12 maja 1926 roku Józef Piłsudski rozpoczął przejmowanie władzy w drodze zamachu stanu. - Rozwielmożniło się w Polsce znikczemnienie ludzi. Swobody demokratyczne zostały nadużyte tak, że można było znienawidzić całą demokrację – mówił do przedstawicieli stronnictw sejmowych tuż po zamachu. I dodawał: - Interes partyjny przeważał ponad wszystko. Partie w Polsce rozmnożyły się tak licznie, iż stały się niezrozumiałe dla ogółu.
Nie była to tylko polityczna retoryka. Słowa Piłsudskiego celnie oddawały ówczesne realia.
ZAPRASZAMY DO SŁUCHANIA UNIKALNYCH DŹWIĘKÓW ZWIĄZANYCH Z PIŁSUDSKIM. TYLKO W RADIACH WOLNOŚCI.
Aby zrozumieć genezę zamachu majowego, należy wrócić do roku 1918, kiedy w trudach wykuwała się niepodległość Polski. Już u progu II Rzeczpospolitej rozgorzał konflikt pomiędzy głównymi siłami politycznymi, obozem endecji z Romanem Dmowskim na czele i piłsudczykami. Różnice dotyczyły między innymi tak elementarnych kwestii, jak granice przyszłego państwa i polityki narodowościowej. Mimo to udało się doprowadzić do wystawienia wspólnego przedstawicielstwa podczas obrad kongresu wersalskiego. Duża była w tym zasługa Józefa Piłsudskiego i Romana Dmowskiego - ludzi, którzy w tak ważnej chwili potrafili wznieść się ponad partyjne interesy i osobiste urazy.
Konflikt nie osłabł, ale przesłaniany był bieżącymi wydarzeniami, wojną polsko– bolszewicką i walką o granice. 26 stycznia 1919 roku odbyły się wybory do Sejmu Ustawodawczego. Umiarkowany sukces odniosła w nich prawica. Głównym zadaniem Sejmu było przygotowanie ustawy zasadniczej. Uchwalona 17 marca 1921 roku konstytucja, określająca państwo polskie jako Rzeczpospolitą Polską, dawała wyraźną przewagę władzy ustawodawczej nad wykonawczą. Pozycja prezydenta, wybieranego przez Zgromadzenie Narodowe, sprowadzona została do roli niemal reprezentacyjnej.
Wszystko po to, aby - w razie wyboru Piłsudskiego na ten urząd - nie miał on realnej władzy. Pisanie konstytucji na aktualne zamówienie polityczne nie najlepiej świadczyło o jej twórcach.
STRZAŁY W ZACHĘCIE
5 listopada 1922 roku odbyły się kolejne wybory do sejmu, a tydzień później do senatu. 9 grudnia nowy parlament wybrał prezydenta. Został nim, ku zaskoczeniu wielu, Gabriel Narutowicz. Kilka dni później, 16 listopada w warszawskim Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych nowy prezydent został zastrzelony przez malarza Eligiusza Niewiadomskiego. Młoda polska demokracja przeżywała kolejny kryzys, a państwu groził paraliż. Piłsudski przeżył prawdziwy szok, który się jeszcze pogłębił na wiadomość, że to on miał być pierwotnie celem zamachu. Nie potrafił zrozumieć tego, co się stało. Jak podkreślają jego biografowie, stracił wiarę w dojrzałość społeczeństwa, które w jego mniemaniu nie dorosło do daru niepodległości. Za taki stan rzeczy obwiniał partie i polityków, którzy wprowadzając złe obyczaje w młodym państwie demoralizowali społeczeństwo. Krytyka "słabizny" życia politycznego będzie się od tej pory wielokrotnie przewijać się w wystąpieniach Marszałka. Przy czym słowo "krytyka" nie oddaje całości zagadnienia.
Z czasem Piłsudski coraz mniej liczył się z językiem, a nazywanie posłów "zafajdanymi małpami" to jedno z delikatniejszych określeń jakich używał. Śmierć Narutowicza stanowiła zapewne przełom w poglądach Piłsudskiego. Skoro wszyscy zawodzą, to należy własnym autorytetem, a jak będzie trzeba to i batem, uzdrowić państwo. Tak zapewne rozumował Piłsudski.
