Aleksander Łukaszenka nie chce stracić ukraińskiego rynku, na którym sprzedaje produkty naftowe warte kilka miliardów dolarów. Dlatego wije się jak piskorz, przypierany do muru przez Kreml w sprawie Ukrainy i Krymu – wyjaśnia białoruski opozycjonista Wiaczesław Siwczyk, który przez pewien czas