Doktor Łukasz Adamski, doktor historii i politolog, specjalizujący się w historii Europy Wschodniej, zwłaszcza w dziejach stosunków polsko-ukraińskich i polsko-rosyjskich, oraz polityce zagranicznej i wewnętrznej państw Europy Wschodniej. Od 2016 r. zastępca dyrektora Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego, którego celem jest inicjowanie, wspieranie i prowadzenie działań adresowanych do narodów Europy Wschodniej, w szczególności Ukraińców, Białorusinów, Gruzinów i Mołdawian.
Dziś rano premier Mateusz Morawiecki niezapowiedzianie odwiedził miejsce, gdzie dawniej znajdowała się wieś Ostrówki, której mieszkańcy zostali zamordowani przez Ukraińskiej Powstańczej Armii, i razem z doktorem Leonem Popkiem, który od wielu lat zajmuje się ekshumacjami ofiar zbrodni wołyńskiej, wkopał tam drewniany krzyż. Jak ocenia pan ten gest?
Mogę go tylko pochwalić. Przedstawiciele władz państwowych z okazji okrągłych rocznic rzezi z reguły odwiedzają Wołyń. Pięć lat temu prezydent Andrzej Duda złożył wieniec w szczerym polu na Wołyniu. Teraz premier wbił krzyż w Ostrówkach. To wieś położona niedaleko, kilkanaście kilometrów od polskiej granicy. To symboliczny gest pokazujący, że przytłaczająca liczba ofiar rzezi wołyńskiej nie doczekała się dotąd godziwych, chrześcijańskich pochówków. Ten gest ma znaczenie nie tylko moralne - jako oddanie pamięci pomordowanym - ale też polityczne, jako przypomnienie, ile trzeba jeszcze zrobić.
Właśnie z polityką jest chyba największy problem. W połowie ubiegłego roku zostało podpisane memorandum na temat polsko-ukraińskiej współpracy w obszarze pamięci narodowej. Jakie obserwujemy skutki tej deklaracji?
To, co w tej chwili najbardziej interesuje Polaków to dokonanie jakiegoś przełomu w odniesieniu do ukraińskiej postawy wobec rzezi wołyńskiej. Po pierwsze jest to uznanie sprawców - wskazanie, że była to zbrodnia popełniona przez UPA, a nie nienazwane bliżej "podziemie" – i odejście od symetrystycznej interpretacji zbrodni, zrównującej czystkę etniczną UPA i polskie działania odwetowe; po drugie ogólna zgoda na to, aby polskie instytucje mogły prowadzić na na Wołyniu i w Galicji Wschodniej prace ekshumacyjne oraz aby potem powstały tam cmentarze. W ten sposób można będzie uczynić zadość całkowicie zrozumiałym oczekiwaniom, zgłaszanym zwłaszcza przez rodziny ofiar, by ludzi pomordowanych w latach 1943-1945 godziwie pochować. Trzeci postulat, przypuszczalnie najtrudniejszy do realizacji, dotyczy tego, by na Ukrainie zmieniono lub przynajmniej skorygowano politykę pamięci w odniesieniu do kultu i upamiętnienia postaci odpowiedzialnych za mordy na Polakach. Chodzi o członków Ukraińskiej Powstańczej Armii, zwłaszcza Romana Szuchewycza, a także o Stepana Banderę, który ponosi polityczną współodpowiedzialność za zbrodnię, chociaż w tamtym czasie więziony był w obozie koncentracyjnym.
Czy w takim razie możemy oczekiwać, w związku z nadchodzącą rocznicą, na przełom na którejś z tych płaszczyzn?
To program na wiele lat. Trudno go zrealizować w państwie, które toczy egzystencjalną wojnę o przetrwanie i niepodległość, w którym codziennie giną żołnierze i cywile, które cały wysiłek – a jest to państwo biedne – skupia na przetrwaniu i pokonaniu rosyjskiego agresora. Nie usprawiedliwiam tutaj tego, co Ukraina robiła z tematem rzezi wołyńskiej przez ostatnie 30 lat, zwracam po prostu uwagę na obecne okoliczności.
