W dobie "czystych opowieści", kiedy niewyobrażalne były obecne zdobycze cywilizacji – kino, smartfony, komputery, Internet czy telewizja, ludziom pozostawały pisane lub wypowiadane opowieści. Często spotykali się na wspólnym czytaniu – książki jednak miały swoją cenę – i kontemplowaniu opisywanych w nich zdarzeń. Często też spotykając się, szczególnie w te chłodniejsze wieczory, opowiadali sobie różne niestworzone historie, które wieczorami tworzyły niepowtarzalny nastrój towarzyskich spotkań. Jedno z nich zapisało się szczególnie w historii światowej literatury, a później także filmu. Jego efektem było wydanie w Wielkiej Brytanii książki Mary Shelley "Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz".
Wróćmy jednak do początków – autorka od pierwszych chwil swojego życia traktowana była jako "ktoś wybitnie specjalny", wszak rodzice znani byli z nieprzeciętnej inteligencji i wiedzy, rozpolitykowani, walczący o prawa kobiet, obyci towarzysko, nawet na najwyższym szczeblu. Mary Shelley wielokrotnie później przedstawiała się jako "córka dwóch wybitnych postaci świata literackiego".
Biografka rodziny – Charlotte Gordon – tak opisywała młodą pisarkę i otaczającą ją atmosferę: "Jako dziecko dwóch gigantów intelektualnych była przecież skazana na sławę"; by zaraz potem dodać dość istotne szczegóły: "Przyzwyczaiła się do tego, że kiedy wchodzi do pokoju, wszyscy milkną, głośno wciągając powietrze, jakby była kimś ważnym".
Shelley była niezwykle inteligentna i oczytana – interesowały ją wszystkie nowości świata nauki, niezależnie od dziedziny i skomplikowania intelektualnego dyskursu. Chłonęła wszystko, nawet koncepcje naukowe Darwina. Potwierdza to jej biografka:"małą Mary uważano za niezwykłe dziecko. Była delikatnej budowy, miała bledziutką, niemal nieludzką skórę, miedziane loki, ogromne oczy i malutkie usta".
13:56 Mary Shelley.mp3 Poeta, sawantka i bestia,czyli Percy i Maryn Shelly oraz Frankenstein - audycja Jana Owsińskiego z cyklu "Ludzie, epoki, obyczaje". (PR, 1.04.1980)
Sprawiała wrażenie osoby nader delikatnej. Lecz to było jedynie wrażenie wizualne. Wystarczyło zaledwie kilka słów rozmowy z nią, poruszenie choćby najprostszych tematów, a wszyscy "goście byli pod wrażeniem jej inteligencji, która zdawała się wręcz nadnaturalna". Inteligencja ta wsparta była jeszcze jedną niezmiernie ważną cechą – pamięcią. Mary Shelley bez zbędnego powtarzania, bez specjalnego uczenia się, potrafiła zapamiętywać całe fragmenty książek czy wielowątkowe dyskusje wielu osób.
Aż dziw bierze, że tak delikatnie wyglądająca dama stała się jedną z najsłynniejszych osób tworzących powieść gotycką, pełną grozy i mroku, z elementami fantastyki naukowej. Do dzisiaj uważa się ja za prekursorkę tego rodzaju literatury. Wróćmy jednak do "naszego" Frankensteina.
Cała historia z pomysłem na tę powieść zaczęła się od podróży do Szwajcarii w 1816 roku. Lato wtedy było bardzo chłodne, a kronikarze piszą, że wręcz go nie było. W zimne wieczory, pełne deszczu i wiatru towarzyskie spotkania i rozmowy dały początek tej powieści.
Jak pisze Shelley w przedmowie do pierwszego wydania: "Spędziłam lato 1816 roku w okolicach Genewy. Było wyjątkowo zimno i deszczowo i wieczorami zbieraliśmy się przy kominku, delektując niemieckimi opowiadaniami o duchach. Te baśnie budziły w nas chęć by je naśladować". W spotkaniach tych, w willi Diodati nad Jeziorem Genewskim, wraz z Shelley brali udział lord Byron i John Polidori. George Byron był najbardziej wpływowym pisarzem epoki romantyzmu, a Polidori, lekarz i pisarz zarazem, zasłynął tym, że wprowadził postać wampira do literatury romantycznej. Samo wyobrażenie rozmów między nimi może przyprawić o dreszcz emocji... Shelley kończy relację w przedmowie stwierdzeniem: "Dwoje przyjaciół [...] oraz ja postanowiliśmy, każde z osobna wymyślić historię opartą na fenomenach nadprzyrodzonych". Wieczór ten uznawany jest za datę narodzin myśli o Frankensteinie – 16 czerwca 1816 roku.
Praca nad książką trwała niespełna dwa lata i co ciekawe ma też wątek związany z obecną Polską. Nazwisko naukowca, mierzącego się z Bogiem jako stwórcą, najprawdopodobniej zaczerpnięte zostało od nazwy niemieckiego miasteczka Frankenstein na Dolnym Śląsku – obecnie są to Ząbkowice Śląskie. W jej czasach znana była pełna grozy historia tamtejszych grabarzy, aferzystów, którzy zostali skazani w 1606 roku za sprowadzenie zarazy poprzez wykopywanie i bezczeszczenie zwłok oraz czary i rozsypywanie trującego proszku.
W powieści wątek wykorzystywania ciał zmarłych jest jednym z elementów badań młodego naukowca, którego idee fixe stało się ożywienie raz uśmierconych zwłok. Dalsza historia, pełna grozy i niesamowitych scen z pogranicza nauki i szarlatanerii, uważana jest za początek powieści science-fiction. Warto przeczytać powieść, bo jak nic innego potrafi przy okazji "strasznej" opowieści zadać kilka istotnych dla ludzkości filozoficznych pytań.
Powstało wiele adaptacji filmowych – co najmniej 10 znanych (w tym też serial) – a każda z nich ma swoje walory artystyczne. Żadna jednak nie potrafi w tak sugestywny sposób i tak głęboko dociekać natury ludzkiej w jej pragnieniach nieśmiertelności, w chęci bycia "wszechmogącymi", prawie jak Bóg. W tym zakresie książka bogatsza jest o wyobraźnię czytelnika, którą na czas czytania potrafi zawładnąć bez reszty. Chętnych lektury odsyłamy do trzech polskich przekładów i wielu wydań... choć najlepiej byłoby przeczytać ją w oryginale.
PP