Swój pierwszy koncert dały w maju ubiegłego roku podczas festiwalu Nowa Tradycja, od razu zdobywając jedną z nagród w tym chyba najważniejszym polskim konkursie folkowym. Jasne było wówczas, że to dopiero projekt, pomysł, zaczątek ewentualnej przyszłej większej całości – regulaminowy dwudziestominutowy program był bodaj całym repertuarem, jakim dysponowały artystki. Dziś, niespełna rok później, duet Mehehe przedstawia nam swą debiutancką płytę, która jest dziełem spójnym i zamkniętym, pełnym i długogrającym, a przede wszystkim: dziełem oryginalnym, w jakiejś mierze osobnym, odrębnym (również od większości tego, co się na folkowej scenie wykonuje) – i godnym najwyższej uwagi.
Artystki nawiązują wprost do tradycji szeptuch, szeptunek. Ewidentne są też skojarzenia z dziecięcymi wyliczankami, rymowankami, kołysankami – i jedne się z drugimi zaplatają.
Oczywiście, z jednej strony płyta jest rzeczywistym debiutem duetu, z drugiej – tworzą go wykonawczynie tyleż doświadczone na muzycznych scenach, ile bardzo świadome artystycznego efektu, który chcą uzyskać. Dowodem na powyższe twierdzenie jest z jednej strony jakość, z drugiej – kompletność ich twórczej propozycji. W tym, co przedstawiają członkinie Mehehe na płycie, ale i podczas koncertów, odnaleźć można niezwykłą konsekwencję w budowaniu nastroju, w pomyśle na granie i śpiewanie, zarówno w brzmieniowej, dźwiękowej stronie zjawiska, jak i w sferze plastycznej, wizualnej.
Helenę Matuszewską folkowa publiczność powinna znać z zespołów Same Suki czy In Fidelis, Barbarę Songin z tria Sutari czy formacji Kuso. Formuła, którą wypracowały w Mehehe, nie jest jednak prostą kontynuacją ich wcześniejszych dokonań. Budują tu własną, nową opowieść, autonomiczną i bardzo świeżo brzmiącą – choć tak głęboko osadzoną w przeszłości.
Nagrania wypełniające płytę „Ciemnienie” to muzyka zmierzchu, nocy („rzeczy, których nie mówi się w świetle dnia”, jak przyznają artystki). To muzyka żywiołów – i jednocześnie próba oswojenia ich. To swoiste przywoływanie dobra. Ożywają zatem przede wszystkim, jako natchnienie, dawne rytuały ludowe, formy magiczne, zaklęcia, zawołania, nawoływania, praktyki modlitewne czy uzdrawiające. Artystki nawiązują wprost do tradycji szeptuch, szeptunek. Ewidentne są też skojarzenia z dziecięcymi wyliczankami, rymowankami, kołysankami – i jedne się z drugimi zaplatają. Pojawiają się też autorskie liryki, nawiązujące do ludowego wzorca. Cała ta konstrukcja to więc świadoma gra konwencjami, która zarazem jest jednak w pełni wiarygodną kreacją. Nie wiem ile w tym prawdy, a ile zmyślenia czy żartu, ale w jednej z radiowych rozmów wykonawczynie wspomniały, że same są potomkiniami szeptunek. Istotniejszy jest fakt, że na płycie brzmią niezwykle przekonująco, przekładając elementy dawnej ludowej mitologii czy demonologii na swą własną autorską wizję.
Formuła, którą wypracowały w Mehehe, nie jest jednak prostą kontynuacją ich wcześniejszych dokonań. Budują tu własną, nową opowieść, autonomiczną i bardzo świeżo brzmiącą – choć tak głęboko osadzoną w przeszłości.
