Moje obserwacje oczywiście w ogromnej mierze są zapośredniczone przez media, bo lockdown nadal trwa. Kiedy więc tak czytam i czytam, oglądam i oglądam, rozmawiam przez skype’y, zoomy, messengery i przez telefon też (a co, trochę tradycji nie zaszkodzi), tak sobie myślę, że to, co się teraz wydarza, spóźniło się o jakieś dwie dekady. Najdobitniej bowiem ciśnie mi się teraz do głowy poczucie jakiegoś końca, jakiegoś przełomu. Media wzmagają to poczucie: oto zagraża nam już nie tylko wirus, który opanował cały świat, ale na dodatek grozi nam susza większa niż w latach poprzednich. Ona z kolei spowoduje kolejną pandemię – tym razem głodu. Czyż to nie spóźniony fin de siècle? No i co będzie potem? Koniec czy przemiana?
Oto zagraża nam już nie tylko wirus, który opanował cały świat, ale na dodatek grozi nam susza większa niż w latach poprzednich. Ona z kolei spowoduje kolejną pandemię – tym razem głodu.
Z pewnością, jak na czas końca przystało, wszyscy w mniejszym lub większym stopniu odczuwamy poczucie zagrożenia. Ów lęk, z którym przychodzi nam się dziś mierzyć, jest jednak zupełnie nowym rodzajem niepokoju niż te, do których zdążyliśmy już przywyknąć i które od dawna stanowią element naszej nowoczesnej codzienności. Przede wszystkim ten aktualny lęk jest globalny, a więc odczuwany na całym świecie. Po drugie zaś sytuacja pandemii niesie ze sobą takie treści, emocje i obawy, z którymi nie potrafimy się mierzyć, bo nie mamy do tego narzędzi. Przecież spotyka nas to po raz pierwszy w życiu. Co więcej – w obliczu zagrożenia wiele dotychczasowych norm i zasad społecznego działania zostało wywróconych do góry nogami – z kulturowego i społecznego punktu widzenia wiele rzeczy działa na opak lub wcale nie działa. Pojawiają się za to całkiem nowe formy aktywnego społecznego działania.
Życie większości z nas zmieniło się więc diametralnie. Niektórzy nie pracują, inni robią to zdalnie, jeszcze inni nadal chodzą do pracy uzbrojeni w maski i rękawice. Musimy bać się siebie nawzajem, bo nie wiadomo, kto może stanowić największe zagrożenie. Musieliśmy zrezygnować z wszystkich niemal pozadomowych przyjemności i atrakcji, no i przede wszystkim wyrzec się życia społecznego, co może najbardziej doskwiera. Ale odwróceniu uległy też sposoby postrzegania świata i jego kategorii. Dobrym przykładem może być tu kwestia służby zdrowia. Szpitale to w normalnych warunkach miejsca, które kojarzą nam się z ratunkiem, z walką o zdrowie, z pomocą. Jeśli coś się dzieje – jedziemy do szpitala z wiarą, że tam otrzymamy ratunek. Teraz szpitale w potocznym myśleniu stają się centrum zakażeń – miejscami, gdzie jest niebezpiecznie, więc należy ich unikać. Sama od znajomych słyszałam historie o podejrzeniach złamania, które postanawiali leczyć sami w obawie przed szpitalem. Rosnąca liczba przypadków za późno zgłoszonych zawałów i udarów jest kolejnym dowodem na strach przed szpitalem.
Co jednak bardziej przerażające, nawet sami lekarze i pielęgniarki coraz częściej postrzegani są jako osoby niebezpieczne. Początkowe podziw i brawa dla bohaterów powoli ustępują społecznej niechęci, którą podsyca lęk. W mediach coraz więcej pojawia się historii o hejcie na personel medyczny – odmawia się im możliwości robienia zakupów, poruszania się po osiedlu, opieki nad dziećmi itd. Te smutne historie wskazują jednak moim zdaniem nie na podłość ludzi, ale na ich strach i niepewność. W czasie końca, w czasie przejścia dotychczasowe normy nie działają. Nie wiadomo, co jest czyste, co nieczyste, co święte, a co skażone. Lekarze, z tych, którzy ratują życie, stają się personifikacją zabójczego koronawirusa. Być może łatwiej strzec się konkretnego wroga niż tego rozproszonego w powietrzu w postaci kropelkowej.
To, co wyznacza cykliczność naszego życia, co stanowi powtarzalność konieczną dla poczucia pewności i stabilności – tego wszystkiego nie ma.
