Nadciągającą wojnę dało się pod koniec lata 1939 roku wyczuć również w Polskim Radiu. Wprowadzono całodobowe dyżury spikerskie. Dyżur nocny w nocy z 31 sierpnia na 1 września przypadł właśnie Jeremiemu Przyborze, spikerowi Warszawy II od 1937 roku.
"Tej nocy, jak wiadomo, upływał termin odrzuconego przez rząd polski ultimatum Hitlera (chodziło o ultimatum dotyczące włączenia Wolnego Miasta Gdańska i Pomorza do Rzeszy - przyp. red.). Miałem tej nocy dyżur i z ulgą powitałem poranek, który rozjaśniał niebo nad kamienicami po przeciwnej stronie Zielnej. Wstawał jasny, piękny dzień, kiedy zdałem dyżur mojemu zmiennikowi, bodajże Zbyszkowi Świętochowskiemu. Z Julkiem [Krzyżewskim], pełniącym jeszcze obowiązki inspektora, wymieniliśmy kilka optymistycznych zdań na temat blefującego najwyraźniej Hitlera" pisał Przybora we wspomnieniach.
Z tą pozytywną myślą Przybora opuścił kamienicę przy Zielnej 25, gdzie znajdowała się siedziba Polskiego Radia.
"Owiewał mnie rześki, poranny chłód wystudzonego nocą powietrza. Zrobiło mi się od tego lekko i pogodnie i pomyślałem sobie: O, jakże piękne jest życie bez wojny! I wtedy usłyszałem za sobą głos Julka: - Jeremi! (...) Zaczęło się!" wspominał Jeremi Przybora.
O krok od ewakuacji
Przybora po nieprzespanej nocy na niewiele by się zdał na antenie, więc postanowił odwiedzić macochę i jej męża na Sadybie. Stamtąd udał się do punktu mobilizacyjnego na ul. Puławskiej, ale nie wciągnięto go w kamasze. Tutaj relacja Przybory mija się z ustaloną chronologią wydarzeń. Pierwsze dni wojny spędził najpewniej na kopaniu umocnień Warszawy. W radiu nie miał czego szukać, bo jego kolega - Zbigniew Świętochowski - przekonywał go, że wkrótce saperzy wysadzą stację nadawczą w Raszynie i w Forcie Mokotowskim. Do siedziby radia jednak zaglądał, bo to właśnie tam miał dowiedzieć się od koleżanki, że na placu Dąbrowskiego organizowana jest ewakuacja pracowników Polskiego Radia.
- Podobnie jak wyżsi urzędnicy Polskiego Radia i wielu pracowników miałem zamiar ewakuować się za granicę. Spakowałem się i zająłem miejsce w jednym z autokarów. Do dziś nie wiem, jakie impulsy mną kierowały, ale w ostatniej chwili przed odjazdem wysiadłem i zostałem w Warszawie - wspominał Jeremi Przybora na radiowej antenie.
Ewakuacja miała miejsce 5 września. W tzw. "karawanie Karaffy-Kraueterkrafta" (od nazwiska sekretarza generalnego Polskiego Radia Zygmunta Karaffy-Kraueterkrafta), złożonej z kilku radiowych busów, kraj opuściła duża część pracowników rozgłośni, z dyrektorem naczelnym Konradem Libickim na czele. W kraju pozostała część pracowników-ochotników, którzy oddali się do dyspozycji Stefan Starzyński, prezydenta miasta i Komisarza Cywilnego przy Dowództwie Obrony Stolicy. Ten mianował najstarszego funkcją pracownika radia, kierownika Wydziału Muzycznego Polskiego Radia Edmunda Rudnickiego, nowym dyrektorem naczelnym.
