Jego oblicze widnieje bowiem na 10 funtowych banknotach, chyba najpopularniejszym nominale w Wielkiej Brytanii. Kim był człowiek, który zasłużył sobie na tak zaszczytne miejsce w naszej rzeczywistości?
Charles Darwin w wieku 7 lat, źr. Wikipedia.
Strzelają butelki od szampana, dyrektorzy muzeów zacierają ręce w oczekiwaniu na tłumy, które już za niedługo będą szturmować ich progi, a szkoły ogłaszają konkursy na najbardziej odkrywczą pracę o ewolucji. Jednym słowem rozpoczął się Rok Darwinowski. Dokładnie 200 lat temu, 12 lutego 1809 roku, w niewielkiej miejscowości Shrewsbury znanej głównie dzięki corocznej wystawie kwiatów, rodzinie Darwinów urodził się chłopczyk. Byłby on zapewne pupilkiem swojego dziadka Erazma, ponieważ jak głoszą niemal już hagiograficzne podania o młodości Darwina, od najmłodszych lat interesowało go wszystko, co związane z naturą. Gdyby nie jego przedwczesna śmierć, młody Darwin znalazłby wspaniałego mentora w osobie Erazma Darwina, wybitnego naturalisty i jednego z ojców założycieli Lunar Society, koła dyskusyjnego, którego członkowie omawiali najgłębsze tajniki filozofii i nauk ścisłych.
200 lat od narodzin jubilata to jednak nie jedyna okazja do świętowania. Również w tym roku upływa 150 lat od publikacji jego wiekopomnego dzieła, kilkusetstronicowej księgi, która obróciła ówczesne postrzeganie świata do góry nogami. To właśnie dzięki O pochodzeniu gatunków drogą naturalnego doboru czyli o utrzymywaniu się doskonalszych ras istot organicznych w walce o byt, bo tak brzmi pełny tytuł chyba najbardziej znanej publikacji z dziedziny biologii, Darwin wszedł do panteonu wielkich myślicieli, a jego nazwisko stało się synonimem nowego nurtu w badaniach naukowych. I bez względu na to, czy jest się gorącym orędownikiem idei ewolucji, czy też spluwa się pod siebie na sam dźwięk nazwiska Darwin, rok 1859 trzeba uznać za przełomowy, i to nie tylko dla biologów, ale i dla wszystkich naukowców.
W ciągu pięćdziesięciu lat, jakie dzielą te dwie jakże hucznie uhonorowane daty, Darwin bynajmniej nie próżnował. W 1825 roku jego ojciec, cieszący się znaczną reputacją lekarz, wysłał go na studia medyczne do Edynburga. Jednak młody Charles wykazywał raczej skłonności by pójść w ślady dziadka a nie ojca - i zamiast skrupulatnie uczęszczać na zajęcia, uczył się wypychać zwierzęta. Wkrótce też stało się jasne, że kariera lekarska nie jest szczytem marzeń studenta który wolał przesiadywać na wykładach Stowarzyszenia Pliniuszowego gdzie omawiano najnowsze odkrycia z dziedziny nauk biologicznych. W rezultacie ojciec zapisał go do Christ’s College na Uniwersytecie w Cambridge, licząc po cichu, że jeśli już nie doktorem, to jego syn zostanie przynajmniej duchownym. I wszystko wydawało się iść w dobrym kierunku, jako że Charles zdał egzaminy z całkiem niezłymi ocenami, aż do momentu gdy w 1830 roku na domowy adres Darwina przyszedł list z propozycją pracy u boku Roberta FitzRoya na pokładzie statku Beagle. Miał on wyruszyć już miesiąc później na kilkuletnią podróż wzdłuż wybrzeży Ameryki Południowej. Jak się okazało, ten list był przepustką Darwina do wielkiego świata nauki.
