60 lat temu odbył się pierwszy Wyścig Pokoju. Organizowany pod auspicjami trzech komunistycznych partii - polskiej, czechosłowackiej i enerdowskiej, miał promować wielką przyjaźń i braterstwo pomiędzy krajami tak zwanej demokracji ludowej. Przeciwstawiał jednocześnie obóz państw „miłujących pokój i demokrację”, „wojennym wichrzycielom”.
Wyścig Pokoju. źr. wikipedia
Międzynarodowy Bieg Kolarski Warszawa–Praga–Warszawa – pod taką nazwą w 1948 roku odbyły się pierwsze zawody kolarskie bloku sowieckiego. Były to właściwie dwa wyścigi, kolarze wystartowali jednocześnie z Pragi i Warszawy. Inicjatywa zorganizowania dużej, cyklicznej imprezy sportowej narodziła się wśród dziennikarzy dwóch komunistycznych dzienników, polskiego „Głosu Ludu” (wkrótce przemianowanego na „Trybunę Ludu”) i czechosłowackiego „Rudego Prava”. W 1952 roku do organizatorów dołączył enerdowski „Neues Deutschland”. Pod egidą trzech „bratnich partii” co roku w maju odbywały się zawody, których oficjalna nazwa od 1950 roku brzmiała „Wyścig Pokoju”.
Nazwa nie była przypadkowa. Zimna wojna wchodziła w swoje apogeum. W 1948 roku we Wrocławiu odbył się Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju. Kilkuset odpowiednio dobranych przedstawicieli świata nauki i kultury, pod dyktando Związku Sowieckiego, potępiało „amerykańskich imperialistów i ich europejskich sługusów”. Przewodniczący sowieckiej delegacji, Aleksander Fadiejew w swoim przemówieniu powiedział między innymi, że „[…] gdyby hieny umiały używać wiecznego pióra, a szakale maszyn do pisania, piałyby tak, jak T.S. Eliot.” W propagandowej hucpie brali też udział lewicowi intelektualiści zachodni, między innymi Pablo Picasso. W trakcie obrad odczytany został, jak się później okazało ocenzurowany, list Alberta Einsteina. W 1950 roku podczas II Światowego Kongresu Pokoju w Warszawie, powołano do życia Światową Radę Pokoju, która, będąc instrumentem w rękach ZSRS, miała „walczyć o pokój”. Jej pierwszą inicjatywą był tak zwany Apel Sztokholmski, który wzywał do zakazu używania i rozprzestrzeniania broni atomowej. W krajach demokracji ludowej apel musieli podpisywać wszyscy. Według oficjalnej wersji, w naszym kraju podpisało go 18 milionów Polaków.
Kolarski wyścig, przemierzający trzy kraje tak zwanej demokracji ludowej, znakomicie wpisywał się te propagandowe działania. W 1950 roku Polski Komitet Obrońców Pokoju ufundował specjalny puchar dla drużyny, która zwycięży w klasyfikacji zespołowej. Od tej chwili oficjalną nazwą zmagań jest „Wyścig Pokoju”. W czasach stalinowskich propagandowy wymiar wyścigu przesłaniał często sportową rywalizację. W 1952 roku dwaj dziennikarze, Karol Małcużyński i Zygmunt Weiss, w „Kronice Wielkiego Wyścigu” porównywali go z Tour de France. „Tam – pisali – niezależnie od podsycanych przez prasę, przybierających nieraz zwyrodniałe formy antagonizmów między różnymi reprezentacjami, są też bezustanne intrygi i kłótnie wewnątrz drużyn narodowych, inspirowane przez konkurujące ze sobą wielkie firmy rowerowe. U nas braterska atmosfera, przyjacielska współpraca wychodziła daleko poza ramy drużyn, ogarniała wszystkich uczestników wyścigu. […] Tu u nas, Wyścig Pokoju jest potężną manifestacją szczęśliwych ludzi w wolnych krajach. Słowa, które słyszeliśmy wzdłuż trasy, mówiły o braterstwie narodów, o wspólnej walce w imię szczęścia ludzkości”. Wyścig Pokoju miał też prezentować dokonania Polski Ludowej. Trasa była odpowiednio wyznaczana i często biegła obok wzorcowych zakładów i fabryk. Ulice, nawet w małych wsiach i miasteczkach, były odpowiednio przystrajane, budowano specjalne bramy powitalne.
