Jedną z obiegowych opinii, panujących wśród filozofów dawnych i współczesnych, jest ta, że filozofia George’a Berkeleya stanowi zbiór dziwacznych poglądów, które trudno przyjąć, za to łatwo obalić.
Kant, który Berkeleya znał rzekomo z drugorzędnych opracowań, przypisywał mu idealizm dogmatyczny, a nawet, jak pisał, marzycielski, dodając zaraz, że jego Krytyka czystego rozumu „zawiera raczej właściwe remedium na to oraz na inne podobne urojenia” (Prolegomena, §13), określenie wymierzone przeciwko poglądowi, iż rzeczywistość jest tworem poznającego umysłu. Często twierdzi się także, jakoby filozofia irlandzkiego biskupa prowadziła do solipsyzmu i sceptycyzmu: przekonań, że nie istnieje nic prócz umysłu posiadającego wrażenia (idee) i że jakakolwiek wiedza o czymś innym niż prywatne treści własnego umysłu jest niemożliwa.
Zostawmy jednak obiegowe opinie. Interesujące jest pytanie, czy jeden z niewątpliwie najwybitniejszych myślicieli osiemnastowiecznych może stanowić dla nas coś więcej niż historyczne kuriozum. Nawet jeśli odpowiedź wypadnie negatywnie, nie znaczy to, że nie warto przyjrzeć się wybranym aspektom jego filozoficznej twórczości. Bo choć zgodnie z inną obiegową (i możliwe, że niezbyt szczerą) opinią celem filozofa jest poznawanie prawdy (cokolwiek to oznacza), dlaczegóżby nie patrzeć na koncepcje filozoficzne także jako na niepowtarzalne konstrukcje wzniesione z pojęć, które można oceniać pod kątem chociażby ich walorów estetycznych?
Filozofia percepcji
Pierwszym ważnym dziełem Berkeleya był traktat zatytułowany Nowa teoria widzenia, wydany w 1709 roku, gdy autor miał zaledwie dwadzieścia cztery lata, traktat ważny, gdyż reprezentatywny dla myśli biskupa z Cloyne, której fundamenty stanowią teistyczna metafizyka i – wyłożona w Nowej teorii…, a także w Traktacie o zasadach poznania ludzkiego – filozofia percepcji, obejmująca takie zagadnienia jak charakterystyka przedmiotów postrzeżenia zmysłowego, wzrokowe postrzeganie odległości czy tworzenie się, jak powiedzielibyśmy współcześnie, reprezentacji przestrzeni w umyśle i tym samym możliwość postrzegania trójwymiarowego. Na będące eksperymentem myślowym pytanie Williama Molyneux, skierowane w jednym z listów do Johna Locke’a, czy niewidomy po odzyskaniu wzroku byłby w stanie, na podstawie dotychczasowego doświadczenia przedmiotów przestrzennych zmysłem dotyku, odróżnić wzrokiem sześcian od kuli, Berkeley udziela odpowiedzi przeczącej. Problem Molyneux do dziś zajmuje epistemologów i filozofów percepcji, co jest tym bardziej zastanawiające w świetle bogatego materiału eksperymentalnego, jaki zapewnia psychologia. Berkeley odpowiada przecząco, ponieważ twierdzi, że różne zmysły dostarczają różnych, wzajemnie nieprzekładalnych, informacji; by posłużyć się jego terminem, idea dotykowa nie jest w niczym podobna do idei wzrokowej. Na podstawie informacji otrzymanych z jednego zmysłu możemy z dużym prawdopodobieństwem, lecz wyłącznie dzięki uprzedniemu doświadczeniu, wnioskować o rodzaju informacji, jakiej dostarczyłby inny zmysł. Dajmy na to, słysząc charakterystyczny sygnał na stacji kolejowej, spodziewam się otrzymać określonego rodzaju dane wzrokowe, jakie zwykle wiążę ze słowem „pociąg”.
