Riverside dzięki tej płycie chcieli zdefiniować się od nowa. Chcieli odejść od schematu towarzyszącego poprzednim krążkom, czyli trylogii "Reality Dream".
Klawiszowy wstęp do "Hyperactive" wprowadza słuchacza w stan delikatnego uśpienia, z którego po kilkudziesięciu sekundach brutalnie wyrywa atak naprawdę ciężkiego grania. Michał Łapaj żongluje brzmieniami, poczynając od czystych fortepianowych dźwięków, przez zagrywki charakterystyczne dla Dream Theater z czasów "Falling Into Infinity" i ich ówczesnego klawiszowca Dereka Sheriniana, aż po brzmienia generowane przez organy hammonda. To podstawowa różnica między "ADHD", a poprzednimi płytami Riverside. Tutaj dostajemy znacznie więcej urozmaiceń, efektów. "Driven To Destruction" rozpoczyna się z kolei od tłustego basu. Mariusz Duda zaprasza kolegów do zabawy i po chwili wjeżdżają klawisze, potem gitara i perkusja. To utwór najbliższy wcześniejszym dokonaniom Riverside. Zarówno w warstwie brzmieniowej, jak i pod względem konstrukcji może spokojnie kojarzyć się z okresem "Second Life Syndrome". "Egoist Hedonist" miejscami wywołuje kolejne skojarzenia z Dream Theater. W połowie pojawia się sekcja dęta, dodająca całości kolorytu. Po trzech mocnych utworach przychodzi chwila wyciszenia. Dziesięciominutowy "Left Out" rozwija się bardzo powoli, zaskakując licznymi zmianami klimatu. Tak progresywny Riverside słyszeliśmy do tej pory jedynie w kompozycji "The Same River" z pierwszej płyty.
Czuć zmianę na stanowisku realizatora dźwięku. Roberta i Magdę Szrednickich zastąpił Szymon Czech. Rewolucji na miarę współpracy Chrisa Cornella z Timbalandem oczywiście nie ma, ale Riverside brzmi inaczej, niż do tej pory.
Nie ma już wypieków towarzyszących osłuchiwaniu się z "Out Of Myself" i "Second Life Syndrome". Wciąż jednak obcujemy z pierwszoligowym rockiem progresywnym, którego zgłębianiu towarzyszy ogromna frajda.
Limitowana edycja "Anno Domini High Definition" zawiera płytkę DVD, na której zamiast wyświechtanego dodatku w postaci filmu "making of" znalazł się rzadziej spotykany bonus – koncert. Obserwujemy Riverside podczas występu w amsterdamskim klubie Paradiso z 10 grudnia 2008 roku. Profesjonalna rejestracja wizualna opatrzona dobrym dźwiękiem czyni ten dodatek łakomym kąskiem. Szkoda tylko, że z pięknego, nasyconego kolorami slipcase’a wyjmujemy digipak, na którym ilustracja z okładki jest wyblakła i przez to znacznie mniej efektowna. A później słychać głosy, że sprzedaż płyt drastycznie spada...
Maciek Kancerek