Drugi rodzaj wizyt samoproklamowanego szefa władz Białorusi w Moskwie służy zupełnie innym celom – Aleksandr Łukaszenka w Moskwie rozdaje wywiady propagandystom kremlowskim na prawo i lewo – i tryska optymizmem na temat świetlanej przyszłości ZBiRu – państwa związkowego Białorusi i Rosji. A obywatele rosyjscy widzą – nie są osamotnieni w swej walce o "bardziej sprawiedliwy porządek świata" – jest wszak przy ich boku mocny (co z tego, że prawie jedyny) sojusznik – łukaszenkowska Białoruś.
Właśnie taka była ubiegłotygodniowa wizyta. W jej trakcie Łukaszenka złożył kilka ciekawych oświadczeń. Białoruski dyktator stwierdził, że Rosja i Białoruś "mają już dość wojny", dlatego nie planują ataków na kraje europejskie. W rozmowie z rosyjską propagandystką Olgą Skabiejewą skomentował obawy krajów Unii Europejskiej, że Rosja może zaatakować w ciągu najbliższych pięciu lat.
"Może tego potrzebują? Powiem wam, że Putin i rosyjscy przywódcy nie planują żadnej wojny. I za pięć lat nie będzie wojny. Widzicie, mamy już dość tego. A nawet ty, Olu, prawdziwa wojowniczka – bo wojna w mediach jest teraz zacięta - czy poparłabyś wojnę z Polską za pięć lat? Nie, bo po co nam to? Potrzebują tego, żeby zaognić sytuację" - stwierdził Łukaszenka. Dodał, że wiedziałby o planach Rosji, gdyby takie istniały.
"Słuchajcie, gdybyśmy szli, to bym wiedział na pewno, bo cała operacja to półtora tysiąca kilometrów granicy z Bałtami i Polakami. Nie mamy takich planów" - zapewniał.
"Kiedyś rozmawiałem z Putinem o problemie Europejczyków, gdy ci zaczęli nas straszyć, że zamkną Bałtyk i Rosja nie będzie mogła handlować przez Bałtyk. Powiedziałem żartobliwie: Wiesz, Władimirze Władimirowiczu, będziemy musieli użyć okrętów wojennych do eskortowania naszych masowców. Żartowaliśmy, śmialiśmy się i tyle" - powiedział Łukaszenka.
"Nigdy nie planowaliśmy żadnego ataku na Europę. Oni doskonale o tym wiedzą" – powtórzył po raz trzeci w trakcie jednej rozmowy.
Białoruscy obserwatorzy, którzy znają styl wystąpień kierownika państwa od roku 1994 wiedzą doskonale, że jeśli Łukaszenka zapewnia o czymś w jednej rozmowie aż trzykrotnie - to w rzeczywistości będzie dokładnie odwrotnie, ponieważ tak już wiele razy zdarzało się w przeszłości. Przykładowo - jak mówił, że rubel białoruski jest stabilny, a dewaluacji nie będzie – to trzeba było natychmiast biec do banku i wymieniać oszczędności rublowe na dolary. Bo już nazajutrz w kraju była wprowadzana skokowa dewaluacja kursu rubla.
Między słowami
Po pierwszym dniu wizyty w Moskwie Łukaszence wymknęło się jednak całkiem inne zdanie. Powiedział bowiem - "Jeśli Rosja osiągnie porozumienie z USA, będzie to koniec Europy i Ukrainy razem wziętych". Czyli jest to obraz sytuacji dość daleki od jego późniejszego stwierdzenia, że Rosja i Białoruś "znajdują się dziś na pierwszej linii walki o sprawiedliwy porządek świata". No chyba że koniec Europy i Ukrainy są przejawem tej sprawiedliwości. Jeśli sprawy wyglądają tak – to Łukaszenka jest na dobrej drodze do realizacji tego modelu.
Podczas niedawnego przemówienia w Strasburgu liderka białoruskiej opozycji na wygnaniu Swiatłana Cichanouskaja oświadczyła, że Białoruś stała się nie tylko poligonem doświadczalnym, ale i warsztatem wojskowym dla rosyjskiej machiny wojennej. "287 państwowych przedsiębiorstw produkuje broń dla Rosji" - powiedziała wówczas.
A przedstawiciele organizacji opozycyjnej BelPol, skupiającej byłych milicjantów, którzy są przeciwni łukaszenkowskiej dyktaturze, stwierdzili, że według posiadanych przez nich informacji szczyt remilitaryzacji białoruskiego przemysłu ma przypaść na lata 2027-2028. Warto zatem zadać sobie już teraz pytanie – co planują Putin i jego podwładny z Mińska na rok 2029? Bo skoro twierdzą, że nie mają żadnych planów – te będzie jak z tą dewaluacją, której "na pewno nie będzie".
Z Białorusi dla Polskiego Radia – Jan Krzysztof Michalak