Rozmowa z Tomaszem Mędrzakiem.
Od kilku miesięcy nie pełni pan już funkcji dyrektora artystycznego i naczelnego Teatru Ochoty. Pamiętam naszą rozmowę bezpośrednio po tym, jak został pan odwołany ze stanowiska. Był pan zaskoczony i zdziwiony faktem, że informacja dotarła do pana z mediów. Czy udało się już ustalić kto i dlaczego podjął taką decyzję?
Rzeczywiście, byłem mocno zaskoczony, bo wcześniej nie otrzymałem żadnych sygnałów, które mogłyby wskazywać na to, że przestanę pełnić funkcję dyrektora. Tym bardziej, że Teatr Ochoty miał się bardzo dobrze. W listopadzie mieliśmy premierę „Orkiestry Titanic”, a w grudniu „Piranii w akwarium”. Przygotowałem także plany finansowe i artystyczne na cały 2009 rok. Do dziś nie wiem dlaczego tak się stało. W ostatnich dniach grudnia dostałem jedynie pismo informujące mnie o całej sytuacji. Nikt ze mną nie rozmawiał. Wiem jedynie z prasy, że jakaś pozarządowa instytucja miała zagospodarować przestrzeń Teatru Ochoty. Przyglądam się temu z ciekawością. Nie znam żadnych szczegółów związanych z funkcjonowaniem sceny przy ulicy Reja. Z tego co obserwuję wiem, że minęło już kilka miesięcy od 1 stycznia, a obiecanego przez władze konkursu na prowadzenie sceny nie ma. Kierownikiem teatru dramatycznego jest były główny księgowy, która układa repertuar i wynajmuje (impresariat) salę widowiskową. Dziwię się coraz bardziej.
Nie dziwni pana to, że np. na początku kwietnia do Teatru Ochoty powrócił spektakl „Nas troje”, który pan wprowadził do repertuaru? Nie ma pan nic przeciwko takim rozwiązaniom?
Rozumiem, że w obecnej sytuacji to konieczne rozwiązanie. Nie ma kierownictwa artystycznego, więc jedyne, co można zrobić, to wrócić do starych, sprawdzonych tytułów. Frekwencja na nowe pomysły impresaryjne właściwie zerowa, spektakle są odwoływane, jedynie tytuł z mojego repertuaru, czyli grany w marcu „Przyszedł mężczyzna do kobiety” zgromadził stosunkowo dużą widownię.
Domyślam się, że niełatwo było zostawiać scenę, którą kierował pan przez 12 lat.
Nie był to dla mnie łatwy czas, ale też bardzo ważny. Dzięki temu zacząłem inaczej postrzegać życie. Przez wiele lat widziałem tylko scenę i problemy dotyczące funkcjonowania teatru. Byłem ciągle zdenerwowany, bo ciągle biłem się o Teatr Ochoty. Teraz, kiedy patrzę na to z perspektywy trzech miesięcy stwierdzam, że byłem niewolnikiem tej sceny. Przychodziłem tam rano, wychodziłem w nocy. Teraz wracam do normalności. W końcu nie mam tylu problemów.
Nie odpoczywa pan jednak. Wraz z Agnieszką Sitek i Cezarym Morawskim powołał pan do życia Teatr Tm.
Nie mogę pozwolić sobie na odpoczynek, bo mam za dużo energii. Teatr Tm został powołany dla naszej stałej publiczności z którą nie chcemy się żegnać. Dopiero teraz zobaczyłem, jak wiele osób nam towarzyszy. To publiczność decyduje o powodzeniu teatru. Kiedy nie przedłużono ze mną kontraktu na stanowisko dyrektora, dostrzegłem, jak naszej stałej publiczności jest żal tego, co zrobiliśmy do tej pory. Zebraliśmy tysiące podpisów pod protestem, kierowanym do władz miasta . Ogromna ilość widzów wyraziła poparcie dla mojej dotychczasowej działalności. Dzięki temu dowiedziałem się, że mamy publiczność, która pójdzie za nami wszędzie. Dlatego z Agnieszką Sitek i Cezarym Morawskim postanowiliśmy znaleźć nowe miejsce.
Nie udało znaleźć stałej siedziby. Tymczasowo zajmują państwo przestrzeń Centrum Promocji Kultury w Dzielnicy Praga Południe. Czy myśli pan o znalezieniu stałej sceny?
Tomasz Mędrzak
Dzięki uprzejmości tamtejszej dyrekcji zagościliśmy tam, na chwilę i reaktywowaliśmy kilka spektakli. Chciałbym mieć możliwość powrotu do „Orkiestry Titanic”, ale w warunkach Centrum to chyba jednak nie będzie możliwe. Nie ukrywam też, że praca w przestrzeniach Centrum nie jest łatwa. Odbywają się tam różne koncerty, spotkania, uroczystości, dlatego np. za każdym razem jesteśmy zmuszeni zdejmować scenografię. Jest to bardzo uciążliwe.
Jeszcze nie wiem czy będę chciał stworzyć nowy teatr od podstaw. Robiłem to już przecież dwukrotnie. Musiałbym dostać naprawdę ciekawą propozycję, żeby po raz trzeci podjąć się tak trudnego i niewdzięcznego, jak się okazuje w rezultacie, wyzwania. A jeśli pyta Pani o własną siedzibę, to tak, rzeczywiście brakuje nam miejsca, w którym moglibyśmy realizować plany artystyczne według własnego pomysłu i koncepcji, jak to miało miejsce w ostatnich latach w Teatrze Ochoty. Pewnie i Pani dostrzega w tym jakiś rodzaj paranoi – jest teatr, który nie ma swojego miejsca i jest miejsce, w którym nie ma już spójnego, repertuarowego teatru.
A przed nami szereg wyjazdów do różnych miast w Polsce. Jest też szansa na wyjazd zagraniczny.
17 kwietnia pierwsza premiera. Zaczyna pan „Piraniami w Akwarium”. Wyreżyserował pan spektakl trochę o sobie, bo będzie to historia wyklaskanego w czasach bojkotu dyrektora teatru. Ma to być jedynie pretekst do ukazania zaplecza środowiska teatralnego?
Premiera już była, ale tylko premiera. Ten tytuł był prezentowany raz, w Teatrze Ochoty. Dwudziestego trzeciego grudnia zakończyliśmy realizację przedstawienia, na które otrzymałem dodatkową dotację (decyzją władz w październiku) i postanowiłem, nie wierząc w doniesienia prasowe z listopada, dokończyć naszą pracę. Teraz chcę po prostu, żeby zainwestowane pieniądze się nie zmarnowały, żeby widzowie mogli obejrzeć to przedstawienie.
W spektaklu są realia PRL, stanu wojennego, różne postawy wobec władzy i opozycji z tamtych czasów, ukazane na przykładzie środowiska teatralnego. Jestem przekonany, że podobne postawy można odnaleźć właściwie w każdym środowisku zawodowym z tamtego okresu. Ze względu na to, że bohaterami są aktorzy, postaci są charakterystyczne, barwne, emocjonalne. Rodzi to wiele zabawnych sytuacji, ale też ukazuje los aktora, komedianta. Bolesne jest w tym to, że ten los nie dotyczy tylko okresu PRL, ale zawsze był, właściwie od wieków, i związany jest nadal z zawodem artysty. My, ludzie „Solidarności”, sądziliśmy, że w wolnej Polsce będzie inaczej.
Rozmawiała Magdalena Zaliwska