W końcu 1922 roku zaczął kiełkować pomysł, który został zrealizowany cztery lata później, w maju. W 1923 roku Piłsudski ostatecznie wycofał się z oficjalnego życia politycznego. Złożył pełnione urzędy i osiadł w podwarszawskim Sulejówku. Nie oznaczało to jednak politycznej emerytury. Dużo pisał, występował publicznie z odczytami i udzielał wywiadów, w których oczywiście krytykował polityczne obyczaje panujące w Polsce. Szczególnie ważną kwestią dla Piłsudskiego były rozwiązania w wojsku; uważał on, że siły zbrojne nie powinny podlegać żadnej kontroli ze strony parlamentu. Sulejówek stał się mekką piłsudczyków, którzy, jak powiedział kiedyś gen. Gustaw Orlicz–Dreszer, gotowi byli mu nieść "w bojach zaprawione szable". Jednocześnie zwolennicy marszałka starannie rozbudowywali jego kult. Przekaz był prosty i wyrazisty. Z jednej strony: odsunięty na boczny tor, skromnie żyjący człowiek o niepodważalnych zasługach dla odbudowy państwa i nieposzlakowanym życiorysie. Z drugiej: rządzące elity polityczne przeżarte korupcją i brakiem poszanowania dla instytucji państwa. Grunt został przygotowany, należało teraz poczekać na odpowiedni moment.
PRZECIWKO SZUJOM
W kwietniu 1926 roku nastąpiło kolejne przesilenie rządowe. Atmosfera polityczna się zagęszczała. Większość środowisk politycznych mówiła już głośno o możliwości zamachu stanu, zarówno z lewej, jak i prawej strony. Na początku maja 1926 roku rząd Aleksandra Skrzyńskiego ostatecznie upadł. 10 maja powołany został centroprawicowy rząd pod prezesurą Wincentego Witosa. Tak zwany rząd Chjeno-Piasta,rządził już w 1923 roku i zapisał się w pamięci społecznej jak najgorzej.
W wywiadzie udzielonym "Kurierowi Porannemu", Piłsudski nie szczędził słów krytyki wobec nowego rządu. Zaznaczył, że staje "do walki, jak i poprzednio, z głównym złem państwa: panowaniem rozwydrzonych partii i stronnictw nad Polską". Wywiad ukazał się 11 maja i prawie natychmiast władze podjęły decyzję o konfiskacie "Kuriera Porannego". To tylko podgrzało atmosferę; dodatkowo rozeszły się fałszywe informacje o ostrzelaniu willi Piłsudskiego w Sulejówku.
W tym czasie okolicach Rembertowa, na rozkaz gen. Lucjana Żeligowskiego, pod pozorem manewrów, zgrupowane zostały oddziały, które mógł wykorzystać Piłsudski. Nowy minister kierujący wojskiem, gen. Józef Malczewski nakazał im powrót do macierzystych jednostek. Rozkaz nie został wykonany, a w nocy kolejne pułki zaczęły się kierować w stronę Warszawy. Wszystko to nosiło znamiona buntu.
ZAMACH
Po powrocie do Rembertowa nie pozostawało Piłsudskiemu nic więcej jak rozpocząć przygotowania do rozwiązania siłowego. Ostatnią próbą pokojowego przejęcia władzy była rozmowa na moście Poniatowskiego z prezydentem Wojciechowskim, która odbyła się o godzinie 17 i nie przyniosła rezultatów. Sprawy zaszły za daleko, aby Piłsudski mógł się wycofać. Rozpoczęły się 3-dniowe walki pomiędzy zwolennikami Marszałka, a wojskiem wiernym rządowi. 14 maja rząd podał się do dymisji, a prezydent zrezygnował z urzędu. Ostatecznie walki zakończyły się 15 maja. Według oficjalnych danych zginęło 379 osób, w tym 164 cywilów, a ponad 900 zostało rannych.
W ostatnim dniu walk Piłsudski powiedział prasie: - […] jestem bardzo zmęczony zarówno fizycznie, jak i moralnie, gdyż będąc przeciwnikiem gwałtu, czego dowiodłem podczas sprawowania urzędu Naczelnika Państwa, zdobyłem się, po ciężkiej walce z samym sobą, na próbę sił z wszystkimi konsekwencjami.
(pd)