Od wikinga do Kevina
Wprawdzie seria "Sam w domu" ("Home Alone") liczy już sześć filmów, z których ostatni został wyprodukowany jeszcze w 2021 roku, ale tak naprawdę liczą się tylko dwie pierwsze produkcje: "Kevin sam w domu" ("Home Alone", 1990) i "Kevin sam w Nowym Jorku" ("Home Alone 2: Lost in New York", 1992). Kolejne części, mające dyskontować olbrzymi sukces tamtych komedii, spotykały się na ogół z niechęcią krytyki i lekceważeniem publiczności. Przyczyną niepowodzeń mogły być mierne scenariusze albo brak konsekwencji w konstruowaniu cyklu (twórcy raz proponowali całkiem odrębne opowieści, a raz powracali do dawnych bohaterów, lecz ze zmienioną obsadą). Wydaje się jednak, że filmom tym brakowało przede wszystkim "prawdziwego" Kevina, którego zdaniem wielu widzów może zagrać wyłącznie jeden aktor - Macaulay Culkin.
Macaulay Culkin urodził się w Nowym Jorku 26 sierpnia 1980 roku jako syn aktora Kita Culkina (ur. 1944) i jego partnerki Patricii Brentrup, byłej kontrolerki ruchu drogowego. Miał siedmioro rodzeństwa, a dwóch jego braci - Kieran (ur. 1982) i Rory (ur. 1989) - także zostało aktorami. Liczna rodzina zajmowała niewielkie mieszkanie na Manhatannie i zmagała się z problemami finansowymi. Ojciec, nie odniósłszy sukcesu na scenie, pracował jako kościelny, matka była telefonistką. Ich los wkrótce miał się odmienić.
Kit Culkin zaszczepił aktorskie ambicje dzieciom. Macaulay stanął na scenie już jako czterolatek, w wieku pięciu lat pojawił się w telewizji, a zanim skończył osiem lat, debiutował w kinowej produkcji "Pogrzeb wikinga" ("Rocket Gibraltar", 1988) u boku Burta Lancastera, Patricii Clarkson, Billa Pullmana i Kevina Spaceya. Filmowcy natychmiast poznali się na talencie chłopca. W 1989 roku zagrał w filmie "Do zobaczenia rano" ("See You in the Morning"), gdzie partnerowali mu Jeff Bridges, Farrah Fawcett i Drew Barrymore, oraz w "Wujaszku Bucku" ("Uncle Buck"), dziele reżysera i scenarzysty Johna Hughesa z Johnem Candym w tytułowej roli. Z tą dwójką spotkał się ponownie rok później, kreując rolę Kevina McCallistera w pierwszej odsłonie cyklu "Home Alone".
Chłopiec, który został milionerem
Film wszedł do kin pod koniec listopada 1990 roku, żeby zdążyć zarobić na siebie przed świętami. Szybko okazało się, że nie będzie z tym problemu. Sukces przerósł wszelkie oczekiwania. Produkcja zwróciła się w całości już w dniu premiery, a zainteresowanie filmem było tak duże, że grano go jeszcze długo po Bożym Narodzeniu. "Kevin sam w domu" kosztował 18 milionów dolarów, a wpływy z biletów na całym świecie wyniosły grubo ponad 476 milionów dolarów, co aż do 2011 roku było rekordem w kategorii komedii.
Macaulay Culkin z dnia na dzień stał się dziecięcą gwiazdą, jedną z najpopularniejszych twarzy amerykańskiego kina pierwszej połowy lat 90. i jednym z najlepiej zarabiających nastoletnich aktorów. O ile za występ w "Kevinie samym w domu" otrzymał 110 tysięcy dolarów, o tyle gaża za kolejny film serii wyniosła już 4,5 miliona dolarów. Do 1994 roku Culkin zagrał jeszcze w kilku innych produkcjach, z których prawie każda okazywała się finansową klapą. Wyjątkiem jest "Moja dziewczyna" ("My Girl", 1991), gdzie aktorowi towarzyszą na ekranie młodziutka Anna Chlumsky oraz dwie sławy: Jamie Lee Curtis i Dan Aykroyd. Słynny jest także jego występ w teledysku do piosenki "Black or White" Michaela Jacksona.
