Ta rodzinna historia jest bodajże najlepszą ilustracją tego, jak głęboko wrzynają się w tkankę społeczną podziały na Białorusi jeśli chodzi o stosunek do „starszego brata”, jak określa Rosję łukaszenkowska propaganda. A poziom poparcia dla działań Kremla wyrósł do niespotykanego wcześniej poziomu właśnie po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę.
Jednak paradoksalnie – jak widać na przykładzie jednej z sióstr Mirsalimowych - propaganda ta tępi również przejawy „zbytniej” prorosyjskości. Okazuje się, że negowanie istnienia Białorusi jako odrębnego państwa i narodu, to jednak ciut za dużo nawet dla łukaszenkowskich środków przekazu. Przynajmniej na poziomie oficjalnym. Bo w rzeczywistości reżimowe elity, zwłaszcza struktury siłowe, są z zasady prorosyjskie, więc ich lojalność w razie hipotetycznego konfliktu Białorusi z Rosją pozostaje pod znakiem zapytania. Przykładem może służyć sytuacja z Brześcia, kiedy to ulicami miasta, powiewając rosyjską flagą, przechadzała się niedawno 51-letnia Natalia Karobka z plakatem „Za Rosję” i wielka literą Z. Tamtejsza milicja, owszem, postanowiła nałożyć kary za nieuzgodnioną z władzami pikietę, ale nie na nią, lecz na ludzi, którzy wyrazili krytyczny stosunek do tego przemarszu.
Jedna z kobiet nieopatrznie wdała się w dyskusję z prowokatorką, wskutek czego musiała uciekać do Polski przed prześladowaniami milicji. Młodego chłopaka, który również skrytykował otwartą propagandę wojny, milicjanci zdołali odnaleźć i opublikować nagranie z jego przeprosinami za swój czyn wobec samej Karobki, ale i całego narodu rosyjskiego oraz uczestników „Specjalnej Operacji Wojskowej” (tj. wojny w Ukrainie). Co zresztą nie pomogło, bo i tak trafił on do aresztu.
Takie historie wyraźnie pokazują, w jakim stopniu jest dzisiaj podzielona białoruska opinia publiczna wobec rosyjskich działań. Mimo zalewu reżimowej i rosyjskiej propagandy w polu medialnym znaczna część Białorusinów zachowuje krytyczny stosunek do rosyjskiej agresji. Świadczy o tym choćby istnienie „Białoruskiego Hajuna”, tj. grupy anonimowych działaczy, którzy codziennie monitorują ruchy rosyjskich wojsk i publikują te informacje na kanale w Telegramie. Robią to w sytuacji, gdy autorów nawet jednego zdjęcia pociągu z techniką wojskową skazuje się na Białorusi na kilka lat za kratami.
Jednocześnie, według danych oficjalnych za ubiegły rok, aż 63 procent z ponad 100 tysięcy białoruskich migrantów ekonomicznych jako kierunek wybrało Rosję, nie zaś kraje Unii Europejskiej, w których zarabia się znacznie więcej.
Podobnie jest ze studentami. Warto jeszcze dodać, że z 12 tysięcy białoruskich studentów, którzy wyjechali na studia do Rosji, aż 5 tysięcy dostało się dzięki kwotom i stypendiom zorganizowanym przez kremlowskie Rossotrudniczestwo którego filie istnieją obecnie na Białorusi niemal w każdym większym mieście. Jak widać, władze rosyjskie działają, wybiegając myślą w czasy, gdy nie będzie już na Białorusi rządził klan Łukaszenków.
Innym Białorusinom, pozbawionym prawa głosu we własnym na razie kraju, pozostaje po swojemu uczenie dzieci rodzimego języka i pielęgnowanie nadziei, że szalony Titanic, do którego Alaksandr Łukaszenka i jego elity przyspawały Białoruś, pójdzie kiedyś na dno, a jego załoga będzie wtedy zbyt zajęta ratowaniem własnego dobytku, by dodatkowo przejmować się jakimiś peryferiami. Większość moich tutejszych rozmówców uważa jednak, że jeśli tak się nie stanie w ciągu jednego pokolenia, na Białorusi nie pozostanie już siły zdolnej do odspawania kraju od resztek rosyjskiego niedoimperium. Choć tli się słaba nadzieja, że a nuż Europa przypomni i sobie i Białorusinom, że zanim zaczęła ich okupować Rosja, należeli do kręgu wielowyznaniowej i wieloetnicznej europejskiej kultury, w której miasta były lokowane na prawie magdeburskim. I tak się działo kiedyś na terenie całej obecnej Białorusi aż po jej wschodnie granice, gdzie dziś panoszy się głównie „russkij mir”.
Z Mińska dla Polskiego Radia – Jan Krzysztof Michalak (Biełsat)