Zbrodnie, których dokonali zwolennicy Mansona, zwani "rodziną", były wyjątkowo brutalne i szybko stały się obrazem morderstw kultowych, co spowodowało, że uznane zostały za jedne z najgłośniejszych zbrodni współczesnego świata.
Główny winowajca
Manson, człowiek uważany za chorego psychicznie psychopatę, potrafił sprawnie zmanipulować swoich młodych towarzyszy, skupionych wokół niego. "Manson Family" założył latem 1967 roku i od początku kształtował ją na coś w rodzaju komuny z wyraźnie określonym kultem zagłady. Tą zagładą miała być wojna rasowa, a jej podstawy Manson wysnuwał z dziwnych interpretacji, głównie piosenek The Beatles.
Co ważne, sam Manson nie dokonał żadnej z tych zbrodni sam - jednak prokuratura udowodniła, że wszystkie dokonali jego zwolennicy z jego inspiracji, namowy i rozkazów. Prawo amerykańskie dostrzega nierozerwalny związek między spiskiem w celu popełnienia morderstwa, działaniem sprawczym i morderstwem pierwszego stopnia. Takie ujęcie pozwoliło uznać Mansona za głównego winowajcę dokonanych morderstw.
Już w 1968 roku Manson, wzorem jednego z utworów zespołu The Beatles z ich "białego albumu - "Helter-Skelter" - tak właśnie nazwał swoją krucjatę przeciw bogaczom i znanym osobistościom Los Angeles i Hollywood. Tytuł tego utworu określa się znaczeniem zamętu, zamieszania, bezładu, działania określanego zwrotem "na łeb na szyję". Takie właśnie miało być ich działanie w obliczu zbliżającej sie zagłady. Kiedy ta nie nastąpiła w wyznaczonym przez Mansona terminie, wytłumaczył swoim zwolennikom, że to oni właśnie muszą dać jej początek kilkoma brutalnymi i drastycznymi w charakterze zbiorowymi morderstwami. Jak postanowił tak oni uczynili. Co ciekawe, Manson był w pobliżu tych miejsc zbrodni, czekał na swoich siepaczy w samochodzie. Fakt ten był istotnym elementem dowodowym zmowy sprawczej.
Symbol szaleństwa i przemocy
Co smutne w tej całej historii to fakt, że nadany całej sprawie rozgłos, także przez prokuraturę, uczyniły z Mansona symbol szaleństwa i przemocy. Wizje taką wzmagał także sam oskarżony, wykrzykując różne głupie idee i pogróżki podczas procesów, a prasa natychmiast to podchwytywała i nieustannie powielała.
Doszło nawet do tego, że bandyta, podczas jednej z rozpraw, rzucił sie z zaostrzonym ołówkiem w przewodniczącego ławy przysięgłych, chcąc go zabić, na szczęście ochrona zdążyła go powstrzymać, a sędzia nakazał wyprowadzenie z sali sądowej. Wchodząc Manson zdołał jeszcze zawołać: "W imię chrześcijańskiej sprawiedliwości ktoś powinien odciąć ci głowę!"
Rozprawa z wyznaczeniem kary śmierci nie była jednak pierwszą. Wcześniej 25 stycznia 1971 roku uznano ich winnymi i w związku ze zmianą zasad orzekania kary najwyższej należało przeprowadzić drugą rozprawę przed tym samym składem przysięgłych, której konkluzją miało być stwierdzenie, czy właściwe jest orzeczenie kary śmierci. Takie też orzeczenie zostało wydane właśnie 29 marca, pół wieku temu. Kara śmierci jednak nie została wykonana z uwagi na moratorium obowiązujące w prawie całych Stanach Zjednoczonych. Natomiast po zmianie prawa w 1972 roku, kara śmierci dla Mansona została zamieniona na dziewięciokrotne dożywocie. Mimo prób uzyskania zwolnienia warunkowego Manson nigdy nie wyszedł z więzienia i zmarł tam w połowie listopada 2017 roku, w wieku 83 lat.
Medialna otoczka
Historia ta stała się niestety tematem wielu piosenek, książek i filmów. Sama postać Mansona, w dziwny i trudny do zaakceptowania sposób, stała się postacią kultową. Archiwa filmowe wskazują ponad 30 filmów, w których postać pojawiało się odwołanie do jego postaci. Jarosław Szubrycht, na łamach "Polityki", w swoim artykule pt. "Charles Manson – psychopata z dożywociem. Media zbudowały jego kult" - dochodzi do bardzo ciekawych wniosków odnośnie tej medialnej otoczki dla tak zwyrodniałego przestępcy. Czytamy w nim: "Tu dochodzimy do sedna sprawy. Charles Manson jest tak ważny, bo wszystkim zależało, żeby był ważny. Hipisi i ich orędownicy widzieli w nim kozła ofiarnego – nieszczęśnika stworzonego przez system i przez ten sam system pożartego. Z kolei dla aparatu władzy sprawa Mansona była idealnym pretekstem, by wziąć za pysk wymykającą się spod kontroli subkulturę hipisów".
Co ciekawe, autor wskazuje także niezaprzeczalną rolę prokuratora w budowaniu tego mitu, tak ochoczo podchwyconego przez media: "Mit Charlesa Mansona jako charyzmatycznego, autorytarnego przywódcy niesłychanie groźnej sekty, który kontrolował ludzkie umysły i prawie rozpętał nową rewolucję, utrwalił też, najpierw w procesie, a później w swej głośniej książce "Helter Skelter" (1974 r.), prokurator Vincent Bugliosi. Nic dziwnego – nie zrobiłby wrażenia na ławie przysięgłych i nie przeszedłby do historii, gdyby przyznał, że te spektakularne zbrodnie popełniła garstka zawszonych włóczęgów, najpewniej ogłupiałych od narkotyków".
W całej tej historii pozostaje smutek związany z faktem zabicia niewinnych osób. Zadajemy sobie też pytanie o zasadność kary śmierci... czy raczej je brak.
PP