Historia

Powódź tysiąclecia we Wrocławiu. Relacje świadków: "Ta woda jakby spod ziemi wychodziła"

Ostatnia aktualizacja: 19.09.2024 06:02
– Stanęłam na moście i ogarnęło mnie przerażenie, albowiem woda pod mostem płynęła w przeciwnym kierunku. Zrozumiałam, że jest to tak zwana cofka z Odry, że poziom wody w Odrze jest tak wysoki, że już wlewa się do Oławy – wspominała w Polskim Radiu Agnieszka Dubaniowska, mieszkanka Wrocławia, to, co zobaczyła tuż przed zalaniem miasta przez powódź w lipcu 1997 roku.
Powódź tysiąclecia w okolicy Raciborza. Na zdjęciu widoczni ludzie oczekujący na pomoc na dachu budynku
Powódź tysiąclecia w okolicy Raciborza. Na zdjęciu widoczni ludzie oczekujący na pomoc na dachu budynkuFoto: PAP/CAF/Jerzy Siodłak

Dziennikarze i reporterzy Polskiego Radia wyruszyli w teren już w pierwszych godzinach katastrofy. Rejestrowali obywatelską walkę z żywiołem, odwiedzali ofiary powodzi, często stawali się głównym źródłem wiedzy o rozwoju sytuacji.

– Czekaliśmy wszyscy na takie instytucjonalne informacje i ich nie było. Ludzie nie wiedzieli, my też nie wiedzieliśmy. No i to był taki moment, kiedy trzeba było zmobilizować wszystkich reporterów. Ściągnęliśmy do radia rzeczywiście wszystkich i zadanie było takie: "idziecie w miasto, idziecie w region. Musicie sprawdzić co się dzieje, bo my nie wiemy" – mówiła Magda Skawińska, autorka reportażu "Powódź, spojrzenie wstecz", wówczas dziennikarka Polskiego Radia Wrocław.


Posłuchaj
26:56 [ PR1]PR1 (mp3) 17 wrzesień 2024 23_09_24.mp3 Życie w cieniu powodzi tysiąclecia. Złożony z archiwalnych nagrań reportaż "Powódź, spojrzenie wstecz" Magdy Skawińskiej (PR, 2024)

 

Trauma

Powódź w 1997 roku, jedna z najbardziej dramatycznych klęsk żywiołowych w dziejach Polski, stała się źródłem niezliczonych tragedii ludzkich. Przyniosła śmierć, odebrała dorobek wielu lat życia, przez wiele dni więziła ludzi na wyższych piętrach budynków.

Dla zdroworozsądkowej świadomości przeciętnego Polaka powódź była również swoistym wyzwaniem poznawczym. Świadkowie byli zszokowani nie tylko bezmiarem ludzkiego nieszczęścia, lecz także samą potęgą żywiołu. Rozmiar katastrofy przekraczał granice wyobraźni większości ludzi. W nagranych przez radiowych reporterów relacjach i wspomnieniach świadków powodzi przewijają się słowa "niemożliwe", "nie do opisania", "nawet nie wiem, jak to powiedzieć", wreszcie: "nie chcę mówić".

– Kto nie widział, kto nie przeżył, to nie da rady opowiedzieć ani zrozumieć, jak to było. To jeden szum i tylko się tę falę widzi. To niemożliwe, ile litrów wody tędy musiało przejść... Cały czas, dzień i noc, dzień i noc. Coś strasznego – mówiła jedna z bohaterek reportażu Magdy Skawińskiej "Powódź, spojrzenie wstecz".

– Okropne! To jest nie do pomyślenia, skąd ta woda się wzięła. Nagle, jakby spod ziemi wychodziła. My mówimy: skąd ona się wzięła taka ogromna? – opowiadała inna kobieta.

Jednym ze źródeł szoku był fakt, że w 1997 roku powódź nawiedziła ziemie, które nigdy wcześniej nie miały do czynienia z takim problemem. Jednak nawet mieszkańcy terenów zalewowych, mimo prognoz, ostrzeżeń, a potem wezwań do ewakuacji, do ostatniej chwili nie chcieli wierzyć, że może przytrafić im się coś złego.