Podróż na Beagle
To, co miało być dwuletnia podróżą wzdłuż wybrzeży Ameryki Południowej, zmieniło się w pięcioletni rejs dookoła świata. Większość tego czasu naukowcy spędzili na lądzie, łowiąc rzadkie okazy nieznanych w Europie gatunków i, po wypchaniu, wysyłając je do Wielkiej Brytanii. Darwin prowadził też dziennik, w którym notował wszystkie swoje spostrzeżenia dotyczące świata z którym stykał się na co dzień. Pojawiły się w nim także zapiski dotyczące ptaków śpiewających z Wysp Galapagos, które zostały później nazwane ziębami Darwina. To właśnie one stały się podstawą jego teorii, która pierwsze swoje kształty zaczęła przybierać tuż po powrocie do Londynu 2 października 1836 roku. Ku swojemu zdziwieniu, Darwin dowiedział się, że 13 ptaków, które przywiózł ze sobą, a które na pierwszy rzut oka nie różniły się praktycznie niczym, być może, poza kształtem dziobów, należą tak naprawdę do 13 odmiennych gatunków. To dało mu do myślenia i choć w tym czasie rozważał zaledwie możliwość zmiany jednego gatunku w drugi (co zapisał w swoim czerwonym notatniku), to niedługo później, bo w 1837 roku rozpoczął spisywanie swoich bardziej rewolucyjnych idei dotyczących mechanizmu takich zmian w zeszytach, zwanym przez historyków nauki, notatnikami o transmutacji. W ten sposób poczęła się teoria doboru naturalnego.
Rozterki młodego badacza
Jednak z jej opublikowanie Darwin się nie śpieszył. Sprawdzenie szczegółów, przemyślenie mechanizmów świata istot żywych i w końcu, co być może najważniejsze, ustabilizowanie swojej pozycji na arenie naukowej, zabrały mu z górą dwadzieścia lat. W tym czasie zapoznał się on z dziełem Thomasa Malthusa pod tytułem Prawo ludności, w którym to autor stwierdził, że przyrost ludności, jeśli nie ograniczony żadnymi czynnikami zewnętrznymi typu epidemia lub ubóstwo, będzie rósł w postępie geometrycznym. W tym samym czasie zasoby, z których ta sama ludność może korzystać rosną zaledwie w postępie arytmetycznym. Łatwo obliczyć, że po upływie niedługiego czasu dla niektórych przestanie ich wystarczać. To dało Darwinowi do myślenia i pozwoliło sformułować pierwsze nieśmiałe próby wyartykułowania teorii doboru naturalnego.
Również w strefie prywatnej Darwin nie próżnował. To właśnie w tym czasie podzielił się swoimi przemyśleniami z kuzynką Emmą Wedgwood, by następnie oświadczyć się jej. Sam fakt, że zdecydował się na ten krok, świadczy o metodyczności umysłu badacza. Znany jest zapis w jednym z jego notatników, w którym w dwóch tabelkach spisał wszystkie ‘za’ i ‘przeciw’ małżeństwu. W pierwszej kolumnie widniało między innymi "zawsze to towarzyszka życia (i przyjaciółka na stare lata), (…) w każdym razie lepszy od psa", podczas gdy pod "przeciw" znalazło się "okropna strata czasu" i "ograniczanie wydatków na książki". Jak widać priorytety Darwina były dość specyficzne, ale w ostatecznym rozrachunku korzyści z posiadania kogoś u swojego boku przeważyły i w 1839 roku odbył się ślub. Jak się potem okazało, Darwin zrobił na nim całkiem niezły interes, ponieważ przez całe życie trapiły go rozmaite dolegliwości i napady do dziś nierozpoznanej choroby, w trakcie których Emma troskliwie się nim opiekowała. Mimo tych życiowych zawirowań niestrudzenie pracował on nad swoją teorią, troskliwie ważąc argumenty i dobierając przykłady, a także dając się poznać jako znakomity specjalista w tak różnorodnych dziedzinach jak geologia, gleboznawstwo czy studia nad morskimi bezkręgowcami.
