Ktoś kiedyś powiedział (czy to nie dyrektor Janusz Kukuła?), że Teatr Polskiego Radia przypomina kalejdoskop głosów. A gdyby oprócz głosu zobaczyć korowód wypowiedzianych słów, zdań, kwestii? Jacek Woszczerowicz jako Józef K. w zmultiplikowanej scenie z „Procesu” mówi do nas: „Dzień dobry Anno, jest już za minutę ósma, nie chciałbym się spóźnić do pracy”. Ilu zdań użyczył radiu Ireneusz Iredyński, Andrzej Mularczyk. Nikt jednak nie pochylał się w historii recepcji słuchowiskowej nad wybranymi kwestiami z dialogów. To filmy zaskarbiły sobie miano do tego, by być cytowane. Siła scenariuszy radiowych najbardziej dawała się znać w latach 60., a to przecież dawno. Mimo to jedną z kwestii, które zapamiętam na lata jest wykrzyczane przez Henryka Boukołowskiego zdanie z adaptacji jednego z opowiadań Stefana Grabińskiego: „moje włosy krzyczą”. Sugestywność, sceny wykreowane przez Juliusza Owidzkiego, jednego z najprecyzyjniejszych reżyserów Teatru Polskiego Radia. I to właśnie krótkie opowiastki radiowe (bo trudno było nazwać je spektaklami) utorowały sobie drogę, niejako boczną odnogą filmu, do pamięci słuchaczy. Dziś wraca ta atmosfera krótkich, sugestywnych scen. Wraca m.in. z nowym odczytaniem Grabińskiego właśnie. Teatrzyk Zielone Oko A.D. 2016 przynosi ze sobą sentymentalny powrót do formatu znanego sprzed lat, ale i odświeża styl radiowych opowiastek sensacyjnych.
„Bestseller” Tomasza Mana i „Dom tajemnic” adaptowany z twórczości Stefana Grabińskiego przez Krzysztofa Sielickiego to dwie nowe odsłony pomysłu na remake „Zielonego Oka”. O ile zeszłoroczna realizacja, nazwana przez Sielickiego „komiksem radiowym” wpisywała się w gęsty i czysto sensacyjny styl narzucony przed laty, o tyle nowe produkcje zaczynają już z ideą czystej treści kryminalnej się rozstawać. Powstały historie, które można by nazwać psychodramami i „horrorkami”. Man zamienił się w Iredyńskiego, dopisując niejako nowy mianownik do swojej „Historii pewnej miłości”, zrealizowanej w radiu w 2013 roku. Agnieszka Glińska-prokurator przesłuchuje Andrzeja Chyrę-profesora, specjalistę „od aniołów”. Archiwalny dźwięk dżingla „teatrzyku” w sposób płynny przechodzi w splecione wokale kobiece. Jako wieloletni słuchacz przyznaję, że ten montaż sprawił mi dużą frajdę (aż sam się sobie dziwię, po tylu rutyniarskich odsłuchach TZO). Płynne przejście w świat Mana zmienia się szybko w tempo rozmowy-wywiadu, która tworzy się niejako in statu nascendi. Zawodzi mnie nieoczekiwanie Chyra, tak szczery i naturalny w wielu poprzednich radiowych spotkaniach. Glińska, intuicyjnie wkomponowana przez Mana i Baszkę Marcinik (czuję tu dobre ucho szefowej „Sceny teatralnej Trójki”) to już popis sezonu. I to właśnie Glińska wraz z Elizą Rycembel - młodą dziewczyną, ofiarą demonicznego Profesora, stają się aktorską osią podróży do nowego Teatrzyku Zielone Oko. Cieszy powrót scenariusza oryginalnego w tej formule. Muzyka Mossa, choć rozpoznawalna tu i ówdzie z wcześniejszych realizacji, nie ustępuje rozmowie a’lla Iredyński. Ciekawiło mnie zestawienie świata Mana, znanego z demonicznych i wymagających słuchowisk takich jak „111”, „Sex machine” czy „Świat jest skandalem” z lżejszą formułą Teatrzyku. Powstała nowa jakość. Rozmowa radiowa, coś na kształt zwierzenia, które śledzi samo siebie. Tak, jakby słuchacz został zaproszony do protokołowania tego dialogu. Próba świeża.
