W brytyjskiej wyprawie uczestniczyło 65 ludzi, 34 psy zaprzęgowe i 19 kuców. Cała ta międzygatunkowa załoga narażała życie, by ku chwale nauki prowadzić na Antarktydzie wielopłaszczyznowe badania oraz by ku chwale Wielkiej Brytanii zdobyć biegun południowy.
Wyprawą, która w 1910 roku wyruszyła na statku wielorybniczym Terra Nova, dowodził Robert Falcon Scott, 42-letni oficer marynarki wojennej. Nie była to jego pierwsza wizyta na najbardziej nieprzyjaznym kontynencie. W latach 1901-1904 kierował ekspedycją, w czasie której prowadzono badania naukowe oraz eksplorowano ląd. Scott w towarzystwie Ernesta Shackeltona dotarł wówczas dalej na południe niż ktokolwiek wcześniej.
Wciąż jednak żaden człowiek nie postawił nogi na biegunie południowym. Zadania tego podjął się kilka lat później wspomniany Shackelton. Jednak w marcu 1909 roku ze względu na liczne niesprzyjające okoliczności musiał przerwać wyprawę ok. 150 km przed upragnionym celem. Pół roku później Scott oznajmił światu, że zamierza jako pierwszy zdobyć biegun południowy. Nawet nie podejrzewał, że będzie miał konkurenta.
"Płynę na Południe. Amundsen"
Był nim doświadczony badacz polarny Roald Amundsen. Norweg kilka lat wcześniej jako pierwszy człowiek w dziejach przebył Przejście Północno-Zachodnie, czyli drogę łączącą Pacyfik i Atlantyk ponad Ameryką Północną. Z kolei w latach 1897-1899 uczestniczył w słynnej wyprawie Belgiki. Jej uczestnicy jako pierwsi ludzie przezimowali w Antarktydzie. Wśród członków załogi było dwóch Polaków: Antoni Bolesław Dobrowolski i Henryk Arctowski.
Norweg szykował wówczas wyprawę na biegun północny, ale gdy świat obiegły wieści o zdobyciu najbardziej wysuniętego na północ punktu Ziemi przez dwie niezależne ekspedycje amerykańskie, jego wyprawa stanęła pod dużym znakiem zapytania. Pieniądze od fundatorów nie płynęły już tak szerokim strumieniem, a i sam Amundsen pragnął zdobywać sławę jako zdobywca. Dotarcie gdziekolwiek, nawet jeśli był to biegun północny, jako drugi lub trzeci nie było już tak prestiżowe.
Z dwóch niezdobytych do tej pory biegunów pozostał mu już tylko ten południowy. Przygotowania do wyprawy na Antarktydę utrzymywał w ścisłej tajemnicy. Wciąż zbierał pieniądze na eksplorację Arktyki, celu podróży przez długi czas nie znało nawet wielu członków jego załogi. Nie wiedział o niej także spokojny i pewny siebie Scott.
Brytyjczyk przekonany, że ani Amundsen (który miał znajdować się na drugim krańcu świata), ani inni podróżnicy nie będą mu przeszkadzać, przedstawił w prasie dokładny plan swojej wyprawy. Dzięki temu Amundsen znał jego zamiary i mógł przygotować projekt, który da mu przewagę nad konkurentem.
Już w trakcie wyprawy, podczas pobytu w porcie na Maderze latem 1910 roku, Amundsen rozesłał wiadomości do donatorów i prasy o prawdziwym kierunku i celu podróży. Wywołał tym wściekłość wszystkich, którzy go wspierali, a teraz poczuli się oszukani. Niemile zaskoczony był także Scott, który po przybyciu na pokładzie Terra Nova do Australii, odebrał telegram o treści: "Madera. Płynę na Południe. Amundsen". Wyścig już trwał.
Jeden cel, jeden lodowiec, dwie drogi
Brytyjczycy opuścili kontynent australijski pod koniec listopada 1910 roku. Od samego początku napotykali na duże problemy. W czasie sztormów stracili część zapasów i kilka zwierząt, a następnie na niemal trzy tygodnie utknęli w lodzie. Do wybrzeży Antarktydy dotarli na początku stycznia 1911 roku. Bazę wybudowali na Wyspie Rossa, przylegającej do Lodowca Szelfowego Rossa. Naukowcy mieli prowadzić badania, pozostali rozpocząć przygotowania do zdobycia bieguna.