Kolarskie zmagania zawodników z demoludów i innych krajów zdobyły sobie od razu dużą i autentyczną popularność. Co roku tysiące ludzi w Polsce dopingowało naszych kolarzy na trasie poszczególnych etapów i podczas ekscytujących finiszów, które zazwyczaj odbywały się na stadionach. W 1957 roku ponad 100 tysięcy kibiców na Stadionie Dziesięciolecia obserwowało finisz ostatniego etapu wyścigu, z Łodzi do Warszawy. Nie zabrakło wśród nich wielu partyjnych notabli z ówczesnym I sekretarzem PZPR, Władysławem Gomułką. W późniejszych latach, podczas telewizyjnych transmisji wyścigu pustoszały ulice, a kibice wiernie dopingowali naszych kolarzy.
Zgoła inaczej miała się natomiast sprawa „braterstwa i przyjaźni” pomiędzy kolarzami krajów socjalistycznych. Zarówno kibice, jak i sportowcy, niemal od początku patrzyli na wyścig poprzez pryzmat rywalizacji z zawodnikami radzieckimi. Podobno nasi kolarze „trzymali” z zawodnikami z NRD, natomiast ekipa czechosłowacka bardzo często wspierała kolarzy radzieckich. Nie zawsze też obowiązywał duch sportu. Dochodziło do wzajemnego spychania się z trasy i wielu kraks. Gospodarze poszczególnych etapów w sobie tylko znanych miejscach rozlewali na trasie olej, aby pogrążyć rywali. W 1981 roku enerdowscy działacze na jednym z etapów zamknęli główną bramę stadionu, pozostawiając otwartą tylko boczną. Pech chciał, że zapomnieli poinformować o tym swoich zawodników… Do legendy przeszła historia walki na pompki, jaką w tunelu trasy W–Z i bramie Stadionu Dziesięciolecia miał stoczyć z kolarzami radzieckimi pierwszy polski tryumfator wyścigu, Stanisław Królak. Mimo iż kolarz wielokrotnie zaprzeczał, aby taki fakt miał miejsce, po dziś dzień plotka funkcjonuje. Historia Stanisława Królaka tłumaczy emocje i podtekst polityczny towarzyszący wyścigowi. Zwycięstwa nad zawodnikami radzieckimi miały, szczególnie w latach 50, swój specyficzny smaczek. Dość wspomnieć słynny mecz piłkarski z 1957 roku i euforię, jaką wywołało zwycięstwo 2:1, nad reprezentacją ZSRS, czy też Mistrzostwa Europy w boksie, które odbyły się w 1953 roku w Warszawie. Polacy zdobyli tam 5 złotych medali, a szczególną radość kibicom sprawiały zwycięstwa nad pięściarzami radzieckimi. Pokonać Rosjan, choćby w sporcie, to było coś.
Kilka razy wielka polityka wkroczyła w rozgrywany wyścig. W 1969 roku zawody odbyły się tylko na trasie Warszawa–Berlin, co oczywiście miało związek z podjętą rok wcześniej interwencją wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji. Z kolei w 1985 roku wyścig „zahaczył” o Moskwę, a rok później o Kijów. Dlaczego Kijów? Odpowiedź jest prosta, kilkanaście dni wcześniej miała miejsce katastrofa elektrowni atomowej w Czarnobylu, należało więc pokazać, że wszystko jest w porządku, a doniesienia o promieniowaniu to wymysł zachodnich mediów. Nie wszyscy byli przekonani, reprezentacje kilku krajów, w tym Rumunii i Jugosławii wycofały się z wyścigu. Nasi wystartowali, bo nie mieli wyboru.
Wyścig Pokoju, co propaganda z uwagą podkreślała, był imprezą dla amatorów. Zwycięzcy nie otrzymywali pieniędzy, a nagrody rzeczowe, co wielokrotnie sprawiało zawodnikom kłopoty. Najlepsi zawodnicy mieli nie raz po kilka, bądź kilkanaście, teczek, lamp, radioodbiorników czy aparatów fotograficznych. Stanisław Królak, wspominany już pierwszy polski zwycięzca Wyścigu Pokoju, za tryumf otrzymał w nagrodę motocykl marki WFM. Ponieważ dla działaczy o wiele ważniejsze było zwycięstwo drużynowe, Królak obiecał podobno kolegom z drużyny, że jeśli wygra to sprzeda główną nagrodę, a pieniądze podzieli pomiędzy zawodników. Słowa dotrzymał. Wkrótce po swoim wielkim tryumfie, Królak został zdyskwalifikowany, za udział w wyścigach, za które wziął pieniądze. Na kolejnych polskich zwycięzców trzeba było czekać aż do lat 70, kiedy to czterokrotnie tryumfował Ryszard Szurkowski i raz Stanisław Szozda. Ostatnim Polakiem, który wygrał Wyścig Pokoju, był Lech Piasecki, a miało to miejsce w 1985 roku. Po 1989 roku zawody rozgrywane były już w innej konwencji i straciły na prestiżu.
Piotr Dmitrowicz
ZOBACZ RELACJĘ Z WYŚCIGU POKOJU Z 1974 ROKU !