Władze ukraińskie w obliczu wojny są zainteresowane przede wszystkim tym, by zachować konsolidację i mobilizację wewnętrzną. Jest dla mnie jasne, że wojna nie jest okolicznością, która sprzyja wykonywaniu ruchów, które satysfakcjonowałyby stronę polską, a byłyby z pewnością nieprzyjaźnie przyjęte przez narodową, czy wręcz nacjonalistyczną, opozycję, w dużej mierze skupioną wokół byłego prezydenta Petra Poroszenki. Duża część ludzi o nacjonalistycznych przekonaniach, dla których Bandera i UPA są bohaterami, siedzi w okopach i walczy o niepodległość. Obiektywnie rzecz biorąc, wojna nie sprzyja więc rozwiązaniu problemu.
Mimo to mam wrażenie, że wojna przełamała wiele uprzedzeń ukraińskich nacjonalistów. Jeszcze niedawno można było wśród nich usłyszeć pogląd, że Polska prowadzi też politykę imperialną, choć na mniejszą skalę niż Rosja. Dąży do tego, aby pozbawić Ukrainę części jej suwerenności, w tym prawa samodzielnego decydowania, kto ma być jej bohaterem, a nawet – aby odebrać ukraińskie ziemie zachodnie lub zwasalizować całą Ukrainę. Dlatego mam cichą nadzieję, że w rocznicę rzezi wołyńskiej władze ukraińskie w jakiś sposób wyjdą naprzeciw oczekiwaniom strony polskiej.
Ale przełomu się pan nie spodziewa?
Studziłbym oczekiwania. Jeśli chodzi o zaprzestanie gloryfikacji Szuchewycza i UPA, to tego się nie spodziewam. Być może uznana zostanie wina sprawcy masakry na samym Wołyniu, Dmytra Klaczkiwskiego, komendanta UPA-Północ. Jest to scenariusz optymistyczny i byłoby to duże wydarzenie. W mojej opinii istnieje natomiast niewielka szansa, że wyrażenie "UPA" padnie w kontekście Wołynia.
Największe szanse upatruję w deklaracjach dotyczących ekshumacji ofiar i dopuszczenia polskich instytucji do badań w miejscach, gdzie zakopano ciała. Zakaz takich badań, dotyczących bardzo uniwersalnej potrzeby pochówku, trudno jest stronie ukraińskiej wyjaśnić nawet własnej opinii publicznej.
Na taką deklarację z całą pewnością czekają rodziny kilkudziesięciu tysięcy ofiar, które do dziś nie doczekały się należytego pochówku. W ostatnich dniach przebywa pan w Kijowie. Udziela pan wywiadów ukraińskim mediom. Czy temat rzezi wołyńskiej również się w nich przewija?
Od kilkunastu lat uczestniczę w polsko-ukraińskim dialogu historycznym i na prośbę dziennikarzy ukraińskich komentuję te zagadnienia. Dostrzegam różnicę. Siedem lat temu – gdy polski Sejm przyjął uchwałę, w której wprost nazwał rzeź wołyńską ludobójstwem – media ukraińskie dużo o tym informowały. Promowały, w przytłaczającej liczbie przypadków, interpretację, która jest dla Ukraińców psychologicznie najłatwiejsza do przyjęcia, ale oparta na manipulacjach rozpowszechnianych po II wojnie światowej przez działaczy Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, a od lat 90. przez niektórych historyków. Narracja ta głosiła, że doszło do tragedii, do wzajemnych mordów na Ukraińcach i Polakach, i że należy zastosować formułę "przebaczamy i prosimy o wybaczenie". Ta symetrystyczna teza była wówczas bardzo dominująca. Przy czym wówczas pokazywano też wydarzenia w Polsce jako sytuację, w której polscy historycy i politycy padli ofiarą nacjonalistycznego amoku ogarniającego polskie społeczeństwo, niezdolnego do dostrzegania kontekstu zbrodni.
