Historia

"To nadzwyczajne, szalone, ale genialne!". Prapremiera "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego

Ostatnia aktualizacja: 16.03.2024 06:45
– To był wstrząs dla publiczności nie tylko krakowskiej, ale w ogóle polskiej. Po tej premierze teatr polski już nie był taki sam – mówił historyk teatru Rafał Węgrzyniak. 16 marca 1901 roku po raz pierwszy w historii wystawiono "Wesele" Wyspiańskiego.
Stanisław Wyspiański na tle fotografii przedstawiającej Stańczyka, plakatu promującego Wesele w 1901 roku oraz portretu Wandy Siemaszkowej, odtwórczyni roli Panny Młodej (zdj. ilustracyjne)
Stanisław Wyspiański na tle fotografii przedstawiającej Stańczyka, plakatu promującego "Wesele" w 1901 roku oraz portretu Wandy Siemaszkowej, odtwórczyni roli Panny Młodej (zdj. ilustracyjne)Foto: Polskie Radio/grafika na podstawie zasobów domeny publicznej

Niespodzianka

Sukcesu "Wesela" nie spodziewał się nikt, a najmniej chyba sam Stanisław Wyspiański (1869-1907), który wprawdzie miał bardzo wysokie mniemanie o własnej twórczości, ale zbyt wiele razy mógł przekonać się, że konserwatywna krakowska publiczność wcale nie ceni artystycznego nowatorstwa i nie czeka na świeże interpretacje polskich tradycji i przyzwyczajeń.

W ślad za powszechnym gustem szli również organizatorzy życia kulturalnego, którzy nie byli skorzy do podejmowania ryzyka związanego z publikacją i przedstawianiem dzieł nie mieszczących się w horyzoncie oczekiwań widza. Nie licząc spektaklu "Warszawianka" w Teatrze Miejskim w Krakowie (1898) Wyspiański wciąż spotykał się z odmową, gdy proponował wystawienie swoich dramatów. Wydane drukiem utwory teatralne były chłodno przyjmowane.

Wszystko zmieniło się 16 marca 1901 roku, choć dla większości osób zaangażowanych w pierwszą inscenizację "Wesela" było to zupełnym zaskoczeniem. Ani dyrekcja teatru, ani reżyser, ani aktorzy nie wróżyli spektaklowi powodzenia. Autor sztuki zdawał się podzielać te opinie. Tymczasem premiera "Wesela" z dnia na dzień odmieniła los artysty.


Posłuchaj
28:38 Dwójka O wszystkim z kulturą 28.08.2017 inscenizacje.mp3 Beata Guczalska i Rafał Węgrzyniak opowiadają Jackowi Wakarowi o najważniejszych inscenizacjach "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego (PR, 2017)

 

Pan Młody zaprasza

Źródłem "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego było, jak wiadomo, rzeczywiste wesele Lucjana Rydla (1870-1918) i Jadwigi z Mikołajczyków (1883-1936), które miało miejsce w podkrakowskich Bronowicach Małych 20 listopada 1900 roku i którego gościem był autor dramatu, serdeczny przyjaciel pana młodego.

Prawie każda postać dramatu ma swój rzeczywisty pierwowzór, a wiele scen opartych zostało na faktycznym przebiegu uroczystości. Fakt ten jeszcze przed premierą sztuki rozpalał wyobraźnię publiczności, a potem - uwieczniony m.in. przez również obecnego na zabawie Tadeusza Boya-Żeleńskiego (1874-1941) w tekście "Plotka o »Weselu« Wyspiańskiego" - stał się jednym z głównych kontekstów dzieła.

Nie wszyscy jednak wiedzą, jak mało brakowało, by Wyspiański nie pojawił się na poślubnym przyjęciu. 18 listopada 1900 roku pisał do Rydla:

"Szanowny Panie Lucjanie! Odmawiam Ci świadkowania w kościele przy twoim ślubie; wczorajsze zachowanie się twoje pomijające zupełnie wszelkie najskromniejsze nawet wymagania hiszpańskiego ceremoniału zaprosin, jaki w całéj Polsce panuje, – uwalnia mnie w zupełności od uczynienia zadość prośbie twojéj, tém bardziej że żadnego kłopotu mieć nie będziesz, gdyż możesz sobie wziąć kogokolwiek, kogo potém na wesele nie zaprosisz".

