"Sami swoi' mieli premierę we wrześniu 1967, „Nie ma mocnych” w maju 1974, a „Kochaj albo rzuć” 13 czerwca 1977 roku. Drugi film z serii osiągnął ogromną widownię – 8,5 miliona widzów. Mało który polski film mógł wtedy poszczycić się podobną widownią. Jednak przyszedł rok 1977 i premiera trzeciej części, która zgromadziła w kinach prawie 9,8 miliona osób. Dosłownie był to hit kasowy – każdy chciał zobaczyć jak kłótliwi i "niekumaci" polscy chłopi, rodem zza Buga, poradzą sobie w nowym, nowoczesnym świecie.
Film, jak jego poprzednicy, stworzony został przez znany duet Sylwester Chęciński reżyseria i Andrzej Mularczyk scenariusz. Ci dwaj twórcy mieli szczęśliwą rękę szczególnie do komedii, w których z przymrużeniem oka mogliśmy oglądać nas samych, bo wiele zdarzeń wziętych było prosto z życia.
Grzegorz Pełczyński, polski antropolog kulturowy, religioznawca i publicysta, profesor etnologii i antropologii, w swojej pracy "Trylogia Sylwestra Chęcińskiego" (w "Kontekstach Kultury", 2015/12) wyczerpująco i ciekawie opisuje wszystkie filmy z Pawlakiem i Kargulem w rolach głównych. Z wprowadzenia można się dowiedzieć:
"Sylwester Chęciński, zrealizował wiele filmów fabularnych, jednakże największym jego osiągnięciem jest niewątpliwie trylogia obejmująca "Samych swoich" (1967), "Nie ma mocnych" (1974), "Kochaj albo rzuć" (1976), zrealizowana według scenariuszy Andrzeja Mularczyka. Te trzy komedie filmowe opowiadające o losach Kargulów i Pawlaków, dwóch rodów chłopskich, które wadzą się i godzą, wciąż chętnie ogląda polska publiczność. (…) Ich dzieje są częścią historii kraju. Filmy o Pawlakach i Kargulach stały się jednym z polskich mitów narodowych".
Całą trylogia zdaje się, na tle ówczesnej rzeczywistości, pokazywać, przypominać nasze narodowe korzenie, także te kresowe. Nie tylko rekwizyty, lecz i zachowanie bohaterów, ich mentalność i logika działania są na wskroś polskie. Autorzy filmu dodatkowo pokazali je w dość komicznych zestawieniach i to bynajmniej nie w celu ośmieszenia kogokolwiek. Zabieg ten służył bardziej pokazaniu jak błahe powody mogą prowadzić do kłótni "na śmierć i życie" i jak często te kłótnie kończą się pięknym, wzruszającym pojednaniem. Tych kłótni i pojednań jest wiele – niestety bohaterowie nie wyciągali z nich właściwych wniosków, że nie warto się kłócić. Przecież już w "Nie ma mocnych" Sołtys mówi do nich: "Oj, ludzie, ludzie, czy wam się warto kłócić, jak zaraz i tak się pogodzicie?"
Profesor Pełczyński tak charakteryzuje ten film: "Ostatnia część trylogii Chęcińskiego zdaje się wracać do tematyki narodowej. W "Kochaj albo rzuć" Pawlak i Kargul w towarzystwie swojej wnuczki podróżują do Ameryki na zaproszenie brata tego pierwszego. Stwarza to możliwość konfrontacji polskości reprezentowanej przez głównych bohaterów z polskością tych, którzy musieli dostosować ją do wymogów życia na obczyźnie. A także z tym, co oferuje współczesna cywilizacja amerykańska".
To podróżowanie dla naszych bohaterów zdaje się być "wyprawą na inną planetę". Wszystko jest inne, nowe, niespotykane. Przez długą część tej podróży i pobytu w USA czują się niesamowicie zagubieni. Otaczający świat nie mieści im się w głowach. Mają jednak siebie i ten cudowny mechanizm kłótliwego współżycia – w tym są absolutnie zgodni i to właśnie pozwala im przetrwać wszelkie niedogodności. Niech za przykład tego wyobcowania wystarczy cytat z Kargula: "A co to za demokracja, gdzie każdy może mieć swoje zdanie?"
Twórcy zadbali o ten element inności świata wokół krajów będących pod kuratelą Związku Radzieckiego. Mogliśmy obejrzeć wolnych ludzi, dobrobyt, wielokanałową telewizję bez cenzury..., ale też strzelaninę na ulicach, blichtr, wiarę "jakby" niepolską – bo ksiądz miał żonę, wszechobecną reklamę i interesowność. Dosłownie jakby władza chciała nam powiedzieć, że tam "rządzi pieniądz" - nie to co u nas, w Polsce, gdzie panuje „zdrowa” demokracja, gdzie władza mówi nam co mamy myśleć – tak dla naszego dobra. Oczywiście film Chęcińskiego i Mularczyka nie jest nachalną propagandą, mającą zniechęcić nas do kapitalizmu, ale też nie jest apoteozą tego innego, wolnego świata. Dość powiedzieć, że w ostatnich dniach pobytu w USA Pawlak i Kargul dość płynnie "przystosowali się" do panujących zasad, nie w całości, ale w zachowaniu jakby trochę się "zamerykanizowali".
Profesor Pełczyński zwraca szczególną uwagę na jeszcze jeden wycinek filmu, o tyle istotny, o ile chcemy zrozumieć zestawienie tych dwu światów. Opisuje: "Na początku filmu jest jedna ważna scena. Pawlak i Kargul z rodzinami pozują do fotografii, którą zamierzają następnie wysłać krewniakowi żyjącemu od dawna w Stanach Zjednoczonych. Pawlak kreuje się na człowieka sukcesu: w eleganckim garniturze, na tle kolorowego telewizora, traktora i pożyczonego małego fiata. Natomiast Kargul chce wzbudzić litość w rodaku z bogatej Ameryki i może odnieść dzięki temu korzyści, więc staje przed obiektywem w stroju ubogiego chłopa z minionego stulecia. Nie podoba się to jego sąsiadowi i odwiecznemu adwersarzowi, który wdaje się z nim w kłótnię. Lecz fotograf nie może czekać aż się oni pogodzą, toteż ich fotografuje. Jeden i drugi w swoich przebraniach, zestawieni razem, tworzą w sumie dość prawdziwy wizerunek ówczesnej Polski, aczkolwiek wymagający interpretacji. Otóż nie jest ona tak nowoczesna, jak to przedstawia Pawlak, ale nie jest również tak zacofana, jak usiłuje to pokazać Kargul. Prawda leży pośrodku – zdają się sugerować autorzy filmu".
Zasiądźmy więc i my "pośrodku" i obejrzyjmy jeszcze raz ten wspaniały film. Jest tam wiele ciekawych spostrzeżeń o nas samych... czasem warto pośmiać się, właśnie tak niewinnie.
PP