Nie wiedzieli, że niemal w tym samym czasie, 650 km dalej, na drugim krańcu lodowca, do brzegu przybili także Norwegowie. Amundsen punkt startowy dla swojej wyprawy ustalił w Zatoce Wielorybów, w miejscu położonym ponad 100 km bliżej bieguna niż punkt obrany przez Scotta. Jakież było zdziwienie obu ekip, gdy na tym mroźnym odludziu Terra Nova z jedną z grup naukowych na pokładzie dotarła do Zatoki Wielorybów.
Norweska ekipa, w przeciwieństwie do ich konkurentów, wyposażona była ubrania ze skór fok i reniferów, takich, jakie noszą mieszkający na terenach arktycznych Inuici. Amundsen zabrał ze sobą setkę psów zaprzęgowych. Scott miał ich trzykrotnie mniej. Do tego postawił na kuce i trzy nowoczesne sanie o silniku spalinowym. Te ostatnie szczególnie zaniepokoiły Amundsena.
Terra Nova zatrzymana przez lód. Grudzień 1910 roku. Fot. Wikimedia commons/dp
Psy i kuce
Jak się jednak okazało, nie był to dobry wybór. Ani silniki (które zamarzały), ani kuce (które padały z zimna i wycieńczenia) nie były przystosowane do pracy w nieludzkim antarktycznym klimacie. Problemem było np. zapewnienie osłony przed lodowatym wiatrem i śniegiem dla kuców podczas odpoczynków, podczas gdy psom warunki te nie przeszkadzały. Czasem zwierzęta wpadały w lodowe szczeliny przykryte śniegiem.
Raz w taką szczelinę wpadł cały psi zaprzęg. Sanie stanęły w poprzek i nie wpadły do środka, a psy przez ponad godzinę zwisały w powietrzu cały czas przymocowane do uprzęży. Wyciągnięto je z wielkim trudem, ale po dwa zwierzaki, które urwały się z uprzęży i spadły na lodową półkę skalną, zszedł spuszczony na linie Scott. Innym razem kra porwała kilka kuców, które próbowano ratować z narażeniem życia. W trakcie akcji ratunkowej dzielne koniki zaliczyły lodowatą kąpiel, której nie przeżyły.
Zwierzęta starano się traktować niemal jak równorzędnych ludziom członków załogi. Wiedziano, że od ich dyspozycyjności zależy powodzenie całej wyprawy.
Pingwinie jaja
W czasie pierwszych miesięcy Brytyjczycy zajęli się budową baz zaopatrzeniowych na Lodowcu Szelfowym Rossa, na trasie do bieguna południowego. Z powodu wielu nieprzychylnych czynników bazę położoną najbardziej na południe (Skład Jednej Tony) zbudowano niemal 50 km dalej od bieguna (czyli bliżej punktu wyjściowego) niż planowano. Należało się z tym uporać przed przyjściem zimy (na półkuli południowej pory roku zaczynają się odwrotnie niż na północnej) i wiążącej się z nią nocy polarnej.
Słońce zaszło na kilka miesięcy pod koniec kwietnia 1911 roku. Większość brytyjskiej załogi przeczekała ten okres w bazie na słuchaniu muzyki, czytaniu książek i dyskusjach. W tym czasie trzech badaczy udało się na wyprawę po jaja pingwinów cesarskich, które wysiadywały je tylko podczas zimy polarnej. Śmiałkowie stali się pierwszymi ludźmi, którzy poruszali się po Antarktydzie zimą. Misja zakończyła się powodzeniem, a przy okazji przetestowano sprzęt i żywność, których zamierzano użyć w wyprawie na biegun.