Początek znajomości Starszych Panów. Przybora i Wasowski poznali się w 1939 roku w bombardowanym Polskim Radiu
Radio nadawało nawet po wysadzeniu radiostacji w Raszynie. Sygnał przekazywał jeszcze nadajnik umieszczony w Forcie Mokotowskim, czyli ten obsługujący Warszawę II. To za pośrednictwem tego sygnału do Warszawiaków przemawiali m.in. prezydent Stefan Starzyński i szef propagandy w Sztabie Naczelnego Wodza Roman Umiastowski. Ten drugi zresztą odpowiedzialny był za kilka niefortunnych apeli do mieszkańców stolicy. Najbardziej brzemienny w skutki był ten, w którym wojskowy wzywał młodych mężczyzn do opuszczenia Warszawy w celu uzupełnienia strat wycofujących się na wschód jednostek. Jedyny efekt, jaki przyniósł komunikat, to olbrzymi korek na drogach wylotowych z miasta. Wśród ludzi, którzy tworzyli ten zator był i Przybora, przekonany o tym, że w Warszawie nie ma już dla niego miejsca. Do stolicy powrócił, bo usłyszał komunikaty nadawane przez spikerów - jeśli oni pracowali, to on też mógł. I tak właśnie głos Jeremiego Przybory stał się jednym z tych, które można było usłyszeć podczas obrony Warszawy w 1939 roku.
Praca w warunkach oblężonego miasta była karkołomna. Ochotnicy nie wracali do domów, bo miasto było ostrzeliwane. Po dyżurach po prostu pozostawali w budynku przy ul. Zielnej 25. Najbardziej przerażający był poniedziałek 25 września - tzw. "czarny poniedziałek" - kiedy 400 niemieckich samolotów zrzuciło na stolicę Polski 630 ton bomb.
- W dniu tego strasznego bombardowania Warszawy budynek Polskiego Radia na Zielnej trząsł się i niemal kołysał od podmuchów bomb. Na szczęście żadna z nich nie trafiła w rozgłośnię, prawdopodobnie dlatego, że Niemcy - paradoksalnie - właśnie w nią celowali - mówił Przybora.
Ale nawet w tak trudnym położeniu pracownicy starali się nie tracić ducha. Jak wspominała spikerka Joanna Poraska, w podnoszeniu morale zespołu przodował Przybora, który m.in. wymyślał groteskowe komunikaty, np. o atakujących podziemia radiowe "odwiecznych wrogach Polski" prusakach.
Sam Przybora też potrzebował pocieszenia i to właśnie na kanwie poprawy własnego humoru zadzierzgnął przyjaźń z Jerzym Wasowskim, z którym później współtworzył Kabaret Starszych Panów. We wrześniu 1939 roku Wasowski był inżynierem pracującym w amplifikatorni, czyli pomieszczeniu, gdzie znajdowały się urządzenia niezbędne do technicznej obsługi emisji programu.
- Nasza znajomość polegała wówczas na tym, że w tych niewesołych dniach można było posłuchać w amplifikatorni dosyć wesołej muzyczki, która płynącej z rozgłośni całego świata i ja w takim celu do niego chodziłem. Myśmy nadawali muzykę podnoszącą na duchu, ale niewesołą, bo nie była ku temu pora - wspominał Jeremi Przybora.
JEREMI PRZYBORA - ZOBACZ SERWIS:
"To nasz ostatni komunikat..."
Radio nadawało nawet po tym, jak radiostacja w Forcie Mokotowskim zamilkła wskutek zbombardowania elektrowni na Powiślu 23 września. Komunikaty emitowano za pomocą krótkofalówek. Pracownicy rozgłośni dotrwali na posterunkach do kapitulacji stolicy. Po poddaniu się Warszawy pozostali w kamienicy przy Zielnej 25, by zniszczyć dokumentację i ukryć płyty, na których nagrywane były komunikaty i przemówienia. 30 września, na minuty przed zajęciem siedziby Polskiego Radia przez Niemców, radiowcy wygłosili ostatni, symboliczny komunikat.
"Halo! halo!, czy nas słyszycie? To nasz ostatni komunikat. Dziś oddziały niemieckie wkroczyły do Warszawy. Braterskie pozdrowienie przesyłamy bohaterskim żołnierzom walczącym na Helu i wszystkim walczącym, gdziekolwiek się jeszcze znajdują! Jeszcze Polska nie zginęła! Niech żyje Polska!" - nim w eter popłynęły te słowa, odczytane przez Józefa Małgorzewskiego, przed mikrofonem wygłosili podobny komunikat, tyle że w językach obcych - po francusku - Maria Stpiczyńska i - po angielsku - Jeremi Przybora.
Bartłomiej Makowski