Początek roku 2000 to był, jeśli mnie pamięć nie myli, ten czas, kiedy – nie tylko w Polskim Radiu, ale w całym naszym kraju – następowało wyłączanie tzw. dolnego UKF-u. Chodziło mniej więcej o to, że radiofonie musiały przenieść nadawanie na częstotliwości wyższe, co niosło ze sobą wiele korzyści. Oczywiście warunkiem koniecznym, pozwalającym na dostrzeżenie owych korzyści, były przestrojenie radia na wyższe częstotliwości lub zakup nowego odbiornika. Mało to swoje zalety, jako że ze słyszalnością radiowej Dwójki były wcześniej problemy.
Nie sposób było sobie wówczas wyobrazić, że za kilka(naście) lat radio z dobrą jakością dźwięku będzie nam towarzyszyło w kieszeni, w smartfonie.
Jakieś przyczyny powodowały jednak, że miałem wówczas kłopot z radioodbiornikiem. A w dodatku nie miałem możliwości być w Warszawie na Nowej Tradycji (a była to jej trzecia odsłona). Szukałem zatem gorączkowo wśród poznańskich znajomych kogoś, kto wypożyczy mi odbiornik, umożliwiający posłuchanie transmisji z festiwalu. Udało się. Pamiętam, jak dźwigałem przez miasto trzy pudła (radio i dwa spore głośniki).
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że w groteskowości tych „partyzanckich” wspomnień kryje się dziś więcej śmieszności niż heroizmu. Drobnym usprawiedliwieniem niech będzie przypomnienie, że radia w Internecie posłuchać się wówczas nie dało (zresztą sam Internet w prywatnym domu był wielkim luksusem – ja go nie miałem). Nie sposób było również sobie wówczas wyobrazić, że za kilka(naście) lat radio z dobrą jakością dźwięku będzie nam towarzyszyło w kieszeni, w smartfonie. Sprawa była zatem nieco skomplikowana. Pamiętam jednak, że posłuchałem wtedy płynącej z owego pożyczonego odbiornika muzyki Cracow Klezmer Band – laureata Grand Prix ówczesnego festiwalu – i wiedziałem, że warto było podjąć ten wysiłek.
Pamiętam też o rok późniejszy, już na własne uszy słyszany w Studiu Koncertowym Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego występ Ani z Zielonego Wzgórza – jeden z niewielu przypadków (bodaj trzech w całej historii festiwalu), gdy nie przyznano Grand Prix. Zespół ze śpiewającą magnetycznie Anią Kiełbusiewicz (która miała przedwcześnie odejść od nas ledwie dwa i pół roku później), robił na mnie spore wrażenie. Podobnie jak inni ówcześni konkursowicze, wśród których byli Lautari, Sarakina, Tołhaje…
Los chciał, że wszystkie kolejne odsłony festiwalu oglądałem już osobiście i występom wszystkich uczestników przysłuchiwałem się na żywo. Dziś niemal w przeddzień kolejnego festiwalu (i konkursu) mogę stwierdzić, że niezależnie od profesjonalnych werdyktów, niezależnie od prób zdystansowanych i zobiektywizowanych ocen, zawsze na koniec (na początek?) okazywało się, że najważniejsze jest to, co najtrudniej uchwycić, opowiedzieć, ocenić. To elementarne poruszenie albo uniesienie, prawdziwa radość albo metafizyczne dotknięcie, wynikające ze spotkania z muzyką. Ten moment, gdy artystyczny przekaz dociera do słuchacza i trafia go siłą, błyskiem swej naturalności, wyrazistości.
Były i bywają takie występy, które zachwyceni słuchacze niosą w sobie przez następne lata. Występy często (oby!) dostrzegane i doceniane w postaci nagród. Chociaż przecież bywa i wiele takich, które nie są artystycznymi wydarzeniami. Są wykonawcy, dla których sam występ na Nowej Tradycji wydaje się być wystarczającym wyróżnieniem – i to też jest dobre. Bywają wreszcie, to pewnie też trzeba przyznać, i tacy artyści, których większe lub mniejsze laury zdobywane na festiwalu z perspektywy czasu wydają się niekoniecznie uzasadnione.
Prawdą jest też jednak to, że w ocenie artystów biorących udział w konkursie podczas Nowej Tradycji istotne pozostają różne okoliczności. Podstawowym i banalnym jest, spłycając rzecz nieco, pytanie: kto spośród biorących udział w tegorocznym konkursie szczególnie wyróżnia się na tle konkurencji? Żeby jednak rzecz nie była taka prosta (choć samo porównywanie zespołów w istocie łatwe nie jest) pojawia się drugi podstawowy kontekst: a mianowicie wielka tradycja festiwalu.
Konkurs jest tylko specjalnym dodatkiem. Najważniejsza jest bowiem sama muzyka: cud tworzenia, radość komunikacji, mądrość opowieści, wartość spotkania. I jeszcze, niech będzie: czas muzycznego święta.
Bo jeśli przyjrzymy się przykładowej choćby liście laureatów Grand Prix Nowej Tradycji, znajdziemy tam takie nazwy i nazwiska, jak m.in. Muzykanci, wspomniany Cracow Klezmer Band, Swoją Drogą, Joanna Słowińska, Kwadrofonik, Wołosi i Lasoniowie, Agata Siemaszko, Cicha & Spółka, nie sięgając już do najnowszych edycji, które słuchacze pewnie dobrze pamiętają. Dalej: możemy przy okazji sobie uświadomić, że głównej nagrody w konkursie na festiwalu NIE zdobyli (choć na nim wystąpili) tacy artyści, jak Kapela ze Wsi Warszawa, Lautari, Wędrowiec, Adam Strug, Čači Vorba, Sutari czy Kapela Maliszów!
To jest skrótowo i pospiesznie ułożona lista nazw i nazwisk, które chyba robią wrażenie. Jak tu odnajdywać w muzyce debiutantów ten czar, tę moc, jak porównywać ich do grona tak potężnych wykonawców, którzy współtworzą legendę i historię polskiego folku? A jednak, oczywiście, trzeba. Także dlatego, że chociaż wielu z nas (samych wykonawców, słuchaczy, dziennikarzy, jurorów) ma słabość do konkursowej formuły, która w jakiś lapidarny i nawet jeśli nie zawsze sprawiedliwy, w wyrazisty sposób szereguje, opowiada o tym, cośmy wspólnie przeżyli, to jednak przecież konkurs jest tylko specjalnym dodatkiem. Najważniejsza jest bowiem sama muzyka: cud tworzenia, radość komunikacji, mądrość opowieści, wartość spotkania. I jeszcze, niech będzie: czas muzycznego święta.
Niewątpliwie łatwiej posłuchać festiwalowej, konkursowej muzyki dziś niż te niespełna dwie dekady temu. Dziś nie trzeba się już koniecznie fatygować do Studia Koncertowego im. Witolda Lutosławskiego, a nawet – pardon! – nie trzeba włączać radia. Zmagania artystów można zobaczyć i usłyszeć także w Internecie. Nie zmienia się jednak to, co elementarne. Dla jednych będzie to potrzeba wspólnoty, dla innych „po prostu” chęć posłuchania nowej, ciekawej muzyki, inspirowanej ludowymi tradycjami.
I może gdzieś tam ponad tym wszystkim nagle zaświta myśl, rozbłyśnie nadzieja, że pojawi się w tegorocznym konkursie na Nowej Tradycji ktoś na miarę tamtego debiutu Cracow Klezmer Band, albo Muzykantów, albo Kwadrofonika? Oby!
Tomasz Janas
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.