Teraz jest inaczej. Praktycznie nie mówi się o Wołyniu. Jakkolwiek może być to przykre, to z analitycznego puntu widzenia jest to też całkowicie zrozumiałe. Przecież Ukraińcy, którzy nie uciekli przed wojną, kładąc się spać nie wiedzą, czy się obudzą. Nie wiedzą, czy rosyjska rakieta nie uderzy w ich mieszkanie, tak, jak to się stało ostatnio we Lwowie czy Humaniu. Według badań ponad 60 proc. Ukraińców deklaruje, że ktoś z ich rodziny zginął bądź został ranny, jeśli zaś dołączymy kategorię poległych bądź rannych znajomych, to wynik rośnie prawie do 80 proc. Ukraińcy są skupieni na tym, że ich rodziny są rozdzielone, bo wiele kobiet i dzieci pozostało za granicą, myślą o tym, że może dojść do powtórki z Czarnobyla, bo Rosjanie postanowią wysadzić elektrownię atomową w Enerhodarze.
Pewnym, bardzo umiarkowanym, optymizmem może napawać Polaków to, że w nielicznych wzmiankach medialnych o rzezi wołyńskiej wskazuje się, że albo Polska oskarża UPA o mordowanie Polaków, albo wprost mówi się, że UPA mordowała Polaków.
Pragnę podkreślić, że nie znam osób, które obecnie wypowiadają się publicznie na Ukrainie, a które pochwalałyby to, co wydarzyłoby się w latach 1943-1945. Ukraińskie elity, nawet nacjonaliści, z całą pewnością rozumieją, że był to duży błąd i zbrodnia. Natomiast strona ukraińska bardzo dba o to, by rzezi tej nie odrywać od kontekstu, który Ukraińcy rysują z perspektywy własnych ocen polityki II Rzeczpospolitej wobec Wołynia i Galicji Wschodniej (w ukraińskim dyskursie "ziemie etniczne Ukrainy") i faktycznych lub rzekomych zbrodni dokonywanych przez polskie podziemie na Ukraińcach.
ZBRODNIA WOŁYŃSKA - ZOBACZ SERWIS SPECJALNY
Przy czym nie można zapominać, że nie była to zaplanowana rzeź, tylko działania odwetowe przeprowadzone w efekcie tej rzezi.
Oczywiście nie można zrównywać przeprowadzonej umyślnie, w sposób zorganizowany czystki etnicznej z działaniami odwetowymi podejmowanymi wbrew rozkazom rządu i naczelnych władz polskiego podziemia, z mordami w afekcie bądź popełnionymi w przekonaniu, że tylko tak można zahamować kolejne ukraińskie mordy. Należy jednak pamiętać, że według najnowszych badań prof. Igora Hałagidy zginęło w tych akcjach od kilkunastu do dwudziestu tysięcy Ukraińców, z czego w wyniku działań oddziałów AK – ponad 6 tys. Do tego jeszcze dochodzi około 8 tys. ukraińskich ofiar działań różnych niemieckich czy sowieckich formacji, w których służyli Polacy. Mamy też w Polsce przykłady relatywizowania zbrodni wojennych, czego obawia się strona ukraińska. Przykładem – wobec Białorusinów, nie Ukraińców – są pacyfikacje wsi dokonane przez Rajmunda Rajsa "Burego". W 2005 roku prokuratura IPN-u określiła czyny "Burego" jako noszące znamiona ludobójstwa, ale w 2019 roku opublikował pod każdym względem niefortunny komunikat, w którym zdezawuowano stanowisko z 2005 r. i wskazano, że nie należy spieszyć się z wyciąganiem pochopnych wniosków dotyczących charakteru tej zbrodni. Polacy na tle Niemców, Sowietów, UPA czy ukraińskich formacji kolaboracyjnych popełnili w czasie II wojny światowej bardzo niewiele zbrodni. Jeśli mimo to mamy problem z przyznaniem się do nich, to Ukraińcom tym trudniej przyznać się do tych ogromnych.