Wszystko okazało się wynikiem drobnego zamieszania. Dzień wcześniej Rydel popełnił gafę, gdyż nie zaprosił oficjalnie na swoje wesele Teodory Teofili z domu Pytko (1868-1957), żony Stanisława Wyspiańskiego. Było to o tyle problematyczne, że 17 listopada Stanisław i Teodora sami brali ślub - i to drugi, który był konieczny po odkryciu i naprawieniu pewnych błędów prawa kanonicznego powstałych w dniu ich pierwszego ślubu zawartego 18 września 1900 roku.

Lucjan Rydel po otrzymaniu listu natychmiast pognał do Wyspiańskich i dopełnił wymagań "hiszpańskiego ceremoniału". Przyjaciele pogodzili się, Wyspiański na powrót został świadkiem, choć żaden z nich nie przypuszczał w tamtej chwili, jak znaczący dla historii literatury będzie ów incydent.

Z drugiej strony - gdyby Lucjan Rydel wiedział wówczas, czym to zaproszenie skończy się dla niego osobiście, zapewne musiałby dłużej się zastanowić, czy w ogóle wpuścić Wyspiańskiego na swoje wesele.

***

Czytaj więcej:

***

"Tu się coś dzieje"

We wszystkich późniejszych relacjach z wesela Lucjana i Jadwigi Rydlów powtarzano, że Stanisław Wyspiański ani nie pił wódki, ani nie tańczył, za to prawie do rana stał oparty o framugę drzwi i obserwował rozgrywający się spontanicznie przed jego "stalowymi, niesamowitymi oczyma" spektakl, który niebawem miał zostać uwieczniony, a potem wielokrotnie odtwarzany już jako spektakl sceniczny.

"Obok wrzało weselisko, huczały tańce, a tu, do tej izby raz po raz wchodziło po parę osób, raz po raz dolatywał jego uszu strzęp rozmowy. I tam ujrzał i usłyszał swoją sztukę" – pisał Boy w "Plotce o »Weselu« Wyspiańskiego".

Przyjaciel artysty Adam Chmiel (1865-1934) wspominał, że gdy kilka dni później zapytał, czy impreza była udana, Wyspiański odparł jedynie: "może coś napiszę". Istotnie autor rozpoczął pracę nad dramatem jeszcze w listopadzie 1900 roku. Dzieło powstało w ekspresowym tempie, czemu nie przeszkodziło nawet męczące go przez niemal całą zimę bolesne owrzodzenie gardła.

Nie minęły jeszcze trzy miesiące od wesela Rydla, gdy 17 lutego 1901 roku, w "szaro-smętny dzień zimowy", Wyspiański odczytał tekst sztuki w salonie Józefa Kotarbińskiego (1849-1928), dyrektora Teatru Miejskiego w Krakowie w latach 1899-1905, i jego żony Lucyny Kotarbińskiej, która z racji autorytetu, jakim cieszyła się u męża, zwana była przez Adama Chmiela "właściwym dyrektorem".

Kotarbińscy zgodnie stwierdzili, że dramat nadaje się do wystawienia, choć byli też pełni obaw, jak dzieło zostanie przyjęte przez krakowską publiczność, nieprzyzwyczajoną do niczego, co wykraczało poza konwencjonalny XIX-wieczny teatr. Oczywiście po latach żadne z nich nie przyznawało się do tych wątpliwości. Podkreślali za to swój zachwyt. Józef Kotarbiński wspominał w 1911 roku:

"Czułem, jak mnie za serce chwyta czar tej poezji na wskroś nowej, oryginalnej, wytężyłem się rozkosznie pod wpływem hipnozy artystycznej. Minął ból głowy, zostało dziwne upojenie"

Tuż przed wizytą Wyspiańskiego Kotarbińskich odwiedził Stanisław Przybyszewski (1868-1927), by przeczytać im swoją sztukę "Goście". To właśnie przez nią dyrektor teatru nabawił się bólu głowy. Lucyna Kotarbińska pisała w 1914 roku:

"Byliśmy oboje bardzo znużeni. Poprzednia wizyta swym makabrycznym tchnieniem przytłoczyła nas niby zmora. Wyspiański czytał (...). Znużenie nas odbiegło. Czuliśmy oboje, że tu się coś dzieje. Że odbieramy jakieś wrażenia pierwsze, jedyne, niezrozumiałe jeszcze, ale niebywałe. Z wytężeniem śledziliśmy każde słowo. Coś nas chłonęło, coś szarpało całą istotą, bolało i łkało".

