Weltmeisterschaft'74 to kolejny triumf gospodarzy i turniej pod znakiem futbolu totalnego, preferowanego szczególnie przez Holendrów, oraz kolorowej telewizji. Zmieniono też regulamin. Zamiast systemu pucharowego w drugiej rundzie, dwie pierwsze fazy turnieju rozgrywano w grupach, systemem każdy z każdym.
Nowe też było trofeum (pierwsze, historyczne zdobyli na własność Brazylijczycy) - Puchar Świata FIFA, którego autorem był rzeźbiarz Silvio Gazzanigi. Wybrano także nowego prezydenta FIFA, po raz pierwszy spoza Europy, Joao Havelange'a z Brazylii, który zastąpił sir Stanleya Rousa.
Po raz drugi w turnieju finałowym, po 36-letniej przerwie, wystąpili Polacy. Prowadzeni przez Kazimierza Górskiego zostali uznani za rewelację turnieju. A do imprezy w Niemczech awansowali kosztem niedawnych mistrzów świata - Anglików, po pamiętnym remisie 1:1 na Wembley. Inni wielcy nieobecni w finałach to Hiszpania i Francja. Debiutowały zespoły NRD, Haiti, Australii i Zairu.
Faworyzowani gospodarze awansowali do drugiej rundy w niezbyt olśniewającym stylu. Potem chwile strachu przeżywali w spotkaniu z Polską, decydującym o pierwszym miejscu w grupie i awansie do finału. Na zalanym po burzy wodą boisku we Frankfurcie uratował ich gol Gerda Muellera.
Hołdujący totalnemu futbolowi Holendrzy, ze swymi asami - błyskotliwymi Cruyffem, Neeskensem, Repem i Rensenbrinkiem - gromili przeciwników w drugiej rundzie: 4:0 z Argentyną, 2:0 z NRD, 2:0 z broniącą tytułu Brazylią.
Finał RFN - Holandia rozpoczął się dramatycznie. Cruyff padł, podcięty w polu karnym po solowej akcji. Była druga minuta meczu i prowadzenie dla "Pomarańczowych" z rzutu karnego zdobył Neeskens. Podrażniło to dumę gospodarzy.
Beckenbauer, Mueller, Hoeness, Overath i Vogts, który jak mógł utrudniał grę Cruyffowi, odzyskali jednak równowagę. Wyrównał, również z karnego, Breitner, a o losach tytułu zadecydował gol Gerda Muellera, zwanego niemieckim "bombardierem", jeszcze przed końcem pierwszej połowy.
Solidne rzemiosło Niemców święciło triumf. 20 lat po sukcesie w Szwajcarii znowu byli najlepsi w świecie.
Mecz o trzecie miejsce z Brazylią wygrali Polacy, dzięki bramce Grzegorza Laty, który z siedmioma golami został królem strzelców turnieju. Kto wie, jakie byłyby losy polskiej reprezentacji, gdyby nie fatalne warunki gry na frankfurckim Waldstadionie, które zmniejszały ofensywne walory piłkarzy Górskiego, a ułatwiały obronną grę gospodarzom.
Przez wiele lat w Polsce nie milkły dyskusje, czy w innych warunkach ekipa Górskiego awansowałaby do finału, a później sięgnęła po tytuł mistrzowski, którego nigdy wcześniej i później "biało-czerwoni" nie byli tak blisko...
man