W sierpniu ubiegłego roku Centrum Mieroszewskiego przeprowadziło sondaż wśród Ukraińców na temat Polski. Co ten sondaż mówi o świadomości Ukraińców w sprawie rzezi wołyńskiej?
Zadaliśmy pytanie: "Czy słyszał Pan/Pani o wydarzeniach z czasów II wojny światowej znanych jako tragedia wołyńska lub rzeź wołyńska". 15 proc. respondentów odpowiedziało, że słyszało dużo, a 62 proc. słyszało "coś".
Potem zadaliśmy pytanie: "Historycy mają różne zdanie na temat tego, czym była rzeź wołyńska. A czym była ona Pana/Pani zdaniem?". 5 proc. badanych wskazało, że była to czystka etniczna na Polakach przeprowadzona z rozkazu dowództwa UPA, czyli wskazało absolutnie dominujący w polskich badaniach pogląd. 9 proc. uznało, że były to mordy przeprowadzone przez niektóre oddziały UPA, ale wbrew rozkazom dowództwa. Mamy więc raptem 14 proc. Ukraińców, którzy dopuszczają to, że wina za zbrodnię leży po stronie ukraińskich nacjonalistów. Kolejne 27 proc. respondentów wyraża pogląd symetrystyczny, którego najgłośniejszym popularyzatorem jest Wołodymyr Wiatrowycz, były szef Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej, obecnie deputowany partii Poroszenki, że była to wzajemna wojna polskiego i ukraińskiego podziemia, której ofiarą padła polska i ukraińska ludność cywilna. 9 proc. uważa, że były to mordy polskich i ukraińskich chłopów, a 8 proc. twierdzi, że był to wynik akcji polskiego podziemia, a Ukraińcy musieli się bronić. Wyniki są rzecz jasna niepokojące, bo pokazują, jak wiele jest jeszcze przed nami na polu edukacji.
Optymistyczne są wnioski z odpowiedzi na kolejne pytanie. Brzmiało ono: "Polska domaga się prac ekshumacyjnych w miejscach istnienia polskich wiosek, a wielu Polaków chciałoby tam zbudowania grobów i postawienia tabliczek informacyjnych wskazujących, że mieszkańców tych wiosek zamordowała UPA, czy Pana/Pani zdaniem należy się na to zgodzić?" 6 proc. ankietowanych się zgadza, a 53 proc. badanych zgadza się pod warunkiem, że w Polsce będą tabliczki na grobach pomordowanych przez polskie podziemie Ukraińców będą tabliczki wskazujące na sprawców tamtych zbrodni.
Wpisuje się w to głośna wypowiedź szefa Ukraińskiego IPN. Anton Drobowycz oświadczył, że dopóki strona polska nie odnowi obiektu upamiętniających OUN-UPA na Górze Monasterz i nie zacznie odnawiać innych obiektów tego typu w Polsce, nie będzie zgody na poszukiwania i ekshumacje szczątków pomordowanych Polaków.
W trakcie napięć powstałych za prezydentury Petra Poroszenki nieznani sprawcy – a podejrzewam, że część z nich działała z podpuszczenia lub wręcz na zlecenie Kremla – zaczęli niszczyć pomniki w Polsce i na Ukrainie ważne dla obu narodów. Na Ukrainie został zniszczony m.in. pomnik w Hucie Pieniackiej, on został odbudowany, ale w nieco zmienionej formie. W Polsce dokonano wandalizmu wielu nielegalnie postawionych pomników UPA, jeden z nich został legalnie rozebrany w czynie społecznym, ale w sposób urągający dobrym obyczajom, bo porąbano przy okazji ukraiński herb narodowy. Było też parę legalnie ustawionych pomników, które też zostały zniszczone. Jednym z nich był ten w Monasterzu, gdzie znajdowała się zbiorowa mogiła członków UPA z nazwiskami, którzy zginęli w walkach z NKWD. Pomnik został zniszczony. Strona polska go odnowiła, z tym że bez nazwisk zabitych. Polski IPN argumentował, że nie ma pewności, czy właśnie te osoby spoczywają w tym miejscu, a poza tym należy sprawdzić w ukraińskich archiwach okoliczności wydarzeń, które miały miejsce w Monasterzu. Później wybuchła pandemia, a następnie wojna… Ukraińcy poczuli się oszukani.