Wrogowie Józefa Kotarbińskiego, których nie brakowało w Krakowie przełomu wieków, nie wierzyli wcale w żadne "hipnozy artystyczne". Ich zdaniem dyrektor miał zupełnie niepoetyckie motywacje. – Co z tego, mówili, że wystawiał Wyspiańskiego, skoro "Wesela" miał zupełnie nie rozumieć, a wziął go tylko i wyłącznie dlatego, że liczył na efekt towarzyskiej plotki – mówił w Polskim Radiu teatrolog Dariusz Kosiński.


Posłuchaj
15:02 o Kotarbińskim encyklopedia teatru polskiego (166)___546_15_ii_tr_0-0_0379fa1b[00].mp3 Dariusz Kosiński opowiada o karierze i zasługach Józefa Kotarbińskiego. Audycja z cyklu "Encyklopedia Teatru Polskiego" (PR, 2015)

 

"I tak nikt nic nie zrozumie"

Machina inscenizacyjna ruszyła niemal od razu. Kotarbiński już dzień po wizycie Wyspiańskiego zlecił przepisanie rękopisu "Wesela" na maszynie. 4 marca 1901 roku odbyła się pierwsza próba czytana z aktorami. Większość z nich natychmiast zapałała niechęcią lub zgoła wrogością do dziwacznego dramatu. Nie darzono sympatią również samego autora, który, choć obecny na każdej próbie i bardzo zaangażowany w przygotowanie spektaklu, zgodnie ze swym zwyczajem nie zamierzał nikomu tłumaczyć, co miał na myśli, pisząc ten czy inny fragment.

Aleksander Zelwerowicz (1877-1955), odtwórca roli Kaspra, zauważył, że w zespole Teatru Miejskiego powstały trzy ugrupowania. Najliczniejsze odmawiało jakiejkolwiek wartości sztuce, która według niego była "symptomem choroby Wyspiańskiego". Przedstawiciele drugiej grupy, choć niewiele rozumieli, po prostu postanowili zagrać to, co się im każe. W trzeciej znalazła się garstka aktorów, którzy od początku wiedzieli, że "Wesele" to arcydzieło.

Dziś, gdy dramat Wyspiańskiego, od dawna oswojony, należy do żelaznego kanonu polskiej kultury, kiedy uczy się o nim w szkole, trudno wyobrazić sobie atmosferę zakłopotania, jakie towarzyszyło pierwszemu zetknięciu się z tym tekstem. Według jednej z wersji opowieści o inscenizacji z 1901 roku w zasadzie nikt nie rozumiał "Wesela" - zarówno dyrektor Kotarbiński, jak i aktorzy, a nawet reżyser przedstawienia Adolf Walewski (1852-1911).

Goszczący w Polskim Radiu w 1975 roku siostrzeniec Walewskiego stanowczo odrzucił sąd, że jego wuj nie pojmował dramatu Wyspiańskiego. Zwrócił uwagę, że w tamtej epoce rolę reżysera rozumiano nieco inaczej, niż w drugiej połowie XX wieku.

– Reżyser nie miał prawa wydziwiać, musiał się trzymać dokładnie tekstu i po prostu tylko ustawiał role poszczególnym wykonawcom – mówił. – Natomiast Wyspiański zastrzegł sobie układanie sytuacji, bo to się wiązało z jego wizją "Wesela", łącznie ze scenografii. Jak powiadał Grzymała-Siedlecki, Wyspiański na jakiejś karteczce wyrwanej zeszytu szkolnego robił cały szereg posunięć, zmian sytuacji, ruchów poszczególnych postaci w formie jakichś strzałek, linii i tak dalej. To się wszystko wydawało Walewskiemu bardzo jasne, dopóki Wyspiański to tłumaczył. Ale jak potem wziął tę karteczkę i usiłował to przenieść na scenę, to okazało się, że to jest taka gmatwanina linii, z której nie mógł absolutnie wyjść – dodał.