Czym jest przedmiot percepcji zmysłowej? Berkeley określa go terminem, który na dobre wprowadził do filozofii Kartezjusz: jest on mianowicie ideą (wrażeniem zmysłowym) lub wiązką idei. Przykładowo, jabłko jest zespołem wrażeń wzrokowych (barwy i światło), dotykowych (kształt, nieprzenikliwość), smakowych i zapachowych. Ponieważ wrażenia nie istnieją inaczej niż w odbierającym je umyśle, przedmioty postrzeżeń są to przedmioty, których istnienie sprowadza się do bycia postrzeganymi przez istoty wyposażone w umysł (w szczególności dotyczy to Boga). Czy to oznacza, że nie istnieją przedmioty rzeczywiste? Trudno odpowiedzieć na to pytanie ze stanowiska zdrowego rozsądku: z jednej strony bowiem zdaje się, że mamy silne przeświadczenie, że przedmioty, z którymi się stykamy, nie znikają, gdy odwracamy od nich oczy; jesteśmy też skłonni twierdzić, że istnieje wiele przedmiotów, których nigdy nie spostrzegaliśmy i których nigdy nie spostrzeżemy. Z drugiej strony jednak mamy także skłonność utożsamiać przedmioty rzeczywiste z przedmiotami doświadczenia zmysłowego lub przynajmniej z przedmiotami możliwego doświadczenia, czyli percepcji. Berkeley zresztą, wbrew temu, o co się go zwykle posądza, zachowuje obie tezy stanowiska zdroworozsądkowego: niepostrzegane przez nas (aktualnie lub potencjalnie) przedmioty są ideami w umyśle Boskim, czy też są w jakiś sposób przez Niego ujmowane, są więc niezależne od jednostkowych umysłów, a wszystko, co istnieje (prócz Boga i umysłów), może być dane w doświadczeniu.
Immaterializm
Konsekwencją opisanego właśnie stanowiska radykalnego empiryzmu jest immaterializm, teza o nieistnieniu materii. Istnienie przedmiotów postrzeżenia polega na ich byciu postrzeganymi i na niczym więcej. Idee są tylko w umyśle, a więc już nie poza umysłem. Idee są tym samym, co części składowe przedmiotów – konglomeratów idei. Gdyby pozbawić przedmiot tych części, nie zostałoby nic, żaden materialny substrat znajdujący się u podłoża zjawisk. Berkeley rozumuje w ten sposób: skoro coś jest postrzegane (idea), musi istnieć także coś, co postrzega (umysł). Umysł nie postrzega jednak „odartej” z wszystkich własności – czyli w siedemnasto- i osiemnastowiecznej terminologii: jakości pierwotnych (kształt, rozciągłość, masywność, liczba, spoczynek lub ruch) i wtórnych (barwy, dźwięki, zapachy itd.) – lub posiadającej jedynie jakości pierwotne materii. Jeśli zatem istnienie przedmiotu percepcji (doświadczenia) polega na byciu postrzeganym, materia nie istnieje.
Teza Berkeleyowskiego immaterializmu wydaje się zaprzeczać nie tylko potocznym intuicjom, lecz także praktykom nauk eksperymentalnych, których sukces opiera się, jak się wydaje, na założeniu o istnieniu zewnętrznego, niezależnego od naszych praktyk poznawczych świata. Czy według biskupa z Cloyne przedmiotem badań fizyka czy biologa byłyby jego własne idee? W pewnym sensie tak, ale odpowiedź taka byłaby nazbyt uproszczona. Naukowiec bada nie tylko określone przedmioty, ale przede wszystkim prawa, które rządzą ich zachowaniem. Nie interesuje go zresztą ontologiczny status przedmiotów jego badań, tak więc pytanie, czy bada on idee, czy rzeczy nie jest w odniesieniu do jego praktyki zasadne. Dopiero filozof (metafizyk) wyjaśnia podstawowy sens naukowych badań, w gestii przyrodnika leży więc jedynie śledzenie korelacji i regularności zachodzących w naturze. Jeśli odkrywa jednak jakieś prawa, to powinien liczyć się z tym, że nie mają one charakteru absolutnie koniecznego i powszechnie obowiązującego: Twórca przyrody aktem swojej woli w każdej chwili może zawiesić ich obowiązywanie. Podsumowując, można powiedzieć, że nauka nie odkrywa ostatecznej prawdy o rzeczywistości.
Między nauką a metafizyką
Jedno z ostatnich dzieł Berkeleya nosi tytuł Siris. Spore jego partie poświęcone są dyskusji z nowożytnymi teoriami naukowymi, polemice z mechanicyzmem. Pojęciem, wokół którego ogniskuje się znaczna część wywodów autora Nowej teorii…, jest pojęcie eteru. Jak wiadomo, hipoteza o istnieniu eteru została doświadczalnie sfalsyfikowana w dziewiętnastym wieku przez Michelsona. Przypuszczenie, jakoby istniał subtelny, choć jeszcze materialny ośrodek, w którym miałyby rozchodzić się fale świetlne, okazało się nieprawdziwe. Trudno, żeby Berkeley wyprzedził późniejsze odkrycia, nie korzystając z koncepcji współczesnych, których zalążków szukał zresztą w starożytności, między innymi u presokratyków.