Wypowiedź Drobowycza jest ciekawa. To jest żołnierz, został zmobilizowany, prawie nie udziela wywiadów. Raptem udzielił wywiadu dziennikarzowi o poglądach narodowych. Połowa tej rozmowy jest poświęcona Polsce. Ja to interpretuję jako presję wywieraną przez pewne środowiska – za pośrednictwem Drobowycza – na władze ukraińskie, żeby nie dopuścić do jakiś szerszych koncesji wobec strony polskiej. Nie widzę bowiem innego sensu w udzielaniu wywiadu, który tylko wzburzył polską opinię publiczną.
W ubiegłym roku oficjalne konta władz rosyjskich opublikowały rzekome akta NKWD poświęcone rzezi wołyńskiej, a na forum ONZ Rosja oskarżyła Ukrainę o neonazizm. W tym roku Rosja też już zdążyła zabrać głos w sprawie rzezi wołyńskiej.
Wczoraj wieczorem (06.07) Maria Zacharowa, rzeczniczka rosyjskiego MSZ, wygłosiła oświadczenie związane z 80. rocznicą rzezi wołyńskiej. Rosyjskie MSZ wskazało, że zbrodnia została dokonana przez OUN i że "tak, jak we Lwowie pod nóż poszli Żydzi, tak na Wołyniu Polacy". Mowa jest również o tym, że zabito od 100 do 130 tys. Polaków, część z których była "obywatelami sowieckimi", co jest skandaliczne, bo odnosi się do przymusowego i nielegalnego nadania obywatelstwa sowieckiego obywatelom Polski zamieszkującym ziemie zajęte przez ZSRR po 17 września 1939 roku. Strona rosyjska uważa, że Wołyń był okupowanym terytorium sowieckim, a Polska uważa, że Wołyń został przekazany ZSRR na mocy umowy z 16 sierpnia 1945 roku. Zdaniem rosyjskiego MSZ stosunek Ukraińców do Wołynia to klasyczny przykład rewizjonizmu historycznego. Wskazuje się też, że polski MSZ zwrócił się do prezydenta Wołodymyra Zełeńskiego z żądaniem oficjalnych przeprosin. Zakładam, że chodzi o wypowiedź medialną rzecznika polskiego MSZ Łukasza Jasiny, która nie została wsparta później przez polskie władze. Następnie pojawia się wątek, że to, co robili banderowcy, było kontynuowane i metodycznie realizowane przez zarażoną duchem Bandery Ukrainę na ludności Donbasu od 2014 roku. Zarzuca się przy tym Polsce hipokryzję, że tego nie widzi.
MSZ Federacji Rosyjskiej, ale też inni aktorzy rosyjskiej polityki pamięci, od wielu lat mówią o rzezi wołyńskiej. Bardzo często w sposób podobny do tego, jak mówi się o tym w Polsce, z tą różnicą, że podkreślany jest "pozytywny wkład partyzantki i władz sowieckich". Różnie z tym było, część sowieckich oddziałów partyzanckich rzeczywiście udzielała pomocy. Nikita Chruszczow, stojący wówczas na czele Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Rad, starał się minimalizować rozmiary rzezi, by nie wybijać sobie z rąk argumentów wobec Stalina w sprawie poszerzenia Ukraińskiej SRR.
Czytaj także:
Jaki – pańskim zdaniem – scenariusz rozwoju sytuacji na Ukrainie służyłby najlepiej sprawie upamiętnienia ofiar rzezi wołyńskiej?