Ewolucja – niebezpieczna idea
Tym większa musiała być jego konsternacja, gdy niemalże w przeddzień publikacji okazało się, że na to samo wpadł młody badacz Alfred Russel Wallace, pracujący w tym czasie zbierając rzadkie okazy na Borneo. Sytuacja okazała się na tyle trudna, że Darwin wraz z przyjaciółmi, wybitnym geologiem Charlesem Lyellem oraz botanikiem Josephem Hookerem, postanowili, że szkic nowej teorii zostanie ogłoszony na spotkaniu Towarzystwa Linneuszowskiego jako wspólna praca Darwina i Wallaca. Co ciekawe, wykład ten przeszedł niemal niezauważony, i dopiero publikacja O pochodzeniu gatunków w 1859 roku wzbudziła ogromne emocje, które nie cichną po dziś dzień. Darwin podważył w niej panujące w tych czasach przekonanie, iż Bóg stworzył wszystkie gatunki zwierząt raz i na zawsze, tak że od dnia piątego, aż po chwilę obecną nie zmieniły się ani o jotę. Być może nawet spostrzeżenie, że obecnie występująca fauna i flora musi wywodzić się z prymitywniejszych okazów, przeszłoby bez echa, gdyby nie narzucająca się prawda, że skoro ewolucja działa na wszystkie organizmy żywe, to i człowiek jest prawdopodobnie jej wytworem.
Sam Darwin jak ognia bał się tej kwestii, co zaowocowało dość lakonicznym stwierdzeniem w jego dziele, że "i na pochodzenie człowieka musi w końcu paść światło". Nie uchroniło go to od powszechnej interpretacji jego teorii jako próby udowodnienia że ludzie pochodzą od małp. I tak też został zapamiętany. Jego liczne karykatury gdzie przedstawiony jest jako małpa z ludzką głową przystrojoną niebagatelnych rozmiarów brodą przetrwały do dnia dzisiejszego w powszechnej świadomości i składają się na obraz ‘ojca ewolucjonizmu’.
Do rozwiązywania tej kwestii Darwin przystąpił w kolejnym bestsellerze O pochodzeniu człowieka, w którym tym razem jasno przedstawił swoje poglądy na temat naszych przodków, a nawet, zapewne przypadkowo, zgadł, że kolebką pierwszych ludzi była Afryka. Jednak w tym czasie (był już rok 1871) w jego postulatach nie było już nic zaskakującego. Najwyraźniej ludzkość zdołała się przyzwyczaić do tej jakże niewygodnej myśli, że nasi dalecy przodkowie skakali po drzewach. Nie powinno więc dziwić, że człowiek, który nam to uzmysłowił, został pochowany ze wszystkimi honorami obok Isaaca Newtona w Opactwie Westminsterskim.
Darwina można rozmaicie oceniać, ale trudno nie zauważyć, że miał niesamowite szczęście. Urodził się w czasach, gdy wszystkie elementy układanki zostały już odkryte lub były powoli ujawniane w trakcie jego życia. W tym czasie rozwinęła się geologia, coraz więcej szczątków wymarłych gatunków znajdywano w pradawnych osadach pochodzących z najróżniejszych zakątków globu, a w końcu nawet i dogmat dosłownej interpretacji Biblii zdawał się chwiać w posadach. Świat naukowy potrzebował kogoś, kto stanął na barkach gigantów, w końcu zebrał wszystkie elementy i ułożył je w całość. Tym kimś okazał się być Charles Darwin.
Iza Romanowska
W trakcie pracy korzystałam z książki Roberta Wrighta Moralne zwierzę. Dlaczego jesteśmy tacy, a nie inni: psychologia ewolucyjna a życie codzienne. Stamtąd też pochodzą wszystkie cytaty.