Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Uroki sztuki jarmarcznej

Ostatnia aktualizacja: 07.08.2020 11:26
Kiedy piszę te słowa, jestem w Gdańsku, a na sąsiedniej ulicy trwa Jarmark Dominikański (a ściślej mówiąc - sekcja z antykami i starociami). Pani w salonie kosmetycznym już oznajmiała, że zaraz zacznie się sezon chleba ze smalcem (bo z każdej strony serwuje się rozmaite przekąski).
Lalki na stoisku, Jarmark św. Dominika w Gdańsku, 4 sierpnia 2015.
Lalki na stoisku, Jarmark św. Dominika w Gdańsku, 4 sierpnia 2015. Foto: Shutterstock/kavalenkau

To spore wydarzenie, przyciągające mimo pandemicznej ostrożności tłumy turystów, pozwala podejrzeć, co tam słychać w guście popularnym. Oczywiście z roku na rok robi się coraz bardziej aspiracyjnie i elegancko - wszak rzemiosło i rękodzieło jest w modzie - ale jak wszystkie wydarzenia przyciągające masową publiczność, musi być ono ciekawe dla etnologa (a przy okazji można zjeść sobie gofra).


Stoisko z ceramiką na Jarmarku Św. Dominika w Gdańsku. Stoisko z ceramiką na Jarmarku Św. Dominika w Gdańsku.

W czasach PRL na jarmark zjeżdżali drobni rzemieślnicy, „prywaciarze”, przedsiębiorczy i pomysłowi obywatele, którzy byli w stanie w garażowych często warunkach wyprodukować coś, czego brakowało w ofercie państwowych przedsiębiorstw, a akurat było modne i pożądane - na przykład bluzki z dekoltem typu „woda”, figurki postaci z „Gwiezdnych Wojen” (dzisiaj polskie bootlegi zagraniczni kolekcjonerzy kupują za imponujące sumy), czy paski z wizerunkiem grupy ABBA w klamrze.

Dzisiaj w sekcji „staroci” można znaleźć resztki takiej twórczości, obok przypinek krajoznawczych czy archeologicznych pozostałości sprzed II wojny światowej, obtłuczonej ceramiki, lalczynych nóżek. Towarzyszy im ciekawy fenomen - podróbki i pastisze przedmiotów z przeszłości, zjawisko godne pewnie osobnego tekstu. Stylizacje na dawne amerykańskie reklamy z pin-up girls zdążyły się pewnie już opatrzyć, obecnie łatwo natknąć się na podrabianą tablicę niby z PRL, najlepiej z lekko Barejowską nutą. Widocznie te z nieistniejących już fabryk, które jeszcze niedawno były złomem, zostały w większości wyprzedane i trzeba dostarczać substytutów początkującym kolekcjonerom. Króluje już retropastisz, czyli przeszłość przepuszczona przez współczesny filtr, ale wyglądająca na tyle „staro”, że klienci jednak kupują; prawdziwe szaleństwo symulakrów, warstwa na warstwie.

"Zrób to sam" i "Wszystko za 5 zł"

Współczesne rękodzieło waha się gdzieś między etosem "zrób to sam" a półproduktami z popularnego chińskiego serwisu z mydłem i powidłem. Chwilami nawet badacz może się pogubić w tym, co dziś wśród ozdób i pamiątek faktycznie jest potoczne, popularne, a co… no właśnie. Czy magnes na lodówkę z widokiem Gdańska, którego produkcję polska firma zleciła w Chinach, należy do tego świata? A makrama zrobiona przez polską rękodzielniczkę, ale według wzoru podejrzanego na Pintereście?

W latach 60. na łamach „Polskiej Sztuki Ludowej” trwała nieco podobna dyskusja dotycząca potocznych gustów, sztuki nazywanej wtedy umownie jarmarczną, czy - pejoratywnie - kiczem. Badacze, najtęższe głowy polskiej etnologii, nawet sami przyznawali się wtedy do pewnej bezradności. Za sprawą przesunięcia granic Polski na zachód i styczności z dobrami pozostawionymi przez Niemców, spopularyzowały się oleodruki, jelenie na rykowisku, łabędzie na jeziorku, makatki z sentencjami o tym, że zimna woda zdrowia doda (ciekawie pisze o tym Karolina Kuszyk w książce „Poniemieckie”). Były one obecne w przedwojennej kulturze miejskiej, w obiegu robotniczym, ale nie tak masowo, jak w latach 60., kiedy dodatkowo jeszcze zderzyły się z estetyką „pikasów” popularyzowaną przez „Przekrój”, ze światem kolorowej prasy, rozrywki, kina i telewizji.

Ten moment przyspieszenia i osobliwych mutacji w popularnym guście, kiedy powstawała estetyka wiejsko-miejska, zdumiewał badaczy. Władysław Hasior fotografował te zjawiska na bieżąco. Wyścig kosmiczny zderzał się tam ze światem rodem z „Pana Tadeusza”, w ogródkach stawiano samoróbkowe pomniki Kopernika, domy-kostki malowano w sceny myśliwskie podpatrzone pewnie na XIX-wiecznej mieszczańskiej ceramice. Dzisiejsze dekoracje ogrodowe, łabędzie z opon (jeden z nich znajduje się już w warszawskim Muzeum Etnograficznym) czy niby-antyczne kolumny (w latach 60. stawiano „Wenusy”) to spadek po latach 60. i 70. właśnie.


Ceremonia otwarcia Jarmarku Św. Dominika w Gdańsku, 31 lipca 2010. Ceremonia otwarcia Jarmarku Św. Dominika w Gdańsku, 31 lipca 2010.

Niektórzy badacze wahali się i wręcz odmawiali takim wyrobom statusu zjawiska godnego zainteresowania etnologa, bo za daleko było im do kultury ludowej. A przecież to właśnie wytwórcy i odbiorcy ludowi interesowali się nimi najbardziej. W serwisie cyfrowaetnografia.pl można przeczytać bardzo ciekawe i przede wszystkim empatyczne teksty Aleksandra Jackowskiego na ten temat. Wybitny znawca sztuki nieprofesjonalnej odwiedzał jarmarki i targi, przyglądał się gipsowym figurkom, „bobikom” i „wenusom”, malowanym makatkom, monidłom.
Pisał, że jarmark, bazar i odpust to „drugi obieg sztuki”, to, co odpowiada na potrzebę piękna i dekorowania przestrzeni wokół siebie, ale nie jest już ludowe. Ta perspektywa towarzyszy mi, gdy odwiedzam współczesne stoiska pamiątkarskie i zastanawiam się, co może być dzisiejszym odpowiednikiem „prywaciarskiej” produkcji z lat 60., w końcu zmieniła się gospodarka, zmienił się obieg wzorów, technologie… może drewniane zawieszki z sentencjami o dobrym życiu, może pluszowe foki, magnesy na lodówkę ze znaczeniem naszego imienia („Olga - przebojowa i mądra”), a może jak najbardziej współczesne tabliczki udające, z bardzo różnym powodzeniem, estetykę PRL?

Olga Drenda

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.