Posłuchaj
14:31 Walewski wesele___pr iii 52651_tr_0-0_037ec42e[00].mp3 Siostrzeniec Adolfa Walewskiego i Alicja Matysiakówna o krakowskich premierach "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego. Audycja Elżbiety Koniecznej z cyklu "Trzydziestolecie teatru krakowskiego" (PR, 1975)

 

Początkowo pierwszy spektakl "Wesela" zaplanowano na 9 marca 1901 roku, ponieważ w tamtych latach przedstawienia produkowało się właśnie w takim tempie. Jednak aktorzy byli na tyle przerażeni po pierwszej próbie, że zgodzono się przesunąć premierę o tydzień.

Intensywne próby trwały prawie dwa tygodnie. Wykonawcy niektórych ról nie kryli się ze swą odrazą do sztuki. Gdy grający Wernyhorę Stanisław Knake-Zawadzki (1858-1930) zaczął nonszalancko zmieniać niektóre słowa, które podpowiadał mu sufler, na uwagę Adolfa Walewskiego miał zawołać: "Wszystko jedno! I tak nikt nic nie zrozumie".

Z prób zaczęły jednocześnie "wyciekać" szczegóły zapowiadanego spektaklu i już wkrótce rozniosło się po Krakowie, że "Wesele" to plotkarska sztuka o Rydlu, jego żonie i całej masie autentycznych osób. To bardzo podsyciło ciekawość publiczności. Wprawdzie wskutek perswazji Kotarbińskiego oraz nakazów cenzora Wyspiański zmuszony był zmienić imiona wielu postaci, ale część z nich zachowała je tak, jak było w pierwotnym tekście dramatu.

Gdy tuż przed premierą rozlepiono na ulicach plakaty, Helena Rydlowa (1846-1921), matka Lucjana Rydla, ze zgrozą ujrzała, że w "Weselu" pojawią się postaci jej córki Haneczki oraz córek jej przyjaciół Pareńskich - Maryny i Zosi. Aby uniknąć skandalu, pani Rydlowa w piątek 15 marca na własny koszt wydrukowała nowe plakaty, na których dziewczęta otrzymały imiona ze sztuk Fredry - Klara, Aniela i Krzysia.

Nadszedł wreszcie sobotni wieczór 16 marca 1901 roku. O godzinie 19. kurtyna poszła w górę i rozpoczęło się "Wesele".

Sukces, czyli klęska

Pierwsza notka na temat premiery pojawiła się już w niedzielę w porannym wydaniu krakowskiego dziennika "Czas". Pisał ją Rudolf Starzewski (1870-1920), przyjaciel Wyspiańskiego i jednocześnie pierwowzór postaci Dziennikarza w "Weselu" (w pierwszej wersji tekstu bohater ten miał imię Dolcio, bo tak właśnie znajomi nazywali Starzewskiego). Krótka recenzja była bardzo entuzjastyczna:

"Przed przepełnioną widownią odegrano wczoraj dramat pod tyt.: »Wesele«. Niepospolity malarz i poeta, Wyspiański, przedstawił utwór, jeden z najoryginalniejszych w literaturze polskiej ostatnich dziesiątków lat. Obszerniejsze sprawozdanie odkładamy do najbliższego felietonu. Wystawa i gra artystów zasługuje na pełne uznanie. Autorowi wręczono wieńce, a publiczność - rzecz rzadka - po trzecim akcie pozostała dłuższą chwilę na sali, aby zgotować autorowi gorącą owacyę".

Nawet wtedy, gdy oklaski już umilkły, widzowie zaczęli zbierać się w grupki, w których żywo dyskutowano o "Weselu". Czegoś takiego nikt wcześniej nie doświadczył - rzecz, która w pierwszym akcie zapowiadała się na komedię obyczajową, w drugim nagle zmieniała atmosferę, mieszając jawę i sen w zupełnie nowy sposób, by w ostatnich scenach trzeciego aktu zahipnotyzować publiczność.