W wieku czternastu lat, po zarobieniu około 24 milionów dolarów, Macaulay Culkin rozpoczął kilkuletnią przerwę w aktorstwie. Po latach wyznał, że jako dziecko nie radził sobie ze sławą i zainteresowaniem mediów, a ponadto jego ojciec, który wziął na siebie rolę menedżera syna, znęcał się nad nim fizycznie i słownie. Kit Culkin, sfrustrowany brakiem własnego sukcesu artystycznego, traktował Macaulaya jako źródło rodzinnych funduszy i chciał zdominować chłopca. W tym samym czasie rozpadł się także związek rodziców młodego aktora. Para, która do 1994 roku dzieliła się 15-procentową prowizją od dochodów syna, rozpoczęła zażartą walkę o przyznanie praw do opieki rodzicielskiej. Mimo tego Macaulay Culkin starał się prowadzić bardziej prywatne życie i dokończyć edukację. Do grania powrócił dopiero jako dorosły mężczyzna.
Ikona, pomnik i polska tradycja
Filmy "Kevin sam w domu" i "Kevin sam w Nowym Jorku" zarobiły łącznie niemal 836 milionów dolarów na całym świecie. Obydwa filmy zebrały mieszane recenzje od krytyków, ale zdobyły serca widzów. Ikoniczna poza Kevina McCallistera - krzyk przerażenia z rękami przyłożonymi do boków twarzy - powielona na plakatach promujących pierwszą część cyklu, została sparodiowana przez rapera Snoop Dogga w teledysku do piosenki "Gin and Juice" z 1994 roku.
Macaulay Culkin dwukrotnie powracał w dorosłości do swej pamiętnej roli. W 2015 roku w pierwszym odcinku internetowego serialu "DRYVRS" zagrał znerwicowanego trzydziestoparoletniego Kevina McCallistera, który wciąż przeżywa traumę z dzieciństwa, gdy został zostawiony sam w domu przez rodzinę i musiał stawić czoła groźnym przestępcom. W Wigilię tego samego roku Daniel Stern, grający w dawnych "Kevinach" rolę Marva, jednego z rzezimieszków, nagrał krótkometrażową odpowiedź na występ Culkina. W 2018 powstały z kolei trzy reklamy usługi Asystent Google, w których obok Macaulaya Culkina w roli dorosłego Kevina McCallistera pojawiło się dwoje aktorów z filmów "Home Alone" - Joe Pesci (Harry, drugi z rzezimieszków) oraz Catherine O'Hara (matka Kevina).
Seanse "Kevina samego w domu" i "Kevina samego w Nowym Jorku" (a także, choć w mniejszym stopniu, kolejne części serii) w pewnej części polskich domów zajęły nieoczekiwanie ważne miejsce w tradycji świątecznej. Kinowa premiera "Kevina samego w domu" miała wprawdzie miejsce nie w okresie bożonarodzeniowym, lecz w maju 1992 roku, lecz w telewizji po raz pierwszy film pojawił 25 grudnia 1995 roku w TVP1. Był to prapoczątek obyczaju, który na trwałe wszedł do polskiego świątecznego kanonu w latach 1999-2000 za sprawą telewizji Polsat, która przejęła prawa do emisji "Kevina samego w domu" i kolejnych części cyklu.
W 2010 roku stacja postanowiła po raz pierwszy nie wyświetlać "Kevinów". W odpowiedzi na te plany kilkadziesiąt tysięcy Polaków protestowało za pośrednictwem Facebooka i skutecznie wpłynęło na przywrócenie filmów do świątecznej ramówki. Od tamtego czasu żadna osoba odpowiedzialna za program Polsatu nie odważyła się zrezygnować z emisji obu części cyklu. "Kevin sam w domu" pokazywany jest zazwyczaj w Wigilię, rokrocznie gromadząc przed telewizorami około czterech milionów widzów, a "Kevin sam w Nowym Jorku" cieszy publiczność w jeden z dwóch świątecznych dni. W okresie przed Bożym Narodzeniem i w tygodniu poświątecznym można obejrzeć także inne części serii.