Jest jednak także pewna filozoficzna komponenta Berkeleyowskich rozważań o eterze, który nawiasem mówiąc, miał rzekomo stanowić esencję wody dziegciowej, którą autor Traktatu… uznawał za uniwersalne lekarstwo i aktywnie propagował wśród swoich parafian. W nie-naukowym sensie, jaki Berkeley wiąże z tym terminem, eter, „niewidzialny ogień”, stanowi medium – ogniwo pośredniczące – między bytami na różnych szczeblach rozwoju, jest tym, co łączy świat przyrody ze światem człowieka, ten ostatni zaś – z dziedziną tego, co transcendentne. Takie spojrzenie na całość tego, co istniejące stawia Berkeleya w opozycji do Kartezjusza i tych, którzy podążyli jego śladami: dualistów, którzy wybudowali przepaść między światem ducha i światem materii. Można jednak zauważyć, że z tego, iż rzeczywistość stanowi jedność, nie wynika, że rzeczywistość jest takiego czy innego rodzaju, tzn. duchowa czy materialna. Choć Berkeley bierze pod uwagę pierwszą opcję, nie wydaje się, aby ostatecznie konkluzywnie wyeliminował drugą albo przynajmniej możliwość, w istocie Spinozjańską, posiadania przez rzeczywistość dwóch aspektów: duchowego i materialnego. Czy jest bowiem tak zupełnie pewne, że materia nie może odczuwać? Wystarczy choćby na moment zastanowić się nad doznaniem bólu, by zgłosić pewne wątpliwości: wyjąwszy metaforyczny sposób mówienia o bólach duchowych, jesteśmy skłonni przyznać, że ból nie jest zjawiskiem ani psychicznym, ani fizycznym, lecz jednym i drugim jednocześnie. Nie ma bólów, którym nie towarzyszyłyby reakcje układu nerwowego, choć bez odczucia bólu same te reakcje nie stanowią jeszcze istoty interesującego nas zjawiska.
Misja dydaktyczna
Choć przedstawione zagadnienia mogą wydać się bardzo abstrakcyjne, i zapewne takie są, należy pamiętać, że irlandzki biskup tworząc swą filozofię miał również na uwadze pewne cele natury praktycznej: poprawę obyczajów i moralności współczesnego mu społeczeństwa. Już podtytuł Traktatu… głosi, że celem dzieła jest zwalczanie sceptycyzmu, ateizmu i niereligijności (oryg. irreligion, chodzi zapewne o deizm). W dialogu Alciphron Berkeley ustami swoich protagonistów polemizuje z wolnomyślicielami (minute philosophers, free-thinkers), dziś powiedzielibyśmy – przeciwstawia myślenie tradycjonalistyczne myśleniu „postępowemu”, zrywającemu z tradycją i znajdującemu jedyną podstawę własnej słuszności w samym sobie. Chociaż wszystkie pozostałe zagadnienia mogą przedstawiać się jako nieco anachroniczne, ten właśnie problem wydaje się nie tracić na aktualności: czyż bowiem to, co niektórzy określają mianem kryzysu kultury zachodniej nie stanowi rezultatu wyboru sposobu myślenia reprezentowanego przez „filozofów pomniejszych”, którzy pojęcie cnoty zamienili na karykaturę staromodnej panny, a z „punktowych” przyjemności, nowych ekscytujących wrażeń doświadczanych tu i teraz, uczynili jedyny cel życia? Alciphron pełen jest opowieści o modnych kawalerach, którzy przepuścili majątek na grze w karty, o światowych pannach, które zwiędły nie doczekawszy trzydziestki czy o „filozofach”, którzy przyswoiwszy sobie poglądy wolnomyślicielskie – odeszli od zdrowych zmysłów. Trzeba jednak pamiętać, że dialog, jak zresztą każde z dzieł Berkeleya, napisany został, po pierwsze, z reformatorską intencją naprawy obyczajów, a po drugie, z określonego, mianowicie teistycznego, punktu widzenia. Ważny jest właśnie o tyle, o ile ten punkt widzenia ukazuje.
Anna Tomaszewska