Wiosną 1510 roku we Florencji, 17 maja lub nieco wcześniej, zmarł w wieku 65 lat Sandro Botticelli, jeden z mistrzów renesansu, epoki odrodzenia antycznych idei i wzorców.
W istocie nazywał się Alessandro di Mariano Filipepi. Nie do końca reprezentacyjny jak na artystę przydomek "Botticelli" (oznaczający w języku włoskim "beczułkę" czy "baryłkę") Alessandro otrzymał być może po bracie, kupcu Giovannim. Wiązało się ono z daleką od szczupłej budową ciała najstarszego z synów florenckiego garbarza Mariano di Vanni Filipepiego.
13:44 Dwójka W stronę sztuki 14.05.2017.mp3 Dr Bożena Fabiani o życiu i twórczości Sandra Botticellego. Audycja Ewy Prządki z cyklu "W stronę sztuki" (PR, 14.05.2017)
28:38 botticelli w warszawie___v2022025267_tr_0-0_65b1a930[00].mp3 O Sandro Botticellim i malarstwie włoskiego renesansu mówią: kurator warszawskiej wystawy "Botticelli opowiada historię" dr Mikołaj Baliszewski oraz historyk sztuki, filozof Krzysztof Lipka. Audycja Jakuba Kukli (PR, 2022)
Na początku było złoto
Alessandro, urodzony w 1445 roku, był najmłodszym z potomków di Vanni Filipepiego. Dzięki innemu z braci, złotnikowi Antoniemu, został wprowadzony w świat złotniczego rzemiosła, później zaś: rysunków i obrazów.
– Warto zwrócić uwagę na to, że bardzo wielu wybitnych twórców włoskiego renesansu zaczynało od nauki złotnictwa: Benvenuto Cellini, Filippo Brunelleschi czy Sandro Botticelli – podkreślał w Polskim Radiu historyk sztuki i filozof Krzysztof Lipka. – Dlaczego jest to takie ważne? Złotnictwo wymaga precyzji i dokładności, dopracowania. U Botticellego objawiało się to później w pięknym rysunku, jakby właśnie jakiegoś niezwykle precyzyjnego jubilera.
Złotnictwo może tu być ważne i z innego jeszcze powodu. Według niektórych biografów Botticellego jego przydomek pochodzi nie tyle od korpulentności najstarszego brata, ile od włoskiej nazwy określającej właśnie zajmowanie się tym cennym kruszcem.
Florencja Medyceuszy
Sandro Botticelli sztuki malarskiej uczył się pod okiem jednego z ówczesnych artystów Florencji – Filippo Lippiego. Po śmierci mistrza w 1469 roku otworzył już własną pracownię.
W kolejnej dekadzie XV wieku malarz miał już licznych uczniów i pomocników, cieszył się sławą, a tworzył dla największych: dla władających Florencją Medyceuszy oraz osób z ich kręgów.
- Sandro miał niewiele ponad 20 lat, kiedy syn i synowa Kosmy Medyceusza, Piero i Lukrecja, zaprosili go na do swego pałacu. Tam zasiadał do stołu z synami Medyceuszy, przysłuchiwał się uczonym dyskusjom humanistów – opowiadała w Polskim Radiu dr Bożena Fabiani o początkowych kontaktach malarza z członkami jednego z najsłynniejszych włoskich rodów.
- On był ukochanym twórcą Medyceuszy. Z ich strony otrzymał pomoc, to był prawdziwy mecenat – dodawał w innej audycji historyk sztuki Mikołaj Baliszewski.
Sandro Botticelli ze swoim rodzinnym miastem związany był prawie przez całe swoje życie, choć bywał i w Rzymie (gdzie na początku lat 80. XV w. tworzył freski w Kaplicy Sykstyńskiej). O wysokiej randze Botticellego jako artysty świadczą choćby dwa wydarzenia: w 1491 roku należał do komisji, która wybierała projekt fasady katedry we Florencji, zaś w 1504 – zespołu, który decydował o miejscu dla rzeźby Michała Anioła przedstawiającej Dawida.
***
Czytaj także:
***
Znacząco więcej niż o życiu Sandra Botticellego można powiedzieć o jego obrazach. O kilku z nich, w tym o tych najsłynniejszych, mówili goście audycji Polskiego Radia.
Malarz z ukrytym smutkiem
W powstałym w połowie lat 70. XV wieku "Pokłonie Trzech Króli" Sandro Botticelli ukazał nie tylko tytułową ewangeliczną scenę.