R. F. Scott w czasie spisywania dziennika. Październik 1911 roku, tuż przed wyruszeniem na biegun. Fot. Wikimedia commons/dp
Próżny trud
Ta rozpoczęła się pod koniec października. Plan zakładał marsz 16 osób, którzy stopniowo na kolejnych etapach mieli być odsyłani do bazy wraz ze zwierzętami. Ze względu na burze śnieżne, (które czasem unieruchamiały załogę na kilka dni) oraz zawodne silniki sań (które w końcu porzucono) wyprawa się przedłużała. Gdy skończył się zapas siana, zabito także ostatnie kuce.
Zgodnie z założeniem grupa docelowa stale się zmniejszała. Na początku stycznia 1912 roku Scott odesłał z powrotem trzech kolejnych uczestników wyprawy i w ostatni odcinek trasy ruszył w towarzystwie czterech kompanów. Psy zostały odesłane wcześniej, więc zapasy musieli ciągnąć na saniach sami.
15 stycznia Brytyjczycy napotkali jedną z flag, które Norwegowie zostawili w pewnej odległości od bieguna. Stało się jasne, że Amundsen ich uprzedził. Mimo przygnębienia Scott zdecydował o dalszym marszu. Po dwóch dniach, 17 stycznia 1912 roku, Brytyjczycy dotarli na biegun południowy. Czekała tam na nich norweska flaga oraz namiot, a w środku kilka przedmiotów oraz list Amundsena do króla Haakona VII, z prośbą, aby Scott przekazał go adresatowi, gdyby Norweg nie przeżył wyprawy.
Norwegowie po zdobyciu bieguna południowego w grudniu 1911 r. Na fotografii widoczna także norweska flaga i namiot. Fot. Wikimedia commons/dp
"Nie będę już mógł dalej pisać"
Potworne trudy, z którymi od początku mierzyli się Brytyjczycy, nie przyniosły im tryumfu. Amundsen, którego w ogóle miało nie być na tym kontynencie, wyprzedził ich o ponad miesiąc. Norweską flagę wbił w najbardziej wysuniętym na południe punkcie Ziemi 14 grudnia 1911 roku. Po tak bolesnym zawodzie należało jeszcze wrócić na własnych nogach do głównej bazy oddalonej o ok. 1450 km.
Początkowo wszystko szło gładko, ale z czasem uczestnikom wyprawy zaczęły doskwierać problemy ze zdrowiem. Jeden z nich zmarł z wycieńczenia. Inny, wiedząc, że z poważnymi odmrożeniami stał się balastem dla pozostałych, w czasie odpoczynku wyszedł z namiotu na pewną śmierć. 20 marca Scott i dwóch towarzyszy znajdowali się zaledwie kilkanaście kilometrów od Składu Jednej Tony. Tu zatrzymała ich burza śnieżna, która nie pozwoliła im ruszyć dalej przez kilka dni. W tym czasie skończyły się zapasy żywności i opału.
29 marca 1912 roku Scott i jego kompani zamarzli w swoim namiocie. Gdy z nastaniem pory letniej wyprawa ratunkowa natrafiła na namiot, przy ciele Scotta odnaleziono dziennik. Przywódca wyprawy niemal do ostatniej chwili spisywał relację z wydarzeń. Ostatni wpis brzmiał: "Żałuję, ale wydaje mi się, że nie będę już mógł dalej pisać. Wielki Boże, miej w opiece naszych najbliższych".
***
W 1957 roku Amerykanie utworzyli na Antarktydzie bazę badawczą, którą nazwali Amundsen-Scott, by upamiętnić obu zdobywców bieguna południowego. Z kolei w 2013 roku, dwaj śmiałkowie Ben Saunders i Tarka L’Herpiniere zdobyli biegun południowy przemierzając tę samą trasą, którą wiek wcześniej próbował przejść Robert Falcon Scott i jego towarzysze.
th
Korzystałem z:
S. R. Brown, Amundsen. Ostatni Wiking, 2018.
P. Kohler, Stulecie Zdobycia Południowego Bieguna Ziemi, "Kwartalnik Historii Nauki i Techniki". R. 58, nr 2/2013
J. Kurek, "Zaiste, nikt im losu zazdrościć nie może" Robert Falcon Scott i Apsley Cherry-Garrard o swoich zwierzętach w drodze na biegun południowy, "Zoophilologica. Polish Journal of Animal Studies", nr 1/2015