– Kiedy już tonęła Kotlina Kłodzka, kiedy już było bardzo źle na Opolszczyźnie, to we Wrocławiu trochę był taki nastrój: "no, gdzieś tam jest powódź, zalało Kłodzko, coś takiego!, wysokie poziomy...". I to były takie rozmowy – wspominała Magda Skawińska.

Atmosferę dni przed katastrofą podobnie zapamiętał inny z reporterów wrocławskiej rozgłośni. – Słyszeliśmy, że w Czechach pada i może być jakiś stan powodziowy. Były takie komunikaty pogodowe, ale myśmy to słyszeli po prostu z mediów. Aż któregoś razu, wyglądając przez okno, zobaczyłem na podwórku wodę. I właściwie od tego się zaczęło – mówił.

***

Czytaj więcej:

***

Czarna woda

– Pamiętam jak to było, jak zaczęła się powódź – wspominała po latach wrocławianka Agnieszka Dubaniowska. – To było w sobotę, w upalną sobotę lipcową. Poszłam na działkę, bo miałam jeszcze nie pozbierane owoce i miałam jeszcze tam porzeczki, agrest, więc wzięłam wiaderko i sobie poszłam gdzieś pewnie po dziewiątej, ale byłam zupełnie sama na działkach. Żywej duszy. I gdzieś koło jedenastej ogarnął mnie strach, że nie widzę nikogo, nie słyszę, nie widzę nikogo – opowiadała.

To był 12 lipca 1997 roku. Katastrofa trwała już wówczas niemal od tygodnia. Zalane były ziemie wokół Nysy Kłodzkiej, Prudnika, Złotego Potoku i Osobłogi w powiecie prudnickim oraz wokół Odry powiecie wodzisławskim i raciborskim, powódź zatapiała Racibórz, Koźle, Opole oraz pobliskie Krapkowice i Dobrzeń Wielki.

Tego dnia we Wrocław uderzyła fala powstała z połączenia spiętrzeń wody w Odrze i Nysie Kłodzkiej. Agnieszka Dubaniowska obserwowała, co dzieje się z Oławą, dopływem Odry, na wysokości Mostu Rakowieckiego, oddalonym półtora kilometra od ujścia do Odry.


Posłuchaj
12:41 PR3_MPLS 2022_07_06-22-07-33 reportaż o powodzi.mp3 "Wielka woda". W reportażu Magdy Skawińskiej o doświadczeniu powodzi w 1997 roku we Wrocławiu opowiada m.in. Agnieszka Dubaniowska (PR, 2022)

 

– Stanęłam na moście i ogarnęło mnie przerażenie, albowiem woda pod mostem płynęła w przeciwnym kierunku. Płynęła od Odry, była czarna, spieniona, wzburzona i już dotykała prawie ciosów podłożyskowych. Zrozumiałam, że jest to tak zwana cofka z Odry, że poziom wody w Odrze jest tak wysoki, że już wlewa się do Oławy. I rzeczywiście tak było, że Oława wylała, ale wylała wodę odrzańską – mówiła.

Agnieszka Dubaniowska szybko włączyła się w oddolnie zorganizowaną pomoc w walce z powodzią. Z sąsiadkami przygotowały kanapki dla żołnierzy obkładających workami z piaskiem Ostrów Tumski, najstarszą zabytkową część Wrocławia. Wracając do domu, pomagała młodzieży, która wykopywała piasek i napełniała worki w różnych częściach miasta.

– Pomagam z tymi workami i w pewnym momencie czuję, że mam mokre nogi. Za chwilę mam wodę po kostki. Myślę: "tato sam w domu!" – wspominała. – Zostawiłam już worki. Zanim doszłam tutaj, już było dosyć trudno iść. Doszłam do mojej bramy. Miałam wodę powyżej kolan. Nie mogłam otworzyć bramy, bo taki był napór wody od tamtej strony. Woda przecież wypełniła także schody, sień. Nie mogłam otworzyć. Miałam już wodę do połowy uda i ogarnęło mnie przerażenie. Co ja zrobię, jak ja się nie dostanę do domu? Przecież tato tam jest, a tato jest prawie niewidomy. I ostatkiem sił udało mi się tą bramę otworzyć. Za chwilę zgasło światło – opowiadała.