– Obraz ten był nastawą ołtarzową w kaplicy rodowej rodziny Lamich w kościele Santa Maria Novella we Florencji. Pod postacią królów i ich świty malarz sportretował fundatora, bankowca Giovanniego Lami, kilku Medyceuszy i, co chyba dla nas najważniejsze, samego siebie – opowiadała dr Bożena Fabiani.
Co znaczące, dodawała znawczyni, twarze Medyceuszy są tu wyraźnie idealizowane, natomiast autoportret malarza wygląda na realistyczny. – Sandro był dobrze zbudowany, postawny, o dosyć grubych rysach, bardzo wydatnych ustach i jasnych oczach. Miał w sobie jakiś ukryty smutek, tak mi się przynajmniej wydaje, kiedy patrzę na ten obraz.
Sandro Botticelli, "Pokłon Trzech Króli" (po prawej stronie na skraju obrazu - prawdopodobny autoportret malarza). Fot. Wikimedia/domena publiczna
Matka Boska Medycejska
Jednym z tematów religijnych dzieł Sandra Botticellego były wizerunki Bożej Rodzicielki, Madonny. Nawet jednak i tu udawało się artyście połączyć sprawy niebiańskie z mieszkańcami florenckich pałaców.
– Uważa się, że tak zwanej "Madonnie Magnifikat" malarz z wdzięczności nadał rysy Lukrecji Medycejskiej, a dwaj chłopcy po lewej stronie Maryi to dwaj synowie Lukrecji – opowiadała dr Bożena Fabiani. – Ale nie oczekujmy od tego obrazu zbyt wiele, jeśli chodzi o podobieństwo fizyczne postaci. Botticelli nie był z powołania portrecistą i malowani przez niego Medyceusze to bardziej taka cicha umowa między zleceniodawcą i wykonawcą aniżeli realistyczny wizerunek.
Na przywoływanym obrazie Madonna macza pióro w kałamarzu, by "zapisać ciąg dalszy pobożnego hymnu". W czynności tej pomagają jej dwaj chłopcy. Są tu również aniołowie: podtrzymują koronę nad głową Marii i otaczają swoją opieką młodzieńców – unieśmiertelnionych dzięki sztuce synów Piera i Lukrecji.
Sandro Botticelli, "Madonna del Magnificat" Fot. Wikimedia/domena publiczna
Primavera, czyli Wiosna
Najsłynniejsze dzieła Sandro Botticellego – "Wiosna" oraz "Narodziny Wenus" - były pierwotnie ozdobami rezydencji di Castanello należącej do jednego z odłamów rodu Medyceuszy. - Żona właściciela tego pałacu po prostu przesypiała się po obiedzie pod "Primaverą" – mówił w Polskim Radiu Mikołaj Baliszewski.
Domowy kontekst tych obrazów nie oznaczał jednak, że należały one do dzieł jednoznacznych i łatwych w odbiorze. Wręcz przeciwnie. Malowidła te są po dziś dzień interpretacyjnym wyzwaniem – a powstały m.in. pod wpływem popularnej wówczas w kręgu włoskich humanistów filozofii neoplatońskiej, nawiązywały również do tekstów Horacego czy Owidiusza.
14:28 Dwójka Obraz 16.09.2018.mp3 "Wenus" Botticellego. Piękno, które przeraża? Audycja Michała Montowskiego z cyklu "Jest taki obraz" z udziałem dr Grażyny Bastek (PR, 2018)
15:03 sandro botticelli 'wenus i mars'___v2017012316_tr_0-0_65aea006[00].mp3 Sandro Botticelli: "Wenus i Mars". Audycja Michała Montowskiego z cyklu "Jest taki obraz" z udziałem dr Grażyny Bastek (PR, 2017)
- "Wiosna" stanowi piękną ilustrację mitologicznych wątków pogańskich, a zbudowana jest z trzech części – opowiadała o "Primaverze" dr Bożena Fabiani. - Po jednej stronie Flora pod postacią nieżyjącej już wtedy Simonetty Vespucci, ukochanej jednego z Medyceuszy, Giuliana Medici. Piękna blondynka w kwiecistej sukni, sypiąca kwieciem. Towarzyszy jej nimfa Chloris, symbol czystości, której z ust wychodzą girlandy kwiatów pod wpływem tchnienia Zefira, wiosennego wiatru. Po przeciwnej stronie: trzy tańczące Gracje, siostry: Piękno, Czystość i Rozkosz w białych, przejrzystych szatach. W środku obrazu zaś bogini miłości Wenus z Kupidynkiem nad głową, patronująca temu rozkwitowi piękna i młodości.