Po pierwsze: zakończenie wojny. Im szybciej zakończy się ta wojna, tym szybciej Ukraińcy będą mogli otrząsnąć się z traumy konfliktu i dyskutować nie tylko o skutkach wojny, ale i innych sprawach. Im zaś dłużej wojna będzie trwać, tym dłużej uwaga ukraińskich elit i opinii publicznej będzie koncentrowała się wokół wyzwań związanych z przetrwaniem państwa ukraińskiego, względnie odzyskaniem okupowanych przez Rosję ziem.
Zakładam, że im bezpieczniej będzie się czuło społeczeństwo ukraińskie, i mam tu na myśli np. kwestie gwarancji dotyczących członkostwa w NATO, im zamożniej będzie żyło i im mocniej będzie zintegrowane gospodarczo i mentalnie z Europą, tym szybciej rozpocznie proces rozrachunku z własną przeszłością. Rozrachunek z mitami narodowymi, a do takich należy UPA, jest zawsze bolesny i trudny do przeprowadzenia, ale bezpieczeństwo, zamożność i możliwość podróży do Europy to ułatwi. Bagaż postsowiecki, a także nacjonalizm, któremu zawsze sprzyja wojna, społeczeństwo to będzie mogło zamienić na humanistyczny i chrześcijański światopogląd oparty o to, że wybaczenie jest możliwe, ale najpierw trzeba przeprowadzić szczery rachunek sumienia i wyrazić żal za grzechy.
Trzeci warunek, moim zdaniem, dotyczy Polski. Powinniśmy unikać skrajności. Co jest trudne, bo na temat rzezi wołyńskiej wypowiedzieć chce się każdy. Niektórzy na tym temacie próbują zbić polityczny kapitał, ale nie z intencją skłonienia strony ukraińskiej do zmienienia zdania, tylko narobienia szumu. Jeden skrajny dyskurs to postawa reductio ad Banderam i uzależnianie przyszłości relacji polsko-ukraińskich od stosunku Ukraińców do rzezi wołyńskiej. Równie niebezpieczny jest dyskurs drugi, obecny wśród części lewicowych środowisk, głoszący, że rzeź wołyńska była zjawiskiem zrozumiałym, bo była to reakcja na setki lat polskiego kolonializmu. Wiąże się on ze zrzuceniem odpowiedzialności za Wołyń na ukraińskich chłopów, choć wiemy, np. dzięki pracom prof. Grzegorza Motyki, że ani jedna polska wioska nie została wymordowana bez udziału UPA – w charakterze morderców lub tych, którzy zmusili lub nakłonili chłopów do udziału w zbrodni. Ale niesłuszna jest też postawa spod znaku "myśmy wszystko zapomnieli" z "Wesela" i puszczenia tej sprawy w zapomnienie w imię wspólnego frontu przeciwko Moskalowi i odbudowy nowej inkarnacji przedrozbiorowej Rzeczpospolitej. Potrzebny jest konsensus, a mamy sporo skrajności. Przy czym polski wielogłos w tej sprawie paradoksalnie zmniejsza możliwość wywierania presji na Ukrainę. Obiektywnie to Ukrainie zależeć powinno bardziej na rozwoju stosunków z Polską, to Polska jest dla Ukrainy ważniejsza niż na odwrót. Różne stanowiska wobec rzezi wołyńskiej wzmagają zaś u strony ukraińskiej pokusę, by tych spraw nie rozwiązywać, bo być może kolejna ekipa rządząca w Polsce będzie stosowała mniejszy nacisk i od tematu znów będzie można uciec.
Z pewnością Rosja traktuje rzeź wołyńską czysto instrumentalnie. Kremlowscy zbrodniarze, rzecz jasna, nie są zainteresowani prawdą historyczną. Interesują się natomiast jako żywo tym, aby negacjonizm ukraiński wobec tego wydarzenia wykorzystać jako instrument antyukraińskiej propagandy i agitacji prowadzonej zarówno w Polsce, jak i na Zachodzie.
Rozmawiał Bartłomiej Makowski