Była wieś

Jednym z pierwszych miejsc, które w brutalny sposób doświadczyło potęgi żywiołu, była wieś Pilce pod Kłodzkiem. Występująca z brzegów Nysa Kłodzka wdarła się tu z impetem, zatopiła całą miejscowość i wyżłobiła sobie przez nią nowe koryto. Latem 1997 roku w Pilcach pamiętano jeszcze powódź, która dotknęła mieszkańców zaledwie rok wcześniej.

– To był 1996. A na drugi rok żeśmy robili remont. Nowe okna, elewacje, wewnątrz, wszędzie. Już nie zdążyliśmy ogrodzenia, bo powódź przyszła, wszystko zniszczyła – wspominała jedna z byłych mieszkanek Pilc. Byłych - bo wskutek zmiany biegu Nysy Kłodzkiej władze postanowiły wysiedlić pilczan do nowo wybudowanego osiedla, a na terenie wsi utworzyć zbiornik retencyjny, aby zapobiec podobnym katastrofom w przyszłości. Dziś po zabudowaniach nie ma już śladu.

W czasie powodzi w Pilcach rzeczywiście było bardzo niebezpiecznie. – Przez trzy dni nie mieliśmy żadnego kontaktu ze światem – opowiadała inna mieszkanka zalanej wsi. – Dopiero po trzech dniach zaczęły latać helikoptery. Podawali nam jedzenie: chleb i jakieś tam soki. Akurat u nas nikt nie mógł podpłynąć, bo nurt rzeki był z obu stron domu. Półtora metra na pewno było w domu wody. Siedzieliśmy w sześć osób na górze i nikt nawet nie schodził na dół, bo były kable pozrywane. Nie wiedzieliśmy, czy są pod napięciem, czy nie – dodała.

Mieszkańcy domu ratowani byli drogą powietrzną. – Ewakuowali mnie i moją siostrę, z balkonu zabierali helikopterem na linach. Nie wiem, czy byłam w szoku, bo ja ogólnie mam lęk wysokości. Teraz na pewno bym się nie odważyła. Ale wtedy złapali nas w te szelki i na linie pod helikopterem lecieliśmy. Miałam 14 lat i to było dla mnie ciężkie przeżycie. Po tylu latach już człowiek niby powinien zapomnieć, ale chyba raczej nie zapomnimy tego do końca życia – stwierdziła.

Kolejnymi z najbardziej poszkodowanych osób byli mieszkańcy wsi w gminie Lubsza pod Brzegiem, w połowie drogi między Opolem i Wrocławiem. Część gminy leży na terenie starego koryta Odry. I właśnie tam 10 lipca 1997 roku powróciła rzeka, gdy fala wezbraniowa przerwała wały koło Kościerzyc. Woda całkowicie zatopiła Nowe Kolnie, Czepielowice, Dobrzyń i Błota, a także rozlała się po kolejnych miejscowościach - Kościerzycach, Szydłowicach, Lubiczu, Śmiechowicach i Lubszy.


Posłuchaj
28:18 1 to mogŁoby zdarzyĆ siĘ tobie____6036_97_i_tr_0-0_578d04ca[00].mp3 "To mogłoby zdarzyć się tobie". Reportaż Janiny Jankowskiej złożony z rozmów z osobami poszkodowanymi przez powódź tysiąclecia. Odcinek pierwszy (PR, 1997)

28:54 2 to mogŁoby zdarzyĆ siĘ tobie____8560_97_i_tr_0-0_56cf4579[00].mp3 "To mogłoby zdarzyć się tobie". Reportaż Janiny Jankowskiej złożony z rozmów z osobami poszkodowanymi przez powódź tysiąclecia. Odcinek drugi (PR, 1997)

19:39 3 to mogŁoby zdarzyĆ siĘ tobie____2468_98_i_tr_0-0_578e1cf1[00].mp3 "To mogłoby zdarzyć się tobie". Reportaż Janiny Jankowskiej złożony z rozmów z osobami poszkodowanymi przez powódź tysiąclecia. Odcinek trzeci (PR, 1998)

