Dzień ten upływał głównie na jedzeniu i piciu, a stoły uginały się pod ciężarem mis i półmisków, z tradycyjnymi, zapustnymi potrawami. W tzw. wyższych sferach w Tłusty Czwartek od samego rana serwowano mięsa, głównie dziczyznę: pieczone sarny, kuropatwy, szynki z dzika oraz zajęcze combry z dodatkiem smakowitych sosów.
Powiadano, że w Tłusty Czwartek trzeba tyle razy w ciągu dnia zjeść boczku, słoniny, kraszonej kaszy i innych tłustości... ile razy kot ogonem ruszy…
W domach chłopskich natomiast gotowano dużo obficie kraszonego jadła: kaszy i kapusty ze skwarkami, stawiano na stołach słoninę i sadło, a u bogaczy również mięso gotowane w rosole i różne czujne – bo mocno pachnące czosnkiem – kiełbasy. Powiadano (np. na ziemi sądeckiej), że w Tłusty Czwartek trzeba tyle razy w ciągu dnia zjeść boczku, słoniny, kraszonej kaszy i innych tłustości... ile razy kot ogonem ruszy… A rusza wielokrotnie!
W Tłusty Czwartek nigdzie nie mogło zabraknąć smażonych na tłuszczu słodkich racuchów, blinów i pampuchów oraz lepszych i delikatniejszych ciast, pączków i chrustów (zwanych też faworkami).
Dotychczas dokładnie nie wiadomo, jakimi drogami pączki przywędrowały do Polski. Być może jest to przysmak turecki, być może pochodzą z Wiednia. Pewne jest natomiast, że zadomowiły się na trwałe w tradycji i kuchni polskiej, i że do tej pory zajadamy się nimi w karnawale, a przede wszystkim w Tłusty Czwartek.
Legenda głosi, że ostatni czwartek karnawału wziął swą nazwę od nazwiska żyjącego w XVII wieku krakowskiego wójta Combra, złego i surowego dla kobiet, prześladującego zwłaszcza przekupki.
W przeszłości Tłusty, Combrowy Czwartek, był dniem zabaw kobiecych. Królowały w nich zwłaszcza przekupki krakowskie. Legenda głosi, że ostatni czwartek karnawału wziął swą nazwę od nazwiska żyjącego w XVII wieku krakowskiego wójta Combra, złego i surowego dla kobiet, prześladującego zwłaszcza przekupki, rozstawiające swe kramy i handlujące na krakowskim rynku.
W rocznicę śmierci wójta (rzekomo w Tłusty Czwartek) krakowskie kramarki, a także służące, wyrobnice i inne kobiety niskiego stanu urządzały sobie wielką zabawę. Z czasem stała się ona dorocznym zwyczajem krakowskim. Kobiety wybierały spośród siebie marszałkową, dzieliły się na grupy zwane rotami, za składkowe pieniądze kupowały gorzałkę, umawiały muzykantów i – za krzywdy i poniewierkę, jakich niegdyś doznawały od wójta Combra – brały odwet na wszystkich przechodzących przez rynek mężczyznach, a zwłaszcza nieżonatych! Kazały ciągnąć im kloc drewna za to, że wywinęli się od małżeńskich obowiązków, ściągały z nich futra i szuby, stroiły – na pośmiewisko – w słomiane wieńce, a nawet ciągały po rynku, zmuszając do tańca i nieprzystojnych podskoków najpoważniejszych nawet mieszczan krakowskich. Trwało to tak długo, aż napastowani mężczyźni wykupili się brzęczącą monetą.
W Radomskiem natomiast stateczne gospodynie urządzały sobie w Tłusty Czwartek biesiadę, podczas której robiły kukłę słomianą zwaną mięsopustem, a następnie chodziły z nią od domu do domu, wypraszając datki od panien i dopiero co zaślubionych, młodych mężatek. Zabawa ta zaniechana została na przełomie XIX i XX wieku.
***
Tekst pochodzi z książki "Polskie obrzędy i zwyczaje doroczne" dr Barbary Ogrodowskiej, wyd. Muza, Warszawa 2010.
Opracowała: Hanna Szczęśniak
Po więcej felietonów dotyczących świąt zapraszamy do naszej zakładki świętujemy.