Vijay Iver „Solo”, ACT 2010
Obok Roberta Glaspera i Jasona Morana, prestiżowy magazyn Down Beat na główną siłę napędową współczesnego jazzu wskazał niespełna czterdziestoletniego Hindusa Vijaya Iyera. W zeszłym roku wszyscy zachwycali się jego „Historicity”, a także kolejnymi występami w quartecie Wadady Leo Smitha. Polscy fani mogli posłuchać jego tria na tegorocznym Warsaw Summer Jazz Days. Teraz otrzymujemy płytę „Solo”, sześć coverów i cztery własne kompozycje. Naprawdę warto posłuchać tego co robi z utworami Duke’a Ellingtona i Theloniousa Monka improwizator z XXI wieku. Mocne dźwięki, zagęszczenie fraktury, wciągające, zawiłe, wielopłaszczyznowe interpretacje – uff, ciężko w nich odnaleźć coś z oryginału. Aż tu nagle otrzymujemy zwrot o 180 stopni – jak choćby w „Darn that dream” – wyciszenie, melancholię, urokliwość – zero rewolucji. „Solo” to jednak twardy orzech do zgryzienia dla miłośnika jazzowej pianistyki – krążek wymagający, któremu ciężko się oprzeć. Panie Iyer, zapraszamy na koncert, oczywiście jeden na jeden z fortepianem, nad Wisłę!
Olga Spasojewska
Tomek Sowiński Collective Improvisation Group “Synergy”, Multikulti 2010
Bardzo proszę fanów mainstreamu, którym nazwisko Sowiński niewiele mówi, by dali szansę jego Collective Improvisation Group. Mimo że jest to siedmioosobowy zespół, w którym wolność i brak schematów jest podstawą twórczą, to jednak nie zderzymy się już przy pierwszym utworze z falą skrzeków, zgrzytów i furii rodem z twórczości Petera Brötzmanna. Nic z tych rzeczy. Druga płyta perkusisty zachwyci wszystkich lubiących ciekawy, nieprzewidywalny, poszukujący nowych dźwięków jazz. Chociaż w stosunku do debiutanckiego krążka mamy na "Synergy" o dwóch muzyków mniej, to i tak możemy cieszyć się realizowaniem przez nich wielu ciekawych pomysłów. Świetne duety tenorzysty Darka Herbasza i trębacza Jerzego Małka, bez wykrzykiwania emocji, czasem melancholijnie, innym razem zaś drapieżnie, poszukają wspólnej melodii i poprowadzą kolegów do kolejnego etapu. Z tyłu zawsze świetnie uzupełnia ich lider, który niczym Jacek Kochan, często niewidoczny przez większą część utworu, co jakiś czas atakuje z drugiego planu. No i jeszcze te etniczne odnośniki – nie narzucają się, pełnią uzupełniającą rolę, ale dodającą krążkowi kolejnych barw. Wielkie brawa należą się także laureatowi tegorocznego Fryderyka Piotrowi Mani, który swoją „Pearl” nagrał w trio z… Sowińskim – elegancja w grze, pomysłowość, rozmiłowanie w tajemniczości. Septet śmiało korzysta ze swingu, przenosi go jednak w świat odkryty przez Dave’a Douglasa czy Art Ensemble of Chicago. Mini big band wypełnia szeroką lukę w naszej jazzowej scenie.
Mieczysław Burski
Mikołaj Trzaska Ircha Clarinet Quintet feat. Joe McPhee, „Lark Uprising”, Multikulti 2010
Jeśli na jednej improwizowanej płycie spotyka się tyle osobowości, to wiadomo, że można liczyć na bardzo, bardzo dużo. Wszyscy grają na klarnetach, w tym także basowych, muzykę wykorzystującą ulotną chwilę, moment w życiu, gdy artyści wychodzą razem na scenę, przekonani o swoich umiejętnościach i o talencie stojącego obok kolegi. Mikołaj Trzaska – człowiek orkiestra, zaskakujący kilka razy w roku kolejnym interesującym albumem - zaprosił do swojego zespołu Ircha Clarinet Quartet złożonego z Wacława Zimpela, Pawła Szamburskiego i Michała Górczyńskiego wielkiego Joe McPhee, by grać melodie żydowskie, powstałe na terytorium Polski i Ukrainy, na modłę improwizacji free jazzowej. I chociaż każdy z bohaterów tego spektaklu, który można było posłuchać na III edycji Tzadik Poznań Festiwal w lipcu 2009, potrafi grać ostro, groźnie, wojowniczo przełamywać ciszę, to tego dnia ich koncert był wyciszony, ascetyczny, skupiony – w rezultacie „Lark Uprising” nie jest krążkiem przekrzyczanym. Piękna harmonia dźwięków rodzi się powoli z rzucanych przez jednego z muzyków melodii, kilku powiązanych ze sobą dźwięków, które następnie łapane są przez kolegów. A oni już wiedzą co z nimi zrobić!
Mieczysław Burski
Norma Winston „Stories Yet To Tell”, ECM 2010
Magiczna płyta, która śmiało mogła by być ścieżką dźwiękową do jakiejś superprodukcji z gatunku fantasy. Po świetnym „Distances” z 2008 roku, debiucie w ECM, mamy do czynienia z równie niebagatelną propozycją. „Stories Yet To Tell” - drugi album tria wokalistki Normy Winstone to spotkanie wokalu z pianinem i klarnetem basowym. Piękny, głęboki, intrygujący głos Brytyjki otaczony dźwiękami uwalnianymi przez Klausa Gesinga i Glauco Veniera. Nadają one wokalowi dodatkowego brzmienia, kontrastują z nim, wzbudzają emocje, mocno oddziaływają na wyobraźnię. Kameralna, wyciszona, delikatna płyta – uwaga wrażliwcy, nie słuchajcie jej przed wyjściem z domu – albo się spóźnicie albo odwołacie spotkanie. Piękne utwory Marii Schneider i Wayna Shortera świetnie komponują się z tradycyjnymi armeńskimi kołysankami, czy z pożegnalnym utworem granym przez XIII wiecznych trubadurów. Muzyka Winstone przejmuje, wycisza, balladowy nastrój nie usypia, mimo że krążek pozbawiony jest gwałtowności, to znajdziemy tam sporo emocji. Jeśli za poprzedni album Norma została nominowana do Grammy, to, szanowna komisjo, wypadało by ją w tym roku uhonorować tą nagrodą!
Olga Spasojewska