W tym artystycznym kreowaniu muzycznej białej magii mamy, zgodne z dawnym obyczajem, odganianie zła, zamawianie pomyślności, mamy ludowe obrządki, próbę oswojenia żywiołów (w centralnym miejscu płyty następują utwory „Woda”, „Deszcz”, „Wiatr”). Twórczynie wykorzystują ludowe pieśni, które tu sprowadzone zostają do charakterystycznej, specyficznej mikroformuły: śpiewu na pograniczu szeptu, tkania akustycznego, instrumentalnego akompaniamentu z pojedynczych dźwięków i nawiązywana do odgłosów przyrody. Przy okazji mamy jakże przemyślane i wyrafinowane wykorzystywanie głosów oraz – w znacznej mierze konstytuujące całość – umiejętne operowanie ciszą.
Gdzieś tam patronkami tego przedsięwzięcia mogłyby być Meredith Monk czy Iva Bittova ze swymi szczególnymi muzycznymi, wokalnymi doświadczeniami, ale takich drogowskazów można by odnaleźć znacznie więcej. Płyta jest bowiem dogłębnym zasłuchaniem w głosy przyrody (także szepty, szmery, trzaski). Zarazem ukazuje wykonawczynie jako świadome konwencji i dorobku muzyki XX i XXI wieku, także z jej awangardowym gestem, który (o paradoksie?) jakże często pozwala na sięganie głęboko do źródeł kultury, do kulturowych archetypów. Okazuje się, że to tam odnaleźć można najbardziej adekwatną formułę opowiedzenia o współczesnym doświadczeniu: takim właśnie językiem – zanurzonym w tradycji, w bezpośrednim kontakcie z naturą, w zachłyśnięciu się, zanurzeniu w niej.
A przy tym wszystkim, jak wspomniałem: tak, to jest właśnie bardzo współczesna opowieść. Bo przecież trudno w tym twórczym geście artystek nie dopatrzyć się świadomego i konsekwentnego nawiązywania choćby do wątków ekologicznych, do przedstawienia zgoła transcendentalnej mocy natury w opozycji do stechnicyzowanego, syntetycznego, może nawet posthumanistycznego świata współczesnego człowieka. Dlatego też „wycofanie się” w stronę guseł, a zarazem do bezpośredniego kontaktu z naturą jest wyraźną deklaracją. Być może więcej niż tylko artystyczną.
Wrażenie to wzmacnia owa wspominana już kruchość, ulotność samej muzycznej materii. Z jednej strony, co naturalne, w czarach, zmówieniach są owe półszepty. Z drugiej – muzyka świadomie skromna, minimalistyczna w sensie wykorzystanych środków wzmacnia ów szczególny nastrój i przenosi uwagę na to „dzianie się” w tekstach, skłania jednocześnie do zasłuchania, do tego, by żadnego ze słów, żadnego szmeru nie przegapić, bo każdy z nich może mieć tu fundamentalne znaczenie. Warto wreszcie zwrócić uwagę na instrumentarium, które wykorzystują artystki: na jego szczególny dobór i sposób wykorzystania, a brzmią tu m.in. złóbcoki, rabab, kankle, drumla, Wilk (jedyne w swoim rodzaju połączenie violi da gamba z basami ludowymi), stare wrzeciona.
To teatrum, ta muzyczna przygoda wymaga dopieszczenia szczegółów. Zatem: co ważne w tego typu artystycznej ekspresji: nie ma tu zbędnych gestów, zbędnych dźwięków. To muzyka swego rodzaju powściągliwości i artystki potrafią być powściągliwe. Wiadomo też, że nie chodzi tu o bel canto, ale o całkiem inny, również w sensie estetycznym, przekaz. Istotna jest także sceniczna, promocyjna, wizerunkowa oprawa graficzna, plastyczna. Potwierdzają to spostrzeżenie: zdjęcie, wykorzystane na okładce płyty, które wykonał Bartek Muracki, oraz barwne „magiczne karty” (poświęcone każdemu utworowi z osobna), które przygotowała Czarli Bajka.
Artystki z Mehehe otrzymały na Nowej Tradycji nagrodę za „przemyślaną kreację sceniczną, intymność i baśniowość”. Dziś dzięki ich debiutanckiej płycie każdy ze słuchaczy może się przekonać, ile prawdy było w tych słowach.
Tomasz Janas
Mehehe „Ciemnienie”
[AAUU Records 2019]
Ocena: 4/5
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.