Grabiński, którego cytowałem we wstępie, zawsze miał szczęście do radia. „Warkocz Amelii”, „Dom Sary”, „Ślepy tor”, „Problemat Czelawy”. Mimo że wcześniej kojarzony był ze Sceną „Opowieści Niesamowitych”, powrócił w formacie „Zielonego Oka”. I tutaj znowu wyczuwalna zmiana. Sielicki odczytał dwa różne utwory polskiego Lovecrafta – opowiadania „W willi nad morzem” i dramat „Ciemne siły”, aby połączyć je w nowy, osobny spektakl. Marcin Hycnar, po raz kolejny w roli reżysera, skorzystał z muzyki Piotra Mossa (ten staje się etatowym ilustratorem nowych „Teatrzyków”) i głosów uznanych już przed mikrofonem (Henryk Talar, Jarosław Gajewski). Największe wrażenie robi jednak Karolina Bacia, występująca tu w roli małego chłopca Adasia. Praktyka stosowana już w zamierzchłych czasach Teatru Polskiego Radia powraca. Aktorka-chłopiec. Jaki to chłopiec? Niecodzienny. Tak, rola synka to największe odkrycie tego słuchowiska. Sama historia, zakotwiczona wokół fabularnych szablonów znanych z europejskiej literatury grozy, nie przynosi szczególnego zdziwienia. Widzę jednak pewną lukę do wypełnienia w polskim słuchowisku ostatnich lat. Brakuje tutaj błysków scenariuszowych, które odnowiłyby formę dobrze funkcjonującą w radiu – coś na pograniczu groteski i grozy, wsparte czarną komedią. Pamiętam jeszcze z lat 90. mikrosłuchowiska Marka Ławrynowicza (chociażby jego „Tubę” czy „Czarne oczy masz”), Jerzego Górzańskiego („Oczopląs”). Adaptacja Sielickiego i Hycnara jest kamyczkiem w morzu radiowych zapotrzebowań. Z jednej strony fala dźwiękowisk offowych (by nie rzec: futurystycznych) jak „Robot Czarek” Kamila Szuszkiewicza czy „15 stron świata” Zuzanny Solankiewicz, a z drugiej powtarzalne jakościowo produkcje emitowane w ostatnim czasie na Jedynce czy Dwójki nie stwarzają luki dla zapomnianej już dziś formuły mikrosłuchowisk. Trzeba tę wyrwę zapełnić. Pomysł na remake Teatrzyku to jedna z najciekawszych propozycji repertuarowych ostatnich lat. Dochodzi do tego wzmożona popularność audiobooków z tego właśnie obszaru (opisywany przez mnie już „Kim jest Max Winkler” grupy Animusz czy produkcje Audioteki.pl i Osorno). Jest w czym dłubać.
Słuchowiska Mana i Sielickiego zmieniają oblicze „Teatrzyku Zielone Oko”. Śmieją się same z siebie. W końcowym fragmencie „Bestselleru” profesor Chyra proponuje pani prokurator Glińskiej układ. Sukces i dostatnie życie ma przynieść hurtowe pisanie bestsellerów, które ma bazować na ekshibicjonizmie oprawcy i słabości skrzywdzonej. Ironia przegoniła rzeczywistość starego, bystrego Zielonego Oka. Stara formuła została zastąpiona przez nową, psychodramatyczną koncepcję bazowania na granicy: sensacji, terapii i igrania z zaświatami. Nie ma miejsca na zdrowe morderstwo radiowe, krzyk ofiary i ryk potwora wychodzącego z szafy. Zielone Oko, podobnie jak przed laty słuchowiska Janczarskiego czy „Poszepszyńscy” daje ogromną szansę na aktorskie zagospodarowanie tej krótkiej formy. Te trzy realizacje przyniosły wiele nowych głosów i rozwiązań. Jak żadne inne produkcje, mogą poprzez nowe rozwiązania i wartki sposób prowadzenia akcji przyciągnąć nowych słuchaczy. Pytanie: czy zapadną nam w pamięć tak, jak ich starsze wersje – czas pokaże. Nowa fala słuchowisk musi przyjść wraz ze zmianą tempa odbioru i oczekiwaniami wyrobionego w produkcjach audio słuchacza. Dynamika radia w pełnej krasie. Mądra nauka z Heraklita.
JANUSZ ŁASTOWIECKI
***