Tajemnicza kaplica we wsi Zakałcze
Grobowiec w maleńkiej wsi Zakałcze w gminie Banie Mazurskie to miejsce, które przyciąga miłośników tajemnic, zagadek i niezwykłości zwłaszcza, że leży zalewie kilka kilometrów od innego niezwykłego grobowca - piramidy w Rapie. Okazała betonowa kaplica grobowa w Zakałczu jest nakryta płaskim dachem, do środka wchodzi się po kilku stopniach. W podziemiu są dwie trumny ze zmumifikowanymi szczątkami dwóch dorosłych osób pozbawionych głów. Uważa się, że trumna dziecięca zaginęła.
- Kaplica ta nigdy nie była remontowana, a nakazywał nam to konserwator zabytków. Zdobyliśmy półmilionową dotację w ramach rządowego programu ochrony zabytków i z tych środków prowadzimy prace remontowe. Kaplica zostanie odgrzybiona, zakonserwowana, szczątki zmarłych przełożone zostały do trumien tymczasowych, a te oryginalne wysłaliśmy do konserwacji. Gdy będą odnowione znowu włożymy do nich szczątki zmarłych - powiedział PAP rzecznik prasowy gminy Banie Mazurskie Piotr Kondratowicz. Dodał, że remont kaplicy potrwa do końca roku.
Nieznane dotąd pochówki w Zakałczu
Podczas odsłaniania fundamentów kaplicy robotnicy znaleźli kilka szkieletów.
- Nie wiedzieliśmy, że przy fundamentach jest ktoś pochowany, ale mogliśmy się tego spodziewać, bo kaplica stoi na terenie cmentarza, po którym dziś niewiele śladów już widać. Ponieważ przy szczątkach nie znaleźliśmy żadnych przedmiotów możemy przypuszczać, że to szczątki mieszkańców wsi. Nie ma potrzeby poddawać ich badaniom, niech nadal spoczywają w tym miejscu w pokoju - powiedziała PAP nadzorująca w Zakałczu prace archeologiczne Izabela Mellin-Wyczółkowska.
Czytaj także:
Kto jest pochowany w kaplicy w Zakałczu?
O kaplicy w Zakałczu i osobach w niej spoczywających niewiele wiadomo.
- Nie zachowały się dokumenty dotyczące majątku i rodzin, do których należał - powiedział PAP historyk i regionalista dr Jerzego Łapo. Wg. jego ustaleń majątek należał do rodziny Steinerów, ale ostatni z tego rodu, Hermann, zmarł w 1916 roku. W 1917 roku majątek kupił Bruno Bark, który zmarł w 1951 roku.
Dotąd uważano, że grobowiec powstał w połowie XIX w. i spoczywają w nim szczątki Steinerów, choć nie znano ich imion. Wg. ustaleń Łapo datowanie to może być błędne.
- Konstrukcja przyziemia jest betonowa i widać na tym betonie ślady drewnianego szalunku, odciski desek. Tak w XIX wieku nie budowano, takie techniki stosowano w międzywojniu - podkreślił dr Łapo.
W jego ocenie sama konstrukcja i styl kaplicy także każą jej budowę przesunąć na latach 20 XX w. Ta zmiana oznaczałaby, że w grobowcu może spoczywać rodzina Barków.
Szczątki z Zakałcza będą badane przez antropologa, co może pomóc w ustaleniu okresu, z którego pochodzą.
Legendy związane z kaplicą w Zakałczu
- Ze względu na położenie, wygląd kaplicy i otoczenia miejsce to obrasta legendami, rodzi się wokół niego współczesny folklor - powiedział PAP dr Łapo i dodał, że tajemniczości temu miejscu dodaje m.in. wyryte na ogrodzeniu serce, pod którym widnieje data 1863.
- Powstała z tego legenda, że w pannie z dworu, z rodu Steinerów zakochał się kowal, ale ta panna mu zmarła - powiedział Łapo i dodał, że rozpowszechniający tę legendę nie sprawdzili, że daty na krzyżach w kaplicy grobowej są różne. Łapo słyszał też legendę o tym, że z kaplicy grobowej mieszkaniec okolicy zabrał dywan i rozścielił go w swoim mieszkaniu.
- Wkrótce potem miała go dosięgnąć klątwa i zabił się jadąc motorem - powiedział Łapo.
Dlaczego pochowani w Zakałczu nie mają głów? Makabryczna historia
Wiele legend związanych z grobowcem w Zakałczu dotyczy tego, że szczątki zmarłych nie mają głów. Według jednych oderwali je młodzi ludzie, którzy w czasach PRL przyjechali tu do pomocy przy pracach polowych i grali nimi w piłkę (podobnie mówi się o szczątkach z Rapy). Inne miejscowe legendy głoszą, że zmumifikowane głowy z grobowca młodzi chłopcy zatknęli na patyki i straszyli nimi dziewczyny.
- Z całą pewnością po zakończeniu remontu zabezpieczymy kaplicę tak, by nikt jej nie niszczył. W ostatnich latach już była zamknięta na klucz i wydawaliśmy ten klucz chętnym u nas w gminie. Zależy nam, by miejsce to było godne - podkreślił Kondatowicz.
PAP/Joanna Kiewisz-Wojciechowska