Jestem przekonana, że ta sama logika strachu kierowała ludźmi, którzy w Andaluzji obrzucili karetki przewożące staruszków chorych na Covid-19 do domu spokojnej starości. Odwróceniu ulegają też kwestie dotyczące spraw religijnych. Co jest sacrum, a co profanum? Woda święcona to przecież substancja mająca moc oczyszczającą. Tymczasem już na samym początku epidemii okazało się, że właśnie woda święcona umieszczona przy wejściach do kościołów może być nosicielką zarazy, należy więc jej unikać. Podobnie dzieje się z komunią świętą, czego najdobitniejszym przykładem stała się dramatyczna historia szafarza z miejscowości Czapury, którego żona zmarła na Covid-19, a on sam udzielał komunii, będąc zarażony wirusem. Okazało się, że również kościół nie jest chroniony przed złem – sakralne miejsce, dom Boga, także staje się potencjalnie niebezpieczne.
Zawieszeniu uległy również tak ważne w życiu społecznym rytuały i obrzędy, a przecież one wyznaczają rytm i sens naszego życia. Ograniczenia dotyczą obrzędów religijnych – takich jak komunie święte, których dzieci nie przyjmą w maju, odwołane są śluby, pogrzeby odbywają się bez najbliższych i bez rodzinnych spotkań. Wielkanoc też była dziwna w tym roku. Ale nie możemy brać udziału również w świeckich rytuałach – przyjęciach, rodzinnych uroczystościach, wydarzeniach i świętach państwowych, miejskich, regionalnych, lokalnych, koncertach, festiwalach itd. Po prostu ich nie ma. W dużej mierze to, co wyznacza cykliczność naszego życia, co stanowi powtarzalność konieczną dla poczucia pewności i stabilności – tego wszystkiego nie ma.
Naturalnie ludzie bardzo szybko ustanawiają sobie nowe rytuały i nowe przyzwyczajenia porządkujące rzeczywistość – dzięki temu mają poczucie spójności działania. Jak przekonują badacze społeczni, właśnie powtarzalność, rytualność ale i rutynowość codziennych działań zapewnia nam poczucie ładu i bezpieczeństwa. Budujące są płynące z wielu miejsc informacje o społecznej solidarności, o różnych akcjach charytatywnych mających na celu wspieranie walki z chorobą, o lokalnych działaniach pomocowych, takich jak zakupy dla seniora, szycie maseczek dla sąsiadów, przekazywanie sobie zakwasu chlebowego itd. Mamy też nasze nowe codzienne rytuały, takie jak zakładanie masek przed wyjściem z domu, balkonowe oklaski dla lekarzy itd.
Ten nowy świat po wirusie może być lepszy, jeśli wszyscy się o to postaramy. Może przynieść prawdziwą zmianę – społeczną, mentalną, duchową, intelektualną, ekonomiczną, a może nawet ekologiczną.
Większość ludzi również na swój własny sposób stara się nadać codzienności nowy rytm, nową powtarzalność, bo ona daje poczucie sensu działania. Jedni prowadzą dzienniki zarazy, inni ćwiczą swoje ciała wraz z internetowymi trenerami jogi czy fitnessu, jeszcze inni dzień zaczynają od prowadzenia zajęć szkolnych dla swoich dzieci, muzycy spotykają się wirtualnie, by nagrywać nowe utwory, niektórzy zapraszają słuchaczy do swoich domów na kameralne koncerty. Aktorzy czytają dzieciom książki online. Specjaliści od gotowania nagrywają porady kulinarne dla pozostających w kwarantannie. Nawet codzienny spacer z psem urasta do rangi rytuału. Przykładów można by mnożyć. Wszystkie one wskazują moim zdaniem na fakt, jak bardzo potrzebujemy stabilności, powtarzalności, rytmu, rytuału. Te wszystkie wartości pozwolą nam przetrwać czas niepewności, lęku, czas odwrócenia.
Profesor antropologii z Poznania, Waldemar Kuligowski, przekonywał ostatnio w swoim znakomitym wykładzie online, że wszyscy bierzemy dziś udział w globalnym rytuale przejścia.
Oto zostaliśmy wykluczeni z tego, co było wcześniej, znajdujemy się obecnie w fazie marginalizacji, w fazie przejścia, by za jakiś czas zostać włączonymi na nowych prawach do całkiem nowej rzeczywistości. Muszę przyznać, że ta perspektywa absolutnie mnie pociąga, a przynajmniej daje mi nadzieję. Jawi się jako szansa – bo ten nowy świat po wirusie może być lepszy, jeśli wszyscy się o to postaramy. Może przynieść prawdziwą zmianę – społeczną, mentalną, duchową, intelektualną, ekonomiczną a może nawet ekologiczną.
dr Maria Małanicz-Przybylska
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.