- Oczywiście można nie wierzyć do końca zapowiedziom reżysera, który mówi, że robi ostatni film, ale Béla Tarr nie jest osobą, która kokietuje - twierdzi krytyk filmowy Jan Topolski.
Jego zdaniem węgierski reżyser nie żartuje mówiąc, że od teraz chce się poświęcić wspieraniu młodych twórców. - On czuje, że dotarł do kresu, do pewnej ściany w przedstawianiu świata - dodał gość Ryszarda Jaźwińskiego.
Nagrodzony na ostatnim festiwalu w Berlinie "Koń turyński", utrzymany w mrocznej atmosferze powolnego rozpadu, dwuipółgodzinny film jest medytacją nad agonią świata. Autorem scenariusza został jak zwykle współpracownik i przyjaciel Tarra, pisarz, autor "Szatańskiego tanga" - László Krasznahorkai.
- Jeśli ktoś chce sprawdzić czego się spodziewać po tym filmie, powinien obejrzeć jednominutowy trailer, który moim zdaniem jest najbardziej trafną zapowiedzią filmową jaka pojawiła się na YouTube. Film jest niezwykle zagęszczony, nie ma w nim niepotrzebnych elementów, to mistrzowskie kino artystyczne - zachęca Topolski.
Punktem wyjścia "Konia turyńskiego" jest anegdota o Fryderyku Nietzschem, który w 1889 roku pochylił się nad losem konia bitego przez chłopa przy drodze. Filozof obejmuje zwierzę za szyję i płacząc popada w obłęd, który na zawsze oddzieli go od świata.
Tarr i Krasznahorkai podkreślają, że to właśnie Nietzsche był dla nich źródłem inspiracji. Do niego nawiązuje m.in. ich koncepcja czasu, jako zamkniętego koła. W swym dziele Tarr zawarł wszystko, co zawsze składało się na jego charakterystyczny styl: niechęć do słów, czarno-biały obraz, powolne tempo. Każdy element jest tu skrajnie minimalistyczny. Akcja rozgrywa się w ciągu sześciu dni w ciemnej, wiejskiej chacie, a całość układa się w spójną, przytłaczającą wizję końca świata.
Audycji "Fajny film" można słuchać od poniedziałku do czwartku o godz. 10.30. Zapraszamy.
(asz)