"Wiosna" Botticellego jest i pełna symboli, i jednocześnie nawiązujące do tego, co realne. Na malowidle naliczono choćby aż czterdzieści gatunków roślin.
Sandro Botticelli,"Wiosna" (wł. "Primavera"). Fot. Wikimedia/domena publiczna
Wenus wstydliwa
W audycji "Jest taki obraz" poświęconej "Narodzinom Wenus" Sandra Botticellego nie ukrywano specyficznego przedstawienia tytułowej bogini ("powinniśmy być bardzo zdumieni albo zaniepokojeni nienaturalnymi różnymi elementami: bardzo długą szyją, dziwnym lewym ramieniem, jakby złamanym czy zwichniętym").
- Myślę, że jest tutaj pewien rodzaj stylizacji – tłumaczyła ten malarski koncept dr Grażyna Bastek. Jak mówiła, stylizacja ta miała pomóc przy ukazaniu ideału kobiecej urody, a sama postać Wenus wzorowana była na antycznym typie "Venus pudica" (wstydliwej Wenus).
Za treścią tego obrazu kryje prawdopodobnie alegoryczna, neoplatońska koncepcja miłości. Personifikacje wiatrów, które podmuchami pchają Wenus ku brzegowi morza, to oznaki namiętnej, ziemskiej miłości, podczas gdy Hora (grecka bogini strzegąca m.in. rytmu natury), oczekująca z płaszczem na przybycie bogini, uosabia czystość – miłość niebiańską.
Sceny jak w komiksie
W jednej z radiowych audycji omówione zostały również "Historia Wirginii" i "Historia Lukrecji" – dzieła wykazujące kompozycyjne i ideowe podobieństwa, a powstałe w późniejszym okresie życia Botticellego.
- On opowiada tu historię. Nie sięga do mitologii czy do filozofii, nie realizuje wielkich idei, z których jest słynny. Tutaj, obok maestrii w pokazaniu sceny, najważniejszy jest morał – wskazywał Mikołaj Baliszewski na różnice między tymi malowidłami a wcześniejszymi dziełami malarza.
Jak tłumaczył gość Polskiego Radia, charakterystyczna dla tych obrazów jest tak zwana "narracja kontynuacyjna". W "Historii Wirginii" choćby widzimy osiem scen, w których "jak w komiksie" można prześledzić całą skomplikowaną opowieść.
O czym traktuje ta narracja? Widz jest świadkiem tragicznej historii tytułowej dziewczyny, córki rzymskiego centuriona, która wbrew swojej woli padła ofiarą żądzy i polityki. Rzecz rozgrywa się w czasach, gdy Rzym był jeszcze republiką.
- Appiusz Klaudiusz (przywódca kolegium kierującym wówczas Wiecznym Miastem – przyp. red.) w sfingowanym procesie doprowadził do uznania Wirginii za zbiegło niewolnicę. Miał być to pretekst, który pozwoliłby mu skonsumować swoje żądze – opowiadał Mikołaj Baliszewski. – Ojciec Wirginii, widząc, że nie jest w stanie uratować córki, odbrał jej życie, wykrzykując, że to jedyny sposób, w jaki może uratować jej honor. Ale to doprowadziło do politycznego przewrotu. Appiusz Klaudiusz został wtrącony do więzienia. Tam odebrał sobie życie.
Sandro Boticcelli, "Historia Wirginii". Fot. Wikimedia/domena publiczna
Wokół Sandra Botticellego zarysowała się legenda. Stało się to najprawdopodobniej w związku z jego charakterystycznymi, wyjątkowymi wizerunkami kobiet ("mają one zawsze podobną urodę: smukłe, wdzięczne blondynki, zupełnie nie w typie włoskim", zwracała uwagę dr Bożena Fabiani).
Wielki malarz po swojej śmierci został jednak zapomniany. I to na wiele wieków. Uważa się, że odkryli go w XIX wieku John Ruskin, angielski pisarz i krytyk sztuki, a za nim prerafaelici – artyści, trochę podobnie jak i Botticelli, od pięknego świata, jakby nie z tej ziemi.
jp