Spektakl ukazał geniusz Wyspiańskiego zarówno jako dramaturga, jak i inscenizatora. Wiele osób czuło, że musi o tym porozmawiać. W końcu obsługa sali teatralnej, która chciała skończyć pracę, musiała widzów wygonić, gasząc światła. Józef Kotarbiński po latach wspominał, że jako jeden z ostatnich wyszedł Jan Stanisławski (1860-1907), malarz i przyjaciel Wyspiańskiego, mówiąc do siebie: "to nadzwyczajne, szalone, ale genialne!".

Zgodnie z zapowiedzią już kilka dni później Starzewski napisał o "Weselu" felieton, lecz wcale nie jeden, tylko kilka. To on był jednym z pierwszych, którzy zrozumieli wymowę dramatu i starali się ją wyłożyć publiczności. Jego wkład w popularyzację sztuki podkreślił także Adam Chmiel:

"Następne przedstawienia wywołują już żywe rozmowy o »Weselu«, po trzecim przedstawieniu otrzymuje Wyspiański kwiaty i wieńce, a gdy w tydzień po premierze pierwsze światło na »Wesele« rzucił redaktor śp. Rudolf Starzewski w kilku felietonach, drukowanych w »Czasie« - Kraków mówił tylko o »Weselu«".

Oszałamiający i niespodziewany sukces spektaklu przyniósł Wyspiańskiemu rozgłos oraz - co dla artysty, który do tamtej chwili wiecznie zmagał się z brakiem środków do życia - pieniądze zapewniające utrzymanie kilkuosobowej rodziny. Bilety na "Wesele" świetnie się sprzedawały, a pełna sala każdego wieczoru była dla Kotarbińskiego dowodem, że niesłusznie obawiał się klapy. Sztuka podobała się prawie wszystkim, co jednak niestety wiązało się z faktem, że mało kto ją rozumiał.

– Wyspiański, który chciał wstrząsnąć swoimi rodakami, został przez nich uznany za wieszcza, spadkobiercę wielkich poetów romantycznych – mówił w Polskim Radiu Dariusz Kosiński. – Został obdarowany specjalnym wieńcem z napisem "czterdzieści i cztery" i taki "uwieszczony", przeniesiony do panteonu narodowego, niemal natychmiast przestał być słuchany. Jak z goryczą pisał Stanisław Brzozowski: "myśl Polski obecnej, historycznej została rażona w samo serce przez piorun »Wesela«. I gdyby miała serce, padła by trupem. Ale żywe trupy klaszczą i cieszą się - to jest tylko wielki poeta, wielki poeta narodził się nam, mamy wielkiego poetę!" – cytował.


Posłuchaj
08:03 premiera 1901 encyklopedia teatru polskiego (53)___135_15_ii_tr_0-0_0379bbca[00].mp3 Dariusz Kosiński opowiada o genezie "Wesela" Wyspiańskiego i jego odbiorze przez współczesnych. Audycja z cyklu "Encyklopedia Teatru Polskiego" (PR, 2015)

 

Pozycja, na jaką Wyspiańskiego wywindowało "Wesele", bardzo ułatwiła mu dalszą karierę dramatopisarza, ale sposób, w jaki opinia publiczna zawłaszczyła interpretację sztuki, zmusił autora do protestu. Odpowiedź nadeszła po niecałych dwóch latach w postaci dramatu "Wyzwolenie". Pisarz na swój sposób odniósł się do wspomnianego wyżej wręczenia mu przez publiczność wieńca ozdobionego liczbą "44". Główny bohater "Wyzwolenia" to mickiewiczowski Konrad z "Dziadów", który rzuca wyzwanie m.in. odrętwieniu polskiego społeczeństwa, uśpionego przez wykrzywione ideały romantyzmu, a także trywializacji sztuki w oczach widzów.

