Czasem nie ma celu i człowiek ma ochotę po prostu się przejść. Albo jeszcze lepiej wyjechać...
Nad morze. W góry. Najlepiej wszędzie. Tylko kiedy? I jeszcze tak aby się ze znajomym z Bałut nie rozminąć. Trzeba być w stolicy. Trzeba się spotkać. Trzeba odpocząć. A teraz proszę sobie wyobrazić dwie krainy w jednym mieście.
"Morze Saskie..."Fot. Michał Bulikowski
Jest październik, albo wczesny listopad. Dzwoni telefon. Tak, dobrze, spotkajmy się, kiedy będziesz, będę miał termos, a w termosie herbatę. Tak, dobrze, będę nad morzem. Przejdziemy się. No i jestem. Kolega też jest. Ogród Saski. Jest tu takie miejsce gdzie szerokość geograficzna nie ma znaczenia. Wystarczy usiąść na ławce i wciągnąć powietrze. Przed oczami nie ma fal. Ale w nosie jest morze, autentyczny zapach wodorostów i nasiąkniętego drewna. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć czemu morze i czemu tam, ale tak jest. I choć patrzę na wodozbiór Henryka Marconiego z połowy XIX stulecia, usytuowany na kopcu, intrygująco akcentujący swą klasycystyczną formą monopterosu (typu architektonicznego świątyni greckiej) wodne wnętrze ogrodu, to poczucie leniwej bretońskiej plaży podczas odpływu nie chce mnie opuścić. No bo czemu?
„Jak Morski Ląd...”
Jest zapach, jest przyjaciel, ciepła słodycz termosu, i są panowie grający w boule. Gra ta, po polsku zwana „kulami” swą historią sięga czasów starożytnych, pierwszymi graczami byli Grecy i Rzymianie, choć sposoby ich gry nieco się od siebie różniły. Ci pierwsi grali za pomocą okrągłych kamieni, drudzy używali drewnianych kul pokrytych żelazem. Tak czy owak, jest jak nad morzem. Choć otoczenie mniej morskie niż w Łebie czy Mont St. Michael, to jednak zapach zbliżony a i światło jakieś zimne i nie warszawskie. I choć przed nami nie wybrzeże podczas odpływu się wyłania tylko proste, szerokie osie ogrodowe ramowane szpalerami drzew, rzeźbami i fontannami to jednak jest w tym coś, co pozwala przy chwili wyciszenia poczuć nadchodzący wiatr od morza. Mimo, że cała scenografia to aksjomat ogrodowego stylu klasycznego zaprojektowanego w obecnym układzie przez Jana Naumanna (w latach 1713 - 1714) i powiększonego przez Augusta II i Mateusza Daniela von Poppelmanna między 1724 a 1733 rokiem, to jest widok jak nie z tego miasta wycięty, choć tak nierozerwalnie z nim związany.
Tablica informacyjna.Fot. Michał Bulikowski
Korci mnie by jako ciekawostkę przytoczyć pewne spostrzeżenie. Na tablicy informacyjnej o ogrodzie podpisanej przez Zarząd Oczyszczania Miasta czytamy „Ogród Saski założony w latach 1666-1671 przez króla Augusta II Mocnego na tzw. Osi Saskiej”. Nie wiadomo czy komentować czy nie, ale z tego wynikało by, że Sas stworzył ogród przed swoimi narodzinami w 1670 roku...
No ale wróćmy do spotkania. Przyjaciel mówi polej, ale już po herbacie i czas wymienić w mózgu olej. Spacer się przyda, a w Bistro w Europie, czyli Hotelu Europejskim (1857 rok), najlepszy serwują tatar na Warszawie, a i herbatka dla herbatników całkiem tam przyzwoita. Jedzenie co by się nie jadło 8 PLN, picie co by się nie piło 4 PLN. A jeśli ktoś ma euro to polecam, bo przelicznik mają po 4 PLN. Jeszcze się opłaca.
Jeśli będziemy mieli szczęście, lub nie-fart, jak kto woli, z okien lokalu będziemy mogli obserwować wiec wyborczy jednego z głównych kandydatów na pobliskie stanowisko w Pałacu Namiestnikowskim.
Po krzepiącym posiłku i dyskusjach o polityce przy herbacie bardzo dobrze zrobi spacer Traktem Królewski w stronę południa.
Pałacyk Szustra.Fot. Michał Bulikowski
Gdy już miniemy najbrzydszy budynek w Alejach Ujazdowskich, czyli ambasadę amerykańską, bez stresu możemy wejść północnym wejściem do Parku Ujazdowskiego. W lecie było by to mało przyjemne po obfitym obiedzie, ale teraz, jesienią, najstarsza waga w Warszawie jest już zamknięta na cztery spusty. Nic nam nie grozi. Za to o tej porze roku, gdy liście przyjęły już pozycje horyzontalne, doskonale widać założenie tego parku. Jest on typowym przykładem stylu kaligraficznego, który w ogrodnictwie odznaczał się złożonością geometrycznego ukształtowania środka założenia parkowego w połączeniu z płynnym, „kaligraficznym”, prowadzeniem alej pośród zieleni. Dawało to możliwość częstych zmian perspektywicznych podczas spaceru po stosunkowo niedużym terenie.