"Polsat zabił święta" - pisali zrozpaczeni internauci, gdy w 2010 roku ważyły się jeszcze losy emisji filmów o Kevinie. Dramatyczny ton tej konstatacji wiele mówi o roli, jaką w celebrowaniu Bożego Narodzenia w Polsce pełnią historie o amerykańskim chłopcu z przełomu lat 80. i 90., który pozostawiony bez opieki dorosłych musi w okresie świątecznym stawić czoła niebezpiecznym degeneratom. A przecież, jeśli przyjrzymy się na chłodno obu filmom, znajdziemy w nich wiele elementów, które powinniśmy raczej skrytykować, tak jak to czyniło wielu recenzentów po premierach produkcji w 1990 i 1992 roku.
Przedstawiamy listę pięciu zarzutów, jakie stawia się filmom o Kevinie, a także przytaczamy argument na obronę dwóch pierwszych części cyklu "Sam w domu". Tych, którzy pierwszy seans "Kevina samego w domu" czy "Kevina samego w Nowym Jorku" mają jeszcze przed sobą, ostrzegamy, że dalszy ciąg artykułu zawiera pewne szczegóły obu fabuł.
1. To nieprawdopodobna, przerysowana historia
To oskarżenie powtarza się w wielu recenzjach zawodowych krytyków oraz amatorów oceniających filmy w sieci. Istotnie, widz "Kevinów" musi pozbyć się oczekiwań co do realizmu czy prawdopodobieństwa, zarówno fizycznego, jak i psychologicznego, a nawet społecznego. Historia poprowadzona jest tak, żeby gładko doprowadzić tytułowego bohatera do uprzednio wymyślonej sytuacji. W związku z tym twórcy usuwają każdy element, który w prawdziwym świecie skierowałby sekwencję zdarzeń w zupełnie inną stronę.
Po pierwsze: Kevin, jak na ośmiolatka, jest wyjątkowo przebiegły, w niewyjaśniony sposób potrafi precyzyjnie przewidzieć kolejne ruchy dwóch obcych mężczyzn i zgodnie z tą nadświadomością zaplanować obronę domu przed okradzeniem. Jego wiedza z zakresu technologii daleko wykracza poza możliwości poznawcze i fizyczne jednego (dość wątle zbudowanego) dziecka, tym bardziej, że na przygotowanie pułapek ma absurdalnie mało czasu.
Po drugie: jeśli już jednak uwierzymy w te nadludzkie umiejętności, powinniśmy się dziwić, że zasadzki i urządzenia obronne skonstruowane przez Kevina nie doprowadzają przestępców do śmierci na miejscu. Blaszana puszka z farbą, która, opadając z dużą prędkością na napiętym sznurze, uderza człowieka w twarz, raczej mu tę twarz zmiażdży. Tymczasem Harry'emu po uderzeniu wypada jedynie złoty ząb. A skoro już dwaj przestępcy okazują się w zasadzie fizycznie niezniszczalni, to dlaczego przegrywają? A skoro przegrywają, to dlaczego rok później w Nowym Jorku tak bardzo pragną kolejnego starcia z tym, który sprawił im wielkie lanie i doprowadził do ich aresztowania?
Po trzecie: zupełnie nie da się uwierzyć w to, że policja bagatelizuje sprawę ośmioletniego dziecka pozostawionego bez opieki w domu, zwłaszcza gdy otrzymuje telefoniczne zgłoszenie od rodziców dziecka, którzy znajdują się na innym kontynencie. W "Kevinie samym w domu" policjant jeden raz dzwoni do drzwi domu McCallisterów, a ponieważ przerażony Kevin mu nie otwiera, uznaje problem za rozwiązany. Kevin zachowuje się tu z kolei dość nielogicznie jak na tak rozgarniętego chłopca. Nie prosi o pomoc ani policji, ani jakiegokolwiek dorosłego, choć często wychodzi z domu i spotyka wiele osób. Zachowuje się trochę jak ktoś, kto nielegalnie znalazł się w jakimś miejscu i próbuje nie rzucać się w oczy.
Przykłady można mnożyć. Całość intrygi przeprowadzonej w taki sposób przypomina raczej logikę kreskówek niż filmu stwarzającego na pierwszy rzut oka pozory realizmu. To prowadzi nas do kolejnych zarzutów.