Plotki

Jak można było się spodziewać, co najmniej kilka osób (oraz członków ich rodzin) poczuło się 'Weselem" urażonych. Byli to ci, których Wyspiański sportretował w dramacie, bo nawet jeśli imiona postaci zostały zmienione, i tak prawie każdy widz dobrze wiedział, jakich pierwowzorów autor użył. Niektóre reakcje były groteskowe. Boy w swojej "Plotce..." wspomniał, że hrabia Stanisław Tarnowski (1837-1917), mąż Róży z domu Branickiej, po scenie z hetmanem Branickim wybiegł z teatru trzaskając drzwiami.

Najwięcej żalu mieli do pisarza jego przyjaciele i znajomi. Włodzimierz Tetmajer (1861-1923) miał za złe Wyspiańskiemu, że zarzucił mu niezdecydowanie i patriotyczną niefrasobliwość. Śmiertelnie obraził się na przyjaciela Lucjan Rydel, nawet nie za postać Pana Młodego, co za sposób przedstawienia swej żony Jadwigi i siostry Hani (jednocześnie i Tetmajer, i Rydel uznawali "Wesele" za wybitne dzieło).

Autor dramatu próbował jakoś się pogodzić z Rydlem, poprosił nawet o pośrednictwo Wandę Siemaszkową (1867-1947), odtwórczynię roli Panny Młodej. Rydel odpisał na jej list, że życzy Wyspiańskiemu "największych triumfów Wieszcza, a gdy umrze, najwspanialszego pogrzebu z rozkołysanym dzwonem Zygmunta, ale o zgodzie słyszeć nie chce".

Choć stosunki artystów kilka lat później poprawiły się, to Rydel do końca życia nie zabrał żony na spektakl "Wesela". Jadwiga Rydlowa po raz pierwszy zobaczyła sztukę w 1926 roku, osiem lat po śmierci męża.

***

Korzystałem z następujących publikacji:

  • Leon Płoszewski (red.), "Wyspiański w oczach współczesnych", tom drugi, Kraków 1971
  • Marta Tomczyk-Maryon, "Wyspiański", Warszawa 2009
  • Monika Śliwińska, "Wyspiański. Dopóki starczy życia", Warszawa 2017
  • Maria Podraza-Kwiatkowska, "Dlaczego »Róża« nie zaćmiła »Wesela«. O przyczynach powodzenia dzieła Wyspiańskiego", w: Jan Michalik Jan, Anna Stafiej (red.), "Magia »Wesela«", Kraków 2003

***

Michał Czyżewski

Czytaj także

Rabacja galicyjska, czyli masowa rzeź

Ostatnia aktualizacja: 19.02.2024 05:38
- Wszyscy zapłaciliśmy rachunek za obojętność i brak umiejętności pracy wśród chłopów. Ta masa w sposób okrutny dała o sobie znać w mroźne dni lutego 1846 roku. Może w wymiarze historiozoficznym było to potrzebne, abyśmy się mogli wreszcie wszyscy upomnieć o Polskę – mówił na antenie Polskiego Radia prof. Franciszek Ziejka.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Bitwa pod Olszynką Grochowską – odepchnąć Rosjan od stolicy

Ostatnia aktualizacja: 25.02.2024 05:55
Rosyjskie wojsko parło w kierunku Warszawy. Car chciał zgnieść powstanie listopadowe, wysyłając pod wodzą Iwana Dybicza sześćdziesiąt tysięcy żołnierzy. Czoła stawiła im mniej liczna armia polska. Niewielki podwarszawski lasek stał się świadkiem krwawego starcia.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Walerian Łukasiński. Żelazny więzień cara

Ostatnia aktualizacja: 27.02.2024 05:45
Niemal pół życia spędził w carskim więzieniu, z czego ponad trzydzieści lat w zimnym, ciemnym i wilgotnym lochu bez podłogi. Taką cenę zapłacił za wiarę w ideę wolnej Polski.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Aleksander Lesser. Malarz, bez którego "nie byłoby zapewne Matejki"

Ostatnia aktualizacja: 13.03.2024 05:40
Aleksander Lesser to twórca dziś niemal całkowicie zapomniany. Jego dorobek w dziedzinie malarstwa historycznego pozostaje w cieniu późniejszego dzieła Matejki, którego obrazy do dziś kształtują polską wyobraźnię. Ale to właśnie Lesser do perfekcji opanował metodę, którą tak genialnie wykorzystał jego następca.
rozwiń zwiń