28:11 4 to mogŁoby zdarzyĆ siĘ tobie, czyli opowieŚĆ reporterska o mie___4858_98_i_tr_0-0_578be4b4[00].mp3 "To mogłoby zdarzyć się tobie". Reportaż Janiny Jankowskiej złożony z rozmów z osobami poszkodowanymi przez powódź tysiąclecia. Odcinek czwarty (PR, 1998)

    

Mieszkanka Dobrzynia Krystyna Kroczek-Ostapiuk wspominała, że w chwili, gdy woda zaczęła zalewać wieś, w pierwszej chwili postanowiła uratować, co tylko się da, z wyposażenia domu. – W momencie, kiedy widziałam, że już tak woda szybko podchodzi, jak sztorm na morzu, to wtedy doszłam do wniosku, że nie warto, że mam do wychowania dwoje dzieci, że życie jest ważniejsze, a nie dom – mówiła w reportażu Janiny Jankowskiej.

Obywatele gminy Lubsza zarówno latem 1997 roku, jak i później nie kryli rozgoryczenia i żalu do niewystarczających działań władz lokalnych i centralnych w momencie katastrofy. O tym, że powódź tysiąclecia obnażyła niewydolność państwa polskiego, pisano już wiele. Cztery odcinki cyklu reportażowego Janiny Jankowskiej "To mogłoby zdarzyć się tobie" w znacznej mierze skupiają się właśnie na tym problemie.

Teresa Zając, sekretarz gminy Lubsza, broniła działań władz, przytaczając pewną smutną anegdotę. –Przed tą tragedią nawoływaliśmy do ewakuacji, jeździliśmy przez dwa dni, byliśmy świetnie przygotowani, jednak ludzie nie wierzyli. Zresztą dowodem na to - może nie powinnam tego mówić - jest fakt, że sam pan wójt w ogóle się nie ewakuował, a jest zalany pod cały parter, aż pod pierwsze piętro. On chodził, wypełniał obowiązek i służbowy, i obywatelski, nawołując do tej ewakuacji, a sam nie zadbał o swoją rodzinę. Myślę, że większość ludzi właśnie tak myślała, że ta tragedia wszystkich może dopaść, tylko nie nas – opowiadała.

Gdy w położonej nieopodal Stobrawie było już jasne, że powódź nie ominie wsi, nadal zakładano, że kataklizm będzie miał niewielkie rozmiary. – Nikt sobie nie zdawał sprawy, że to będzie taka woda – mówił jeden z mieszkańców Stobrawy w reportażu Janiny Jankowskiej i Bożeny Markowskiej "Raport z powodzi, czyli człowiek we władaniu żywiołu".

– Ja nosiłem tapczany, wersalki na wysokość stołu, biurka. Postawiłem to wyżej. Spodziewałem się, że tam będzie może góra 70 centymetrów wody, bo przecież to jest teren nizinny, ta woda gdzieś się musi podziać. A to jest nieprawda. Zalało, i to tak potężnie, że prawie do sufitu. To jest niewyobrażalne. I wszystko poszło, wszystko... Praktycznie tylko strych nam został – opowiadał.


Posłuchaj
40:59 raport z powodzi, czyli czŁowiek we wŁadaniu ŻywioŁu____2555_97_ii_tr_0-0_566adc65[00].mp3 "Raport z powodzi, czyli człowiek we władaniu żywiołu". Reportaż Janiny Jankowskiej i Bożeny Markowskiej (PR, 1997)

 

W innym reportażu Janiny Jankowskiej "Powódź wszystkich Polaków" przywołany został jeden z najbardziej kontrowersyjnych incydentów powodzi tysiąclecia, czyli obrona wałów w Łanach, które decyzją władz miały zostać przerwane za pomocą ładunków wybuchowych, aby zmniejszyć falę wezbraniową pędzącą na Wrocław.

Nieugięta postawa mieszkańców Łanów, którzy dzień i noc nie dopuszczali wojskowych saperów do wałów, to także jeden z głównych wątków serialu "Wielka woda" z 2022 roku w reżyserii Jana Holoubka i Bartłomieja Ignaciuka.

