosowali ludzie w Grecji czy we Francji, Europa w 2012 roku odkryła również, że nie wystarczy oszczędzać, trzeba pobudzać wzrost. Budżet europejski naprawdę ma charakter inwestycyjny. Mamy szokujące dane co do udziału inwestycji współfinansowanych przez Unię Europejską w całokształcie inwestycji. Pejzaż inwestycyjny Europy w wielu krajach zamarłby, gdyby nie było inwestycji współfinansowanych, a z tym się wiążą miejsca pracy. Dlatego nas urządza w tej chwili taka rozmowa, która szykuje się na koniec czerwca, z udziałem premiera Donalda Tuska, gdzie będzie mowa o osadzeniu budżetu europejskiego jako narzędzia tworzenia inwestycji, miejsc pracy, w tej strategii odbudowania ożywienia gospodarczego w Europie, zanim przyjdą l

Bez cięć – prawdopodobnie – nie uda się tego budżetu skonstruować? Jakie to mogłyby być cięcia?

Nie mam zamiaru spekulować. Mam zamiar bronić naszej propozycji, ona jest rozsądna. To nie jest budżet rosnący, a utrzymany realnie na poziomie roku 2013. Tak jest, mimo że mamy teraz jeszcze Chorwację, czyli będzie nas więcej w tej rodzinie europejskiej. Są tylko pewne korekty inflacyjne przez siedem lat – tak został limitowany. Nie jest to superambitny budżet, tylko że w nim są korzystne zmiany dla krajów uboższych. Został tak zaprojektowany, żeby kraje na dorobku miały więcej albo sporo więcej – tak jest w przypadku Polski. Oczywiście to jest widoczne.

Naturalnie będzie pokusa, żeby „używać sobie” na funduszach strukturalnych. Oczywiście będzie argument, że te fundusze nie zagrały, tak jak miały zagrać, w przypadku Grecji czy Hiszpanii, bo wytransferowano miliardy, a znowu są kłopoty. Przeciwwagą jest mądre wykorzystywanie tych funduszy przez takie kraje jak Polska czy Słowacja, gdzie rzeczywiście są one czynnikiem odporności antykryzysowej. Klimat jest nieszczególny w Europie, co doskonale widać, ale argumenty są.

Czy możliwe jest uniknięcie cięć?

Nie sądzę… Proszę mnie nie pytać o cięcia. Moim zadaniem jest obrona, dostarczanie argumentów, tak żeby zachować obecny budżet. Specjaliści od cięć kryją się w innych stolicach europejskich, na pewno nie w Warszawie. To również kwestia sprawności negocjacyjnej i zwartości obozu przyjaciół budżetu europejskiego i przyjaciół kohezji, żeby się bronić razem i nie dać się podzielić, bo takie pokusy zawsze będą. Widzę, że są próby podzielenia tych biedniejszych krajów, żeby było łatwiej. To stara zasada – divide et impera.

Jak ocenia pan gospodarczą sytuację Unii Europejskiej? Nie można powiedzieć, że wybory w Grecji natchnęły Europejczyków optymizmem. Jakie widzi pan wyjście z tej sytuacji?

Europa czyści finanse publiczne, w związku z tym oszczędza na wydatkach publicznych. I jest w stanie stagnacji. Strefa euro miała w 2012 roku zerowy wzrost, a gospodarka potrzebuje ożywienia, chociażby po to, żeby spłacić długi. Wiadomo już w tej chwili, że Europa nie poradzi sobie z wydobyciem się kryzysu wyłącznie przez oszczędności. Natomiast jak znaleźć inwestycje, które nie mnożą długów i deficytów, to jest trudniejsza część pytania – bo nie można w takiej sytuacji dosypywać pieniędzy, czyli mnożyć kłopotów, z których wziął się kryzys.

Dlatego budżet europejski, który jest skromny, ale bardzo istotny dla ożywienia inwestycyjnego, może być pomocą. Nie trzeba na nowo wynajdować koła. Gospodarka realna Europy jest w stanie trudnym, nie można jej dotykać dodatkowymi obciążeniami finansowymi, podatkowymi. Jednak na przykład podatek od transakcji finansowych, może obniżyć składki narodowe i może być sposobem na to, aby sektor finansowy żył nie tylko kosztem podatników i by uczestniczył w naprawie gospodarki europejskiej. Taki podatek nie byłby specjalnie problemem Polski, bo nie jest to u nas wielki sektor.

Czy są szanse na wprowadzenie takiego podatku?

Dwa lata temu, kiedy proponowaliśmy nieśmiało i prawie że prywatnie – spotykała nas fala krytyki. W tej chwili klimat zmienił się zasadniczo w Berlinie i w Paryżu, a więc w tych stolicach, które uważają się za najważniejsze. Ten podatek będzie w Europie. Pytanie tylko, czy będzie on narodowy, czy będzie zharmonizowany pomiędzy grupą krajów i czy będzie z niego jakiś wpływ do budżetu europejskiego, na czym mi najbardziej zależy. Po to się staraliśmy, żeby mieć dodatkowe wpływy do budżetu europejskiego, obniżające składki narodowe i umożliwiające ministrom finansów w Berlinie, w Warszawie czy w Madrycie, uzdrawianie finansów publicznych.

Jak pan widzi perspektywy dla Grecji? Co oznaczałoby wyjście Grecji ze strefy euro? Czy to jest realne? Czy to jest może konieczne, jak twierdzą niektórzy?

Europa szykowała się do pożegnania z Grecją po pierwszych wyborach, kiedy w urnie był głównie gniew. Ze strony Greków nie było to raczej gniew na Europę, bo cały czas sondaże mówią, że zasadnicza większość z nich chce mieć euro, a nie drachmę i chcą być w Unii Europejskiej. To był raczej gniew na własne elity. W moim gabinecie są dwie Greczynki i wiem, że porównywały stopień odpowiedzialności ich klasy politycznej w ostatnich latach z tym, co wyczytały o Polsce tuż przed zaborami – bo wszyscy teraz z zapałem studiują historię Polski. Pierwsze wybory były nieracjonalnym wyrazem gniewu, trzeźwość przyszła w drugich wyborach, kiedy wskazano jednak na partie, która być może chciałaby zmodyfikować warunki pomocy udzielonej Grekom, ale jednak chcą podtrzymać te układy, z trudem zawarte i ratyfikowane w 17 krajach strefy euro. Nie jestem nadmiernym optymistą, ale światełko w tunelu chyba się pojawiło.

Agnieszka Kamińska, polskieradio.pl