Park ten został zaprojektowany w latach 1893-96 przez Franciszka Szaniora. Po niedawnej rewaloryzacji jest chyba najlepiej utrzymanym ogrodem stolicy. Jednym z ciekawszych obiektów na terenie parku jest kaskada. To dzięki niej w jednej chwili możemy się znaleźć w Tatrzańskim Parku Narodowym. Kompozycja jako żywo przypomina górski wodospad a i kamienie wokół niej sprawiają wrażenie, że jesteśmy u krańca Doliny Białego, a nie dwieście metrów od Ministerstwa Sprawiedliwości.
Dolina Białego w Parku Ujazdowskim.Fot. Michał Bulikowski
Warto zwrócić uwagę na tablicę poświęconą Stanisławowi Jachowiczowi. Zacnemu polskiemu bajkopisarzowi z dziewiętnastego stulecia. Czy ktoś jeszcze pamięta, że Pan Kotek był chory i leżał w łóżeczku…?
A obok mostek. Doskonały do gry w Misie Patysie, o ile Patysiów nie zeżrą morskie potwory rozlokowane po obu stronach przeprawy. Warto także wspiąć się na pobliską górkę, z której roztacza się widok na Zamek Ujazdowski oraz wąwóz Wisłostrady. Trzeba ten widok mocno wryć sobie w pamięć, gdyż całkiem możliwe, że już za parę lat wąwóz ten zostanie przykryty, by mogło na nim stanąć, jak do tej pory tylko wirtualne, Muzeum Historii Polski. Placówka zacna, lecz pomysł klaustrofobiczny. Ale być może to wszystko tylko plotki.
„Schroniska Warszawskich Tatr”
Gdy już udało się nam, strudzonym miejskim taternikom, wspiąć się na najwyższy w okolicy szczyt, odkryliśmy braki prowiantowe. Zatem do schroniska. Dobre schronisko to schronisko w pobliżu szlaku. A szlak prowadzi do Morskiego Oka. Co prawda nie tego, o które walczył hrabia Władysław Zamoyski z Węgrami, ale tego naszego, stołecznego. A też nieopodal, niczym w Zakopanem, na ulicy Grottgera mieszkał kolejny bajarz, Kornel Makuszyński.
Propozycja padła na schronisko Szpak, ale już zlikwidowane, tak samo ja Bagatelka niedaleka. Tylko Lotos się ostał na placu boju. Smutne czasy dla taterników, którzy nogi mają zmęczone. Tak więc tylko wędrówka po Morskim Oku została.
"Misie Patysie".Fot. Michał Bulikowski
Park ten nie jest żadnym szczególnym założeniem ogrodowym. Tak naprawdę ta część parku przylegająca do ulicy Sobieskiego nazywa się Promenada, tak samo jak pobliska uliczka na której mieszkał Zbigniew Herbert. Promenada została wynajęta z przeznaczeniem na park rozrywki od potomków Franciszak Szustra, najbardziej znanego gospodarza tych terenów, pradziadka Jerzego Waldorffa. Zacny ten mieszczanin zakupił teren parku od Anny Potockiej w 1845 roku. Wtedy na terenie ogrodu znajdował się już neogotyki pałacyk zaprojektowany w 1825 roku przez Henryka Marconiego. Franciszek Szuster zmarł w 1901 roku i został pochowany u podnóża skarpy w rodzinnym mauzoleum. Obecnie w pałacyku mieści się Warszawskie Towarzystwo Muzyczne, lecz sam budynek popada w ruinę i nie wygląda atrakcyjnie.
No i tym sposobem od morza do tatr przebrnęliśmy z kolegą przez Trakt Królewski i okoliczne parki. Wiele nam to nie dało bo od Marconiego zaczęliśmy i na Marconim skończyliśmy i to na ojcu, a był jeszcze syn…
Teraz już tylko przyjaciela do tramwaju w stronę Centralnego na Puławskiej trzeba wsadzić i niech z Bożą pomocą do miasta Łodzi wraca. A samemu, całkiem spokojnym krokiem, na rozgrzewającą kawę do pobliskiej Mozaiki można się udać. Dobry uczynek spełniony. Edukacyjny spacer po stolicy skończony.
Michał Bulikowski
W oparciu o:
1. J. Bogdanowski „Polskie ogrody ozdobne, historia i problemy rewaloryzacji”, Warszawa, 2000.
2. „Spacerownik warszawski”, red. Agata Żelazowska, Warszawa, b.r.
3. Pamięć własna.
Warszawa 1936 - Ogród Saski