Obecnie romantyczni kochankowie nie strzelają sobie w głowę z miłości przy melodii o ostatniej niedzieli i dziś raczej niejedna głowa nie pracuje najlepiej z powodu ostatniej soboty karnawału. Kiedyś mawiało się o takich dolegliwościach: „dlaczego ten kot tak tupie?”, albo z nadmorską nostalgią: ”ach, ten tupot białych mew…”. Jednym słowem, ważnym elementem porannej niemocy pokarnawałowej jest – tupot. Zresztą, co tu dywagować - pewnie o tej porze to prawdziwi balowicze jeszcze śpią.
Oczywiście mnie to wszystko już nie dotyczy, bo ja na imprezach najwyżej sączę sobie winko, w aptekarskich dawkach, i to raczej dla aromatu niż upicia się. Zresztą i moje imprezy już nie takie, jak kiedyś. Nawet zabawy dla czterdziestolatków już mnie nie obejmują wiekowo. Bo ja jestem pięćdziesiąt plus. Duuuuży plus.
Toteż zupełnie nie jestem na bieżąco, co to się teraz używa jako używki. Wiem, że piwo zawędrowało pod strzechy, robi się też różne melanże, że nie wspomnę o dopalaczach.
Mieszkam obok Politechniki - kiedyś żartowałam, że na niej studiowałam, bo było niedaleko - i obserwuję, co się tam teraz czasem odbywa. Już nie od środka, ale raczej w telewizji. Co za bale, imprezy, wydarzenia medialne! Aula Gmachu Głównego nie do poznania. Tłumy szalejące na parkiecie, kolorowe światła, czerwone dywany.
A ja pamiętam studenckie bale z dawnych lat, stoliki na krużgankach, z własną wałówką i popitką. Jakieś przygody z tymi, którzy przedawkowali. A potem wędrówka bladym świtem do domu – akurat ja miałam niedaleko – po pustych ulicach, na których teraz parkują wypasione bryki, i jest już zupełnie inny krajobraz. To tak jakby ktoś wylądował na księżycu i stwierdził, że kibice na Euro już przyjechali.
Elżbieta Nowak