Kultura

Leo Kantor: porzeczki zostały po Niemcach

Ostatnia aktualizacja: 25.11.2011 08:56
Gość specjalny Festiwalu Nurt pokazuje w Kielcach monodram dokumentalny "Tam gdzie rosną porzeczki". Opowiada w nim o swoim życiu. Przeczytaj wywiad z Leo Kantorem.

- Teatr dokumentalny jest wtedy, kiedy autor, pisze, reżyseruje i opowiada swoją historię - mówi Leo Kantor, publicysta i dyrektor Międzynarodowego Festiwalu Filmów Dokumentalnych "Człowiek w świecie" w Sztokholmie. Monodram dokumentalny "Tam gdzie rosną porzeczki" to nieczęsto pojawiająca się w teatrze forma. Kantor zakończył niedawno także pracę nad filmem pod tym samym tytułem. Wspomina w nim Holocaust i pierwsze lata po wojnie, które jako dziecko przeżył w Strzegomiu. Film zakwalifikował się już na festiwale dokumentu w Jerozolimie i Kijowie.

"Tam gdzie rosną porzeczki" to nieczęsto spotykany w Polsce przypadek dokumentu w teatrze.

To prawda. Teatr dokumentalny jest wtedy, kiedy autor, pisze, reżyseruje i opowiada swoją historię. Bodaj pięć lat temu krytyk filmowy Tadeusz Sobolewski, usłyszał, jak opowiadam historię swojego życia z okazji Marca '68. Podszedł do mnie i powiedział: "Napisz o tym tekst". Tak powstał artykuł dla jednego z dzienników. Jan Jakub Kolski, przeczytawszy go, stwierdził: "Idź z tym na scenę. Opowiedz to!". Szkic monodramu pokazałem Grzegorzowi Jarzynie, stwierdził, że koniecznie muszę zagrać to u niego. I w marcu tego roku zagrałem. A teraz przyjechałem z "Tam gdzie rosną porzeczki" na Festiwal Form Dokumentalnych Nurt.

Co sprawiło, że Jarzyna zainteresował się tym materiałem?

Również go o to zapytałem. Chodzi o pewną postać, która jest częścią mojej opowieści. Po wojnie moja rodzina, Żydzi ocalali z Holokaustu, znaleźli schronienie w Strzegomiu. Przyjeżdżamy w 1946 roku, dwie trzecie miasta zburzone, Niemcy wyjeżdżają, zostawiają po sobie umyte naczynia, ich miejsce zajmują Polacy i Żydzi. I była tam taka Niemka, która nie wyjechała, bo nie potrafiła się spakować. Dwójka dzieci na utrzymaniu, męża straciła pod Stalingradem, nazywała się Lusia Widera, ale mówili na nią Lusia Wariatka. Cały rok chodziła w płaszczu. Zarabiała na życie myciem podłóg w domach zamożniejszych Polaków i Żydów. Te podłogi myła zawsze w butach na wysokich obcasach. I pomalowana, jakby chciała powiedzieć światu, że cały czas jest kobietą.

I Pan, Żyd, który cudem przetrwał wojnę, na scenie ze współczuciem opowiada historię wdowy po niemieckim żołnierzu?

Chcę się pochylić nad kobietą, której nieszczęście rzeczywiście przeżywałem. Jarzyna powiedział mi, że nikt inny tego w Polsce nie zrobi. Mnie uprawnia do tego moja historia. Mój ociec zaginął na froncie w pierwszych dniach wojny, matka wsiadła ze mną do ostatniego ewakuacyjnego pociągu, którym pojechaliśmy z Charkowa na wschód. Tam, na zesłaniu, na Syberii, matka związała się z moim ojczymem, oficerem wojska polskiego, bardzo religijnym Żydem. To nas ocaliło. On też po wojnie przywiózł nas do Strzegomia.

Tam, w Strzegomiu, rosły tytułowe porzeczki?

Porzeczki zostały po Niemcach, rosły w ich wypielęgnowanych ogrodach. Teraz te porzeczki rosną w moim ogrodzie pod Sztokholmem, w którym znalazłem się po Marcu '68.