2. Trudno przejąć się losem głównego bohatera
Brak życiowego prawdopodobieństwa oraz niekonsekwencje w poczynaniach i zachowaniu Kevina McCallistera mają ten skutek, że widz nie ma powodu, by mu współczuć. A przecież sytuacja, w jakiej znajduje się chłopiec po wyjeździe całej rodziny za ocean, jest bez wątpienia dramatyczna. O ile da się jeszcze uwierzyć w początkowe zachłyśnięcie się wolnością przez głównego bohatera, który był pomiatany przez rodzeństwo i niezrozumiany przez rodziców, to taka beztroska i zlekceważenie tragedii porzucenia nie mogą przysporzyć Kevinowi sympatii. Zwyczajowo poprowadzona realistyczna opowieść o dziecku lub innej bezbronnej osobie, której zagraża jakieś niebezpieczeństwo, spotyka się ze współczuciem publiczności. Tymczasem w obu "Kevinach" na każdym kroku widzimy, że to nie jest prawdziwy chłopiec. Trudno współczuć komuś, w kogo nie da się uwierzyć.
Tak napisaną postać ratuje jedynie aktorski talent Macaulaya Culkina i dobrze spięta, choć nierealistyczna dramaturgia. Dzięki temu widzowi udaje się przymknąć oko na umowność postaci i przedstawionego świata i oczekiwać na kolejne punkty fabuły.
3. Rodzina Kevina jest okropna do samego końca
Postaci rodziców, braci, sióstr i wujków to także jakieś karykatury. Znów powracamy do problemu przerysowania, bowiem "zapomnienie" własnego dziecka, gdy się leci samolotem tysiące kilometrów od domu, może być kanwą koszmaru sennego, ale w prawdziwym życiu mogłoby być jedynie wynikiem celowego porzucenia. McCallisterowie w niewytłumaczalny sposób "zapominają" o Kevinie na każdym etapie podróży: podczas wychodzenia z domu, podczas jazdy samochodem na lotnisko, podczas odprawy i w czasie lotu samolotem. A gdy wreszcie w Paryżu orientują się, co narobili, działają bardzo apatycznie i usprawiedliwiają się.
Gdy w przypływie realistycznych uczuć matka Kevina mówi, że są okropnymi rodzicami, skoro zostawili syna samego w domu, mąż uspokaja ją, że tylko pomylili się w liczeniu. Po jednym telefonie na policję, która, jak już wiemy, nie robi nic, by odnaleźć dziecko, matka wydaje się rozumować, że skoro policjant zadzwonił do drzwi ich domu, to możliwości służb na tym się kończą. Każdy rodzic wie, że w takiej sytuacji wydzwaniałby dniami i nocami nie tylko na numery alarmowe, lecz także do sąsiadów i znajomych pozostałych w rodzinnym mieście. Ale gdyby rodzice Kevina wpadli na to, co oczywiste w ich położeniu, "Kevin sam w domu" skończyłby się bez jednego wybuchu śmiechu.
Dopiero od pewnego momentu matka Kevina zaczyna zachowywać się jak prawdziwa matka trawiona poczuciem winy i niepokojem o los zaginionego dziecka. Po wielu dniach McCallisterowie są już z powrotem w Ameryce, ale innym mieście, bo tylko do niego był lot z Paryża. Z powodu śnieżycy samolot do domu jest odwołany. Wtedy matka decyduje się na długą i niewygodną jazdę busem razem z zespołem muzycznym, który jej oferuje podwiezienie.
Gdy w końcu wszyscy wracają do domu i znów są razem, po krótkim przywitaniu z Kevinem, w czasie którego większość rodziny traktuje sprawę tak, jakby "zapomnieli" chłopca najwyżej na godzinę, zostawiają go samego w pokoju i rozchodzą się do swoich spraw. W tym momencie aż chciałoby się krzyczeć, że to najgorsza rodzina na świecie. Zamiast tego słyszymy krzyk starszego brata Kevina, który jest wściekły z powodu bałaganu, jaki chłopiec zrobił w jego pokoju. Ten sam brat w pierwszych scenach filmu znęca się nad Kevinem i nie ponosi konsekwencji, doprowadzając do tego, że rodzicielska kara spada na głównego bohatera.