– Pilnujemy wału, ponieważ chcą go wysadzić – mówił jeden z bohaterów reportażu "Powódź wszystkich Polaków". – Nie wiem kto tam, wojewoda chyba konkretnie podpisał, że wał trzeba wysadzić, żeby woda, ta fala, która przyjdzie, poszła tu na te wioski i żeby nie zalało Wrocławia. No, ja rozumiem, oczywiście, że Wrocław trzeba chronić, bo tam są zabytki, muzea i dworzec. Ale dlaczego akurat naszym kosztem? – pytał.


Posłuchaj
39:56 Powódź wszystkich Polaków, czyli dla przyszłości jedno spojrzenie wstecz reportaż Janiny Jankowskiej 1997.mp3 "Powódź wszystkich Polaków, czyli dla przyszłości jedno spojrzenie wstecz". Reportaż Janiny Jankowskiej o ludziach walczących z powodzią tysiąclecia i społecznym niezadowoleniu z działań rządu (PR, 1997)

 

"Było wesoło"

Wspólna tragedia odkryła jednak przed ludźmi pewną niespodziewaną rzecz, zaskakującą zwłaszcza w latach 90., gdy polska kultura i polskie społeczeństwo zostały gwałtownie przeobrażone przez galopującą wersję postkomunistycznego kapitalizmu, którego jądrem miał być drapieżny egoizm. Katastrofa 1997 roku sprawiła, że, choćby na chwilę, w relacjach międzyludzkich powróciło poczucie solidarności.

– Powódź miała pewną dobrą stronę, albowiem zacieśniły się kontakty międzyludzkie – stwierdziła Agnieszka Dubaniowska w reportażu Magdy Skawińskiej "Wielka woda". – Tu, u nas w kamienicy na przykład, mówimy sobie wszyscy po imieniu od tej pory, od pory powodzi. Różne animozje, które były kiedyś tam w kamienicach, też jakoś były złagodzone. Ludzie siebie nawzajem potrzebowali, po prostu potrzebowali posiedzieć, pogadać, pograć w karty – mówiła.

Sąsiadki Agnieszki Dubaniowskiej wspominały, że w czasie, gdy ich parter ich domu był całkowicie zanurzony w wodzie, w gronie wspierających się mieszkańców nie brakowało dobrego humoru. – Było wesoło. Spotykaliśmy się u Tośka, chodziliśmy na radio – opowiadały.

Do dziś w opowieściach o powodzi tysiąclecia podkreśla się fakt, że mnóstwo ludzi rzuciło się w wir pomocy przy walce z falą wezbraniową i przy usuwaniu skutków kataklizmu. Wiele oddolnych inicjatyw była wprawdzie skutkiem opieszałości władz, ale latem 1997 roku okazało się po prostu, jak wiele osób ma poczucie współodpowiedzialności za swoje małe ojczyzny, nie tylko za swój dom i swoich bliskich.

Niewymieniony z nazwiska organizator społecznej budowy wałów między Mostem Pokoju a Mostem Grunwaldzkim we Wrocławiu opowiadał, jak imponowała mu obywatelska postawa społeczeństwa.

– W ciągu 3-4 godzin ludzie społecznie, spontanicznie zorganizowali się tak wspaniały sposób, że postawiliśmy wał ochronny. Jeszcze 40 centymetrów i byłoby przelanie wody do śródmieścia, a tymczasem to właściwie był chyba najsuchszy punkt we Wrocławiu, dlatego że ani kropla wody nie poszła w stronę dzielnicy. Z tego jestem piekielnie dumny – mówił.

Ludzie doceniali także aktywność środków przekazu. Wiele lokalnych i ogólnopolskich mediów na dłuższy czas zmieniło ramówki, by stać się frontem informacyjnym nękanego przez powódź kraju.

Reporterka Małgorzata Ziętkiewicz wspominała, jak ciepło przyjmowani byli dziennikarze przez osoby z terenów dotkniętych powodzią. – Gdy byłam z ekipą we Wrocławiu, przyjeżdżaliśmy w różne miejsca, zarówno w samym mieście, jak i na wsiach. Wszyscy nas poznawali i kochali do tego stopnia, że wynosili nam resztki chleba i wody. To było szalenie miłe. Miałam poczucie nie tylko, że moja kamera jest potrzebna, że to, co robię, to jest ważne, lecz także, że mnie ludzie kojarzą, że jestem osobą, która nie wchodzi anonimowo do sklepu, bo zawsze mówią: "O, to jest ta pani, która relacjonuje powódź" – opowiadała.

