Ale doroczny wyjazd jest mi ostatnio niezbędny do życia. To tak, jak kiedyś wyjazd na urlop, na wczasy. Teraz – na rekolekcje. Albo na Dni Skupienia. Trzy razy byłam w zimie na takich Dniach w Częstochowie. Bez pielgrzymów Jasna Góra jest zupełnie inna, można być nawet sam na sam z Matką Bożą, niemal bez świadków. To duże przeżycie.
Obecnie, gdy panuje moda na doskonalenie się – odchudzania, siłownie, baseny, fitness i różne inne odnowy biologiczne, chciałam i ja coś dla siebie znaleźć na tym etapie mojego życia. Próbowałam rower treningowy. Nuda! Chodziłam na pływalnię – odechciało mi się, a już w szczególności gdy rano są tam dzieciaki i trzeba na ich widok wystawiać swoje dojrzałe ciało pod prysznicem – żenada. Bo ścianek działowych brak. Solarium nie uznaję. Ćwiczyć nie lubię, a biegania to wprost nienawidzę, gdy wszystko się buja. Joga zaś to nie moja bajka.
Stwierdziłam więc, że mogę się jednak czymś zająć – moim duchem, i głównie na siedząco. Okazało się, że to właśnie najbardziej lubię! Że to jest to, czego mi potrzeba.
Bo weźmy choćby taki dom. Nie muszę przecież walczyć fizycznie z domownikami, bo i tak bym przegrała. Nie tylko dlatego, że mam inną kategorię wagową, ale i inną kategorię – wiekową. Senior z juniorem zawsze przegra na punkty. Potrzebuję do nich tylko cierpliwości, świętej cierpliwości. Właśnie – świętej. Szczęść Boże!
Elżbieta Nowak