Chyba zawsze lubiłem film jako sztukę formalną, tak jak muzykę. Łatwiej robić filmy, które dążą do jakiegoś projektu, niż – że tak to ujmę – uganiać się za ciężarem spontanicznej improwizacji – mówi w wywiadzie reżyser. Choć trudno tę celowość dostrzec w poszczególnych obrazach, to całokształt twórczości zdaje się układać w ciąg sformalizowanej i usystematyzowanej treści o stylu nie do podrobienia i łatwym do rozpoznania. Wszystko za sprawą z pozoru banalnej konwencji opartej na zasadzie „mniej-więcej”. Hartley opowiada o sprawach codziennych – miłości, przyjaźni, rodzinie, wędrówce w poszukiwaniu własnej tożsamości, ucieczce przed przeszłością lub odpowiedzialnością. Stawia jednak między nimi a widzem swoistą barierę. Przypomina, że to tylko kino, a więc fikcja. Tworzy sztuczny dystans, prowadząc aktorów po linii sztywnych, uporządkowanych dialogów i rozplanowanych gestów:
- Kim jesteś? – Mam na imię Denis. – Nazywam się Elina. – Jak się czujesz? – Czuję się dobrze. („Prości faceci”)
W ramach podkreślanej na każdym kroku fikcji sięga Hartley do najprostszego wymiaru rzeczywistości – pełnego ambiwalencji, niewytłumaczalnych zachowań i postaw, nagłych zwrotów. Już tytuł jego debiutu – „Niezwykła prawda” (tłumaczona również jako „Niewiarygodna prawda”) – ujawnia semantyczny zgrzyt, jakąś sprzeczność, w której jednak nic się nie wyklucza. Między bohaterami rodzą się zależności, choć oni (często nieświadomie) je dewaluują. Dopiero pod koniec dowiadujemy się o wartości ich więzi. Zapewne wynika to z tego, że reżyser dość przewrotnie rysuje ich postaci. W „Henrym Foolu” nagrodzonym w Cannes za scenariusz, stłumiony emocjonalnie pracownik fabryki staje się kontrowersyjnym poetą (młodzi ludzie szaleją za jego wierszami, które przeciwnicy nazywają pornografią) i otrzymuje Nagrodę Nobla. Jednocześnie główny bohater Henry, który był jego psychologiczną dźwignią (sam z wielkimi ambicjami pisarskimi i czarną przeszłością w tle), musi zredefiniować swoją rolę, kiedy okazuje się, że jego artystyczna postawa nikogo nie przekonuje a to, co tworzy, jest do niczego. W filmach Hartleya niemal każda postać naznaczona jest jakimś dziwactwem, wyróżnia się nawet wtedy, gdy ma tylko epizod. Deklamuje sformułowania, wędruje lub wręcz celebruje postawę siedzącą, jest ograniczona specyficzną przestrzenią (zapomniane dzielnice Nowego Jorku, mało urocze miejsca na Long Island czy dzikie tereny Islandii). Niekoniecznie musimy widzieć w niej siebie lub się z nią zgadzać, ale dość łatwo postawić się w sytuacjach, które doświadcza.
FAY GRIM (2006)
Między widzem a reżyserem powstaje coś w rodzaju umowy. Niemal każdy szczegół jest umowny. Trudno określić, czy wszystkie odgrywają równie ważne role. Ocenę Hartley pozostawia widzowi. Układa elementy fabuły w logiczne relacje, ale między nimi pozostawia dużo miejsca i nieskończenie wiele możliwości kombinacji. Między dekadenckimi hasłami snuje love story („Niezwykła prawda”) lub współczesną Ewangelię („Księga życia”), wzniosłość sztuki przeplata z jej przyziemnością (Simon Grimm piszący wiersze porno w „Henry Fool” czy zakonnica z „Amatora” pisząca takowe powieści), a wątki terrorystyczne z melodramatem („Prości faceci”). To również dowód na swobodę, z jaką Hartley porusza się na płaszczyźnie gatunków, wykorzystując nawet kilka w jednym filmie. Łatwo to wszystko zaakceptować, bo wiemy, że umowność fikcji w jego filmach nas nie ogranicza. Nawet jeśli nie zbliża do świata przedstawionego, daje swobodę, żeby go definiować na swój sposób. Blisko zatem Hartleyowi do twórców takich jak Godard, Bresson czy Haneke. Sam nie ukrywa zresztą, że te nazwiska ceni sobie najbardziej.
Wiążemy się z fikcją tylko wtedy, gdy osiągamy pewien stopień samoświadomości – kiedy ocenianie decyzji postaci idzie w parze z rodzajem samosprawdzenia – mówi reżyser Kennethowi Kalecie – Doceniam to, że ktoś wzrusza się nie do łez, nie do stanu intelektualnej pewności albo zmysłowego podniecenia, lecz do stanu pewnej pustki i przejrzystości, które świadczą o trwalszym zainteresowaniu.