Gniewny krzyk w ostatnich sekundach filmu to stały motyw obu produkcji. W "Kevinie samym w Nowym Jorku" wrzeszczy ojciec chłopca, który, przeszedłszy do porządku dziennego nad powtórnym "zapomnieniem" dziecka, wpada we wściekłość na widok wyciągu z karty kredytowej, której Kevin użył, by przetrwać w obcym mieście.
To, że nikt nie odebrał państwu McCallisterom praw rodzicielskich, to jeden z wielu cudów, jakie mają miejsce w filmach o Kevinie. To tak dysfunkcyjna rodzina, że tylko mieszczańskie pozory świątecznego nastroju mogą to zamaskować. Być może zresztą dlatego akcję "Kevinów" umieszczono w okresie Bożego Narodzenia i tu właśnie napotykamy kolejny problem.
4. Święta nie odgrywają istotnej roli w fabule
Czy gdyby wyjazd McCallisterów miał miejsce w samym środku lata, coś by to zmieniło w położeniu pozostawionego w domu Kevina? Dlaczego to akurat ma być film świąteczny, skoro poza szczegółami scenograficznymi tych świąt właściwie tu nie ma? Nie dochodzi przecież do prawdziwego bożonarodzeniowego pojednania, skoro rodzina chłopca nie staje się ani trochę lepsza wskutek wspólnie przeżytego dramatu (który, jak wiemy, nie jest postrzegany jako dramat). Znamienne, że do tych stereotypowo świątecznych scen przebaczenia (innym lub sobie) dochodzi bez udziału McCallisterów. Ale nawet i te sceny są fabularnie zbędne. Są oczywiście potrzebne, by filmy o Kevinie mogły wypełniać znamiona świątecznych produkcji, ale poza tym nie mają znaczenia.
Oczywiście dla slapstickowego humoru wielu scen istotne może być to, że jest zima, a więc także lód, lód zaś służy do tego, żeby się na nim poślizgnąć i przewrócić. Mróz jest sprzymierzeńcem Kevina, gdy wylewa on wodę na schody prowadzące do piwnicy, dzięki czemu Marv może się dotkliwie poobijać już na początku szturmu na dom McCallisterów. Ale w remontowanym domu wujka w Nowym Jorku przewrócić się można również na śliskiej mazi i lód nie jest już taką koniecznością.
Każdy świąteczny element obu filmów o Kevinie to tylko fragment tła, a czasem okazja do uczuciowych scen w wystudiowanej przestrzeni, pełnej światełek, ciepłych kolorów, wrażenia przytulności i serdecznych spojrzeń. Filmowcy bezwstydnie wykorzystują sentyment wychowanego na popkulturze widza, który nosi w sobie taki właśnie wyidealizowany obraz Bożego Narodzenia i który łatwo może poddać się nastrojowi, o ile spełni się pewne wizualne warunki. Twórcy świetnie zdają sobie sprawę z potęgi obrazów sprzężonych z pozytywnymi emocjami. Oszołomiona świątecznym klimatem publiczność może nie zwrócić uwagi na niedociągnięcia fabuły.
5. Prawie wszystko się tu zestarzało
Gdy dwaj filmowi rabusie w "Kevinie samym w domu" są jeszcze na etapie planowania włamania i obserwacji interesujących ich domostw, Harry snuje marzenia na temat dóbr, które prawdopodobnie uda im się ukraść. To "sprzęt stereo, magnetowidy, droga biżuteria, stosy gotówki, papiery wartościowe". Ludzie wychowani w latach 90. i wcześniej pamiętają jeszcze magnetowidy, ale młodszym widzom trzeba już tłumaczyć, co to za urządzenie. Albo co to za małe kasety w dziwnym, zbyt dużym sprzęcie do nagrywania głosu o nazwie Talkboy.
