Adam Pierończyk - "Komeda the Innocent Sorcerer”, Fonografika 2010
Mam nadzieję, że miłośnicy jazzu nie przejdą obojętnie wobec tej płyty. Zdjęcie Krzysztofa Komedy na okładce może spowodować, że po jednym rzucie oka, część z nich oceni, że to jakiś kolejny „the best” albo, któraś z jego starszych płyt. Na szczęście nazwisko „Pierończyk” ma szansę dłużej skupić ich spojrzenie i zainteresować tym, co się znajduje w środku. A jest się do czego przykleić na wiele, wiele godzin. Muzyka naszego wielkiego kompozytora i pianisty poddana jest porządnej obróbce jednego z najlepszych polskich saksofonistów. Chociaż nie jedna już wyszła płyta-hołd poświecona Komedzie, z legendarną "Litanią" Tomasza Stańki na czele, to warto i tę produkcję mieć na swojej półce. Muzyka to bowiem najwyższych lotów, płynna, wartka, prawdziwie magiczna. Kolejne utwory ojca "Astigmatica" poddane są nowej formie prezentacji, pełnej szacunku do pierwowzoru, ale bez lęku przed silną reinterpretacją. Międzynarodowy skład, w którym na wyróżnienie zasługuje stały od jakiegoś czasu partner Pierończyka - kontrabasista Antony Cox, a także znany choćby z gry u Jacka Kochana, grający na tenorze, Gary Thomas, poradził sobie z odczytaniem także „słowiańskich nutek”. Co więcej, warto posłuchać jak muzyka "Niewinnego Czarodzieja" brzmi bez dźwięków fortepianu. (Olga Spasojewska)
Rosco Michell - "Far Side", ECM 2010
Ci, którzy kochają wydawnictwo ECM ze względu na spokojne, opanowane, zimne dźwięki, zapewne przejdą obok drugiej płyty Rosco Mitchella, nagranej dla tego wydawnictwa, obojętnie. A nie powinni. "Far Side" jest bowiem umiejętnym, połączeniem dwóch, na pierwsze przesłuchanie odległych od siebie klimatów. Doświadczony saksofonista, który zawsze kojarzył się miłośnikom jazzu z awangardą i oryginalnością, także na tej produkcji potrafi zaskoczyć. Pasja zawiłych kompozycji i bezkompromisowego free jazzu łączy się tu z balladowością i długimi miejscami niespiesznego budowania atmosfery tajemniczości. Produkcja uwieczniona została na występie na Burghausen Jazz Festival wNiemczech w 2007 roku. Pełne jest dynamizmu, mocy, ognia i wirtuozerii. Ale jeśli się ma za kompanów dwóch pianistów-gwiazdorów: Craiga Taborna i Vijaya Ivera, to nie ma się co dziwić, że lider zostawia im pełno przestrzeni na własne popisy. Założyciel grupy Art Ensemble Of Chicago nagrał nie jedną klasyczną dziś płytę dla ECM, co powodowało nabranie kolejnych barw jego produkcjom, a przy tym nie odbierało im drapieżności i dzikości. Rosco nawet Manfredowi Eichlerowi nie daje sobie przyciąć pazurków. (Olga Spasojewska)
Nik Bartsch Ronin’s - "Llyria", ECM 2010
Jeśli uwagę fanów przykuwają rzeczy nowe, ale nie zagłębiające się w awangardę, to trzeci album nagrany dla ECM Nika Bartscha, znajdzie spore grono wielbicieli. Rzeczywiście, ani to mainstream, ani zgrzyty i trzaski. Już bliżej „Llyrii” do współczesnej muzyki poważnej, choć improwizacja jest tu więcej niż kwestią kluczową. Kolejne utwory – moduły tworzą zwartą opowieść, z dobrze zaznaczonymi przystankami i momentami dynamiki. Obsługujący saksofon altowy i klarnet basowy Sha nieźle operuje barwami i wchodzi w intrygujące interakcje z fortepianem lidera. Największą uwagę przykuwa często marginalizowana gra sekcji, która w rzeczywistości nadaje charakteru płycie. A to chyba unikanie szablonu jest zadaniem programowym tego zespołu. Stąd też i tytuł płyty, odnoszący się do niedawno odkrytej, świecącej ryby, przemierzającej morskie głębiny, w których ciężko o istoty żywe. Barsch i przyjaciele bardzo się starają, by uwieźć słuchacza i trzeba im to przyznać, wiedzą jak to zrobić. Czasami traci na tym jednak tzw. słuchalność płyty, poszukiwanie oryginalności na siłę potrafi w rezultacie znudzić. (Mieczysław Burski)
Tomasz Grochot "My Stories", TG 01, 2010
Nazwisko Tomasza Grochota kojarzy mi się przede wszystkim z klezmerskim zespołem Kroke i Nigelem Kennedym i ich wspólnym albumem "East Meets East". Ten wykształcony klasycznie perkusista dał się jednak uwieść improwizacji, dzięki czemu nasza scena mainstreamowego jazzu ma w nim od kilku lat ważnego gracza. "My stories" to dziesięć autorskich kompozycji rozpisanych na świetny quintet. Już same nazwiska zachęcają do zapoznania się z albumem. Gdzie tylko bowiem pojawią się saksofonista Adam Pierończyk i pianista Dominik Wania, jednego możemy być pewni, oj, będzie się działo. Jednak pierwsze skrzypce, a właściwie trąbkę, gra tutaj Eddie Henderson, który od lidera zespołu otrzymuje pełną przestrzeń do prowadzenia melodii. Skład uzupełnia perfekcyjny Robert Kubiszyn na kontrabasie. Muzyka płynie, kolejni muzycy prezentują swoje najlepsze strony, podziały na duety i tria nie dezorganizują kolejnych partii, działają ożywczo, a zmiany stylów proponowane przez Grochota mobilizują kolegów do wejścia na kolejną drogę. Nie, nie mogę powiedzieć, bym mógł się do czegoś przyczepić, doceniam starania zespołu, by indywidualne popisy nie przysłoniły kolektywnej gry. Mimo tylu osobowości udało im się stworzyć monolit. Mam tylko nadzieję, że jeszcze jakieś „story” uda im się wspólnie opowiedzieć. (Mieczysław Burski)