I właśnie w jednym z wrocławskich sklepów miało miejsce zabawne zdarzenie, gdy Małgorzata Ziętkiewicz wraz z ekipą telewizyjną kupowała butelkowaną wodę. – Jest kolejka w kasie, ludzie nas przepuszczają, że tutaj ekipa, pani redaktor, proszę bardzo. No i na tą wodę pobieramy, jak to się mówi brzydko, fakturę. Ekspedientka zwraca się do mnie: "proszę o nazwisko". Na co starsze panie z kolejki mówią: "Jak to, to pani nie zna pani Warakomskiej?" – wspominała.

Nie wszyscy mieli jednak tak wesołe doświadczenia. – Ja pamiętam, że jak wyjąłem mikrofon, to panie sąsiadki na mnie krzyczały: "weź się pan do roboty, a nie pan tu nagrywasz". Więc to nie było dla mnie przyjemne. Musiałem mieć jakąś odpowiedź typu: "ha, ha, ja tu dla potomnych nagrywam, i tak dalej" – mówił reporter wrocławskiego radia w reportażu Magdy Skawińskiej "Powódź, spojrzenie wstecz".

To właśnie dzięki pracy radiowych dziennikarzy możemy dziś na chwilę wrócić do owych strasznych, ale i pełnych nadziei dni lata 1997 roku, gdy - nie po raz pierwszy i nie ostatni - uświadomiliśmy sobie niszczącą siłę natury i stanęliśmy do nierównej walki z żywiołem wielkiej wody.

***

Michał Czyżewski

Czytaj także

Powódź tysiąclecia we Wrocławiu. Zobacz miasto zalane w 1997 roku [GALERIA]

Ostatnia aktualizacja: 16.09.2024 06:01
12 lipca 1997 roku fala kulminacyjna tzw. powodzi tysiąclecia dotarła do Wrocławia. Blisko połowa miasta przez ponad tydzień była zalana wodą. W niektórych miejscach jej stan sięgał pierwszego piętra. 
rozwiń zwiń
Czytaj także

"Wielka woda". Jak powódź tysiąclecia obnażyła niewydolność państwa

Ostatnia aktualizacja: 16.09.2024 05:55
Podczas kataklizmu, który w 1997 roku nawiedził południową i zachodnią Polskę, wyszły na jaw zaniedbania w infrastrukturze przeciwpowodziowej, sprzęcie i przeszkoleniu. Wielu mieszkańców zalanych terenów musiało radzić sobie z wielką wodą na własną rękę. Ówczesny premier Włodzimierz Cimoszewicz stwierdził, że powodzianie nie otrzymają żadnego odszkodowania ze strony państwa.
rozwiń zwiń
Czytaj także

"Widać niesione prądem kołyski i trupy". 90 lat temu miała miejsce największa powódź w II RP

Ostatnia aktualizacja: 18.09.2024 05:58
Obecna powódź, która nawiedziła południowo-zachodnią Polskę, przywołuje tragiczne wspomnienia z 1997 roku, gdy ten sam region dotknęła "powódź tysiąclecia". Swoje traumatyczne doświadczenia z wielką wodą mieli także mieszkańcy II Rzeczypospolitej. Największa i najtragiczniejsza w skutkach powódź przedwojennej Polski miała miejsce w lipcu 1934 roku w Małopolsce.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Wielki śląski potop. Katastrofalne powodzie na Dolnym Śląsku mają swoją długą historię

Ostatnia aktualizacja: 19.09.2024 06:05
"Woda w Odrze przyszła tak szybko, że w niżej położonych miejscach prawie nikt przed nią nie zdążył uciec", czytamy w zapisie kronikarskim z 2. poł. XVII wieku. Takich świadectw o dawnych dolnośląskich powodziach, w tym tych bardzo dramatycznych, znaleźć można znacznie więcej.
rozwiń zwiń