McCallisterowie nie mogą się dodzwonić z Paryża do własnego domu, bo wcześniej podczas burzy na kable telefoniczne upada gałąź, odcinając posiadłość od połączeń międzynarodowych. Kevin może jednak zamówić pizzę w pobliskiej restauracji, ponieważ połączenia lokalne obsługuje inna linia. Prywatne i publiczne telefony stacjonarne to jedne z tych reliktów przeszłości, które jeszcze nie całkiem zniknęły z naszego krajobrazu, lecz problemy, jakie stwarzały awarie sieci telefonicznych, dziś są zupełnie nieznane.
Współczesny Kevin, podobnie jak każdy członek jego rodziny, miałby własnego smartfona, za pomocą którego mógłby zadzwonić, napisać lub nagrać wiadomość w formie dźwiękowej lub wideo, by dać znać pozostałym McCallisterom, że jest cały i zdrowy, i to niezależnie od tego, czy byłby sam w domu, czy sam w Nowym Jorku. Choć często narzeka się dziś, że dzieci nadużywają telefonów komórkowych, to w sytuacji przedstawionej w filmach o Kevinie smartfon okazałby się zbawieniem. Chyba że twórcy wpadliby na kolejny pomysł, jak ominąć życiowe prawdopodobieństwo, by chłopiec jednak nie miał możliwości kontaktu z rodziną i, chcąc nie chcąc, musiał zmierzyć się z parą bandziorów.
Usilne dążenie do skonfrontowania Kevina McCallistera z Harrym i Marvem jest w ogóle głównym zajęciem autorów obu części "Home Alone". Widać wyraźnie, że idea komediowej wojny ośmiolatka z dwójką fajtłapowatych włamywaczy była tym, co scenarzyście Johnowi Hughesowi wpadło do głowy na początku, a reszta opowieści została po prostu doczepiona do tej pierwotnej treści. Tutaj coś zostało ucięte, ówdzie naciągnięte, a potem zszyte tak, żeby wszystko dobrze się trzymało i żeby dobrze było widać to, na czym twórcom najbardziej zależało. Bo choć segmenty filmów, w których przestępcy zbierają cięgi od Kevina i jego pułapek, zajmują niewiele miejsca w całości fabuły, to właśnie one unoszą ciężar komedii i to one są tym, co pamiętamy z seansu. Wszystko zostaje podporządkowane przedstawieniu zasłużonej przemocy, której ofiarą padają pazerni kryminaliści.
Ale...
Oczywiście żadna lista narracyjnych grzechów i zaniedbań sztuki filmowej nie powstrzyma milionów wielbicieli "Kevina samego w domu" i "Kevina samego w Nowym Jorku" przed obejrzeniem tych filmów podczas tych świąt Bożego Narodzenia, tym bardziej, że wobec wszystkich zarzutów można wysunąć jeden, za to bardzo mocny, argument.
W zalewie starych i wciąż powstających produkcji świątecznych, które w większości są banalne, nudne, powielające po raz setny utarte schematy fabularne i rozwiązania akcji, filmy o Kevinie są nadal, po trzydziestu latach od premiery, czymś oryginalnym i świeżym. Nie dominuje w nich nieznośna słodycz bożonarodzeniowego ducha, a świąteczne elementy pojawiają się tu często jako kontrast dla zupełnie nieświątecznych scen.
04:00 [CZWORKA]Stacja Kultura 22 grudzień 2017 kevin sam w domu 22.12.2017 ok.mp3 - Ten film to świąteczny produkt, ale zarazem opowieść o bohaterze, który ma pełne prawo nienawidzić świąt Bożego Narodzenia - mówi krytyk filmowy Jakub Koisz w audycji "Stacja Kultura" Kasi Dydo (PR, 22.12.2017)
Warto docenić także i to, że obydwa filmy realizują na swój sposób pewien model jednej z podstawowych dziecięcych fantazji - marzenia o samostanowieniu, o przejęciu kontroli nad rzeczywistością, o pokonaniu dorosłych i dumie płynącej z samodzielnie dokonanych czynów bohaterskich oraz tych zwyczajnych, związanych z dojrzewaniem i usamodzielnianiem się. To zresztą nie tylko dziecięce marzenia. I chyba za to właśnie kochamy "Keviny" - pozwalają nam one na czas seansu odłożyć na bok niewiarę i po dziecięcemu cieszyć się z tych dwóch przezabawnych komedii.
mc