Jeszcze 6 stycznia, po tym, jak pojawiała się pierwsza gwiazda na niebie, małe dzieci biegały po ukraińskich wsiach i śpiewały kolędy. Energetyczne, z nieskomplikowanym tekstem, łatwą, skoczną melodią pieśni nie miały wiele wspólnego z historią narodzin Chrystusa. Zapowiadały jednak rychłe nadejście poważnych, dorosłych kolędników.
Kolędy weselne i historie niezwykłe
- Na Ukrainie są dwa podstawowe typy kolęd, jeśli chodzi o treść. Takie, które są związane z narodzeniem Chrystusa, o religijnej treści. I drugi typ, związany z życzeniami dla chłopców i dziewczyn, którzy planują w najbliższym roku wziąć ślub. Dlatego dużo jest kolęd o tematyce weselnej – mówił Illya Fetysov, folklorysta współzałożyciel zespołu Bożiczi.
W kolędach dla chłopców i panien wychwalano ich pracowitość, urodę i zaradność. Często pieśni takiej towarzyszyła jedna z wersji refrenu „Raj się otworzył – Chrystus urodził się temu domowi”, wskazująca na bożonarodzeniowy okres. Wśród kolęd o treści religijnej występują takie, które bardzo dokładnie opowiadają o wydarzeniach z Nowego Testamentu. Ale są i kolędy, których treści brzmią baśniowo.
- Są też treści apokryficzne, na przykład o tym, że Maria najpierw chciała nazwać swojego syna Eliaszem, następnie Bazylem, ale jednak nazwała go Jezusem – wspominał Fetysov. – Są też kolędy, których treści nie do końca są zbadane. To te, w których opowiada się o grobach. W jednym leży Bogurodzica, w drugim – Jan Chrzciciel, a w trzecim – Jezus.
Dziewczyny wodzą Mełankę, chłopcy wodzą kozę
W części zachodniej Ukrainy kolędowano nawet do Matki Boskiej Gromnicznej, we Wschodniej Ukrainie z kolędą chodzono dwa-trzy dni. 13 stycznia nadchodziła kolejna okazja do śpiewu – „szczodrowania” lub „mełankowania”, które znacznie różniło się między regionami.
- W Karpatach w „mełankowaniu” biorą udział tylko mężczyźni. W obwodzie dniepropietrowskim „mełankę” śpiewały jedynie kobiety, dziewczyny. Z nimi chodził chłopak, przebrany za dziewczynę, Mełankę – wyjaśniał Fetysov. – Podobnym obrzędem było „wodzenie Kozy”. W obwodach czernihowskim, kijowskim wodzili Kozę chłopcy. Jeden z nich był przebrany za Dziada, inny był Kozą. Grupa wchodziła do domu i śpiewała pieśń o Kozie, ta nagle umierała, później zmartwychwstawała. Ludzie wierzyli, że jeśli tacy kolędnicy odwiedzą ich dom z Kozą, przyniosą szczęście i urodzaj na następny rok.
Świętem kończącym cykl Bożego Narodzenia był Chrzest Pański, zwany Jordanem, 19 stycznia. Tego dnia na Dniepropietrowszczyźnie „rozstrzeliwało się” Boże Narodzenie. Myśliwi oddawali strzały w powietrze na znak końca Świąt.
Huculi z Werchowyny podążają na kolędowanie
Wigilia, czas magiczny
W Wigilię dalej żyjemy jak kilkadziesiąt lat temu. I w ten jeden wieczór przenosimy się na tę Łemkowszczyznę z dzieciństwa moich dziadków. Olga Pyrz
Dla Olgi Pyrz, Łemkini z Małastowa, okres świąteczny jest czasem niezwykłym. W rodzinnej wsi co roku wraz z dziadkami nasza rozmówczyni urządza bardzo tradycyjną, łemkowską Wigilię „beż żadnych innowacji”.
- Łemkowie byli biedni i jedli naprawdę najprostsze potrawy. I my jemy właśnie takie potrawy. Dlatego mówimy, że trzeba bardzo długo pościć, by być na tyle głodnym, aby te potrawy rzeczywiście smakowały – żartowała Olga Pyrz.
Wigilia zaczyna się od czosnku, prosfory i soli. Prosforę – święcone pieczywo z mąki, wody, zakwasu – przynosi się kilka dni przed Świętami z cerkwi. Ponieważ przy łemkowskim wigilijnym stole nie można używać noża (Boże narodzenie to przecież czas pokoju!), chleb ten goście dzielą między sobą, rwąc go. Sól i czosnek symbolizowały zdrowie. Następnie – żur owsiany – wg niektórych powinien być tak gęsty, by stała w nim łyżka. Potem kolejne, często jednoskładnikowe dania: ziemniaki z cebulą, fasola, grzyby, groch.
Od stołu może wstawać jedna osoba, odpowiedzialna za przynoszenie dań. Zazwyczaj tę rolę pełni gospodyni. W tradycji łemkowskiej powinno się używać do jedzenia tylko łyżki, której nie można wypuścić z rąk do końca wieczerzy – groziło to utratą krów. Żeby rodzina trzymała się w komplecie, bliscy Olgi Pyrz związują łyżki po wieczerzy.
Łemkowie byli biedni, więc tych obrzędów związanych z pieniędzmi było sporo! Pieniądze wkładało się także pod obrus. Były nawet w pierogach! Olga Pyrz
Im więcej żelastwa, tym lepiej
Dawniej, pod łemkowskim wigilijnych stołem można było znaleźć żeliwne sprzęty, np. rolnicze. Żelazo symbolizowało siłę, a położenie na nim nóg podczas wieczerzy tę siłę kładącemu gwarantowało. Zanim jednak zasiadło się do stołu, należało umyć ręce, trzymając w nich monety. Należało zadbać o to, by żadna z monet nie wypadła. Chodziło oczywiście o dobrobyt, choć niektórzy wypierają się tego, mówiąc, że o zdrowie.
- Łemkowie byli biedni, więc tych obrzędów związanych z pieniędzmi było sporo! Pieniądze wkładało się także pod obrus. Były nawet w pierogach! – śmiała się Olga Pyrz.
W domu Olgi do kolacji wigilijnej zasiada się w soroczkach. Wyszywane koszule są w rodzinie od pokoleń i założenie ich ma wymiar symboliczny. To łączenie się z przodkami i docenienie ich kultury. Kultury, o którą trzeba było szczególnie dbać w okresie przesiedleń.
- Moi dziadkowie wrócili na Łemkowszczyznę po 1956 r. To ludzie bardzo silni. Nie bali się dbania o swoje tradycje. A teraz dbają, by szczegółowo przekazać je nam – mówiła Łemkini. – W Wigilię dalej żyjemy jak kilkadziesiąt lat temu. I w ten jeden wieczór przenosimy się na tę Łemkowszczyznę z dzieciństwa moich dziadków.
***
Tytuł audycji: Kiermasz pod kogutkiem
Prowadziła: Mariana Kril
Goście: Ilya Fetysov, Olga Pyrz
Data emisji: 3.01.2020
Godzina emisji: 5.05