Ma Pan Polsce za złe, że musiał wtedy wyjechać z kraju?

Tych ludzi, którzy mnie zmusili do emigracji, chętnie bym jeszcze dopadł. Ale tak naprawdę wygrałem wtedy los na loterii, bo w latach 70. w Polsce zrobiło się nie do wytrzymania. A ja miałem w Szwecji pełną lodówkę. Ale myślałem, że Polski już nie zobaczę, bo 20 lat nie chcieli mnie tu wpuścić. O to mam żal.

Czy „Tam, gdzie rosną porzeczki” to dla Pana jakaś forma rozliczenia?

Nie, rozliczenia nie. Raczej terapii.

Wkrótce będziemy mogli obejrzeć film dokumentalny, który powstaje na podstawie monodramu.

Tak, film jest w fazie postprodukcji. Gdy producent Grzegorz Adamek usłyszał, że gram monodram u Jarzyny, szybko zorganizował sprzęt i ekipę, która nakręciła materiał. Później powstały kolejne sceny, nakręcone między innymi w Strzegomiu i Sztokholmie. Film zakwalifikował się już na festiwale w Jerozolimie i Kijowie. W marcu będzie miał premierę w polskiej telewizji publicznej. Mam nadzieję, że pojawi się także za rok na Festiwalu Nurt.

W tym roku występuje Pan na festiwalu w roli jurora.

Tak, jestem zaskoczony, jak dużo dobrych dokumentów powstaje w Polsce. Podobnie tym, że poza dużymi miastami, jak Warszawa czy Kraków, funkcjonują imprezy, na których można zobaczyć dokumenty prezentujące świeże spojrzenie na współczesność i historię.


źr.Festiwal Form Dokumentalnych NURT

www.narodoweczytanie.polskieradio.pl
Cichociemni
Czytaj także

Biała plama po warszawskim getcie

Ostatnia aktualizacja: 30.03.2011 12:57
Trzy miliony metrów sześciennych gruzu - tylko tyle pozostało po tym, jak Niemcy zrównali stołeczne getto z ziemią. W książce "Spojrzenia na warszawskie getto" odtworzona została historia sześciu ulic i wojenne losy ich prześladowanych mieszkańców. Mija 68 rocznica powstania w getcie warszawskim (19.04).
rozwiń zwiń
Czytaj także

Literatura najgorszych faktów

Ostatnia aktualizacja: 14.11.2011 13:27
To książki, które ciężko się czyta, a później nie można o nich zapomnieć. W Dwójce omawiamy dwie ważne pozycje, poświęcone najtrudniejszym doświadczeniom ludzi XX wieku.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Żyd, który traktował getto jak swoją własność

Ostatnia aktualizacja: 18.11.2011 11:01
Łódzkie getto to było miasto w mieście, w którym przeżycie z dnia na dzień stawało się coraz trudniejsze. Ukazała się książka poświęcona mianowanemu przez Niemców "królowi getta", postaci znienawidzonej przez Żydów.
rozwiń zwiń
Czytaj także

„Orkiestra mandolinistów” – reportaż Katarzyny Błaszczyk

Ostatnia aktualizacja: 23.11.2011 12:01
Środa, 23 października, godzina 18.45, Program 3. Kiedy Avner Yonai- przedsiębiorca z San Francisco przyjechał do Góry Kalwarii, która jest rodzinnym miastem jego dziadka, po raz pierwszy zobaczył tamtą fotografię. Na zdjęciu była żydowska orkiestra mandolinistów, a wśród nich dziadek Avnera - Dawid Rybak.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Usta milczą, dusza śpiewa po warmińsku

Ostatnia aktualizacja: 28.11.2011 11:11
- Ludzie, którzy rękoma wiązali snopki w spiekocie, wracali o zachodzie słońca z pola z uśmiechem i ze śpiewem na ustach. No komu by się chciało? - mówi bohater reportażu o Warmii, której już nie ma.
rozwiń zwiń