HANRY FOOL (1997)
Ten prawie dwumetrowy syn brygadzisty budowlanego z Lindenhurst w stanie Nowy Jork odsłania Kalecie poglądy o własnej twórczości, o wyborach, jakie dokonał, o pozycji wśród niezależnych filmowców amerykańskich. Jednak jest to raczej ciąg filozoficznych wywodów, z których mało dowiadujemy się o samym reżyserze. Hartley nie należy do skorych do rozmowy twórców, ale autor książki nie postarał się również wyciągnąć od niego czegoś więcej niż tylko refleksje pełne odniesień do filmów. Dla czytelnika, który nie poznał jego kina (wydanie DVD jest w planie), trudno będzie pojąć, o czym obaj mówią. Rozmowy, które Kenneth Kaleta przeprowadzał przez kilka lat, są jak twórczość Hartleya – mają wiele niedokończonych wątków, a odpowiedzi są do bólu przemyślane i chwilami przeintelektualizowane, jakby za nimi stał scenariusz, a pełną kontrolę przejął reżyser. Jednak uzupełnione filmami (lub uzupełniające je), stanowią ciekawą syntezę wyjątkowego kina Hartleya.
Wybrane filmy:
1989 – „Niezwykła prawda”
Debiut i jeden z najlepszych filmów Hartleya. Po odsiadce w więzieniu Josh powraca do rodzinnego miasteczka i zdobywa pracę w lokalnym zakładzie samochodowym. Poznaje Audrey – dekadentkę, która szybko się w nim zakochuje. Jednak za Joshem stoi kryminalna przeszłość, a przed Audrey kariera modelki. Opowieść o dojrzewaniu więzi międzyludzkiej w miejscu, w którym nikt niczego nie jest pewien i każdy się boi.
1990 – „Zaufanie”
To również historia o procesie zbliżania się dwojga ludzi i dorastania do nowych ról życiowych. Dziewczyna zachodzi w ciążę, co skutkuje wyrzuceniem z domu i porzuceniem przez chłopaka. Poznaje jednak innego, który postanawia się nią zaopiekować. Oboje tworzą wybuchową mieszankę osobowości. Portretowana w powolnym, spokojnym nastroju (typowym dla Hartleya), jest drugim wartym obejrzenia filmem reżysera.
1992 – „Prości faceci”
Dwaj bracia szukają swojego ojca na Long Island, którego ściga policja za zamach terrorystyczny. Tam poznają dwie kobiety, z którymi pragną się związać. Na drodze stoją jednak różne przeszkody z poszukiwanym ojcem włącznie. Idealny przykład swobodnego mieszania gatunków z nagrodą w Sundance.
1994 – „Amator”
O eks-zakonnicy, która pisze powieści porno i głosi, że jest nimfomanką i dziewicą jednocześnie. Kiedy poznaje mężczyznę z objawami amnezji i próbuje dowiedzieć się, kim on jest, staje się nagle częścią zagadki kryminalnej. Kolejny raz bohaterowie testują się w różnych rolach, próbując odnaleźć własną tożsamość.
1997 – „Henry Fool”
Świetny film Hartleya ze Złotą Palmą za scenariusz. Historia przyjaźni dwóch radykalnie różnych facetów – ekstrawertyka z ambicjami poety i introwertyka z poetyckim talentem. Film o odpowiedzialności, życiowych wyborach i trwałej więzi.
1998 – „Księga życia”
Współczesna wersja Ewangelii z Apokalipsą w tle. Religia, uczucia, szatan i kamera cyfrowa – najciekawszy eksperyment formy i treści spośród filmów Hartelya.
2001 – „Nie ma takiej rzeczy”
Nieudany film, ale z doborową obsadą – Sarah Polley, Julie Christie, Helen Mirren. Na Islandii żyje potwór, który morduje wszystkich stających mu na drodze. Jest niezniszczalny i z tego powodu nieszczęśliwy, bo nikt go nie może uśmiercić. Pewnego dnia pojawia się u niego młoda dziennikarka, której chłopak był jedną z ofiar potwora. Bajka w stylu „Pięknej i Bestii” z satyrą na współczesne media.
2006 – „Fay Grim”
Kontynuacja „Henry’ego Foola”. W centrum zainteresowania jego żona – Fay. Wszyscy poszukują Henry’ego, którego ślady prowadzą do Afganistanu. Trochę terroryzmu, trochę sensacji, politycznie i już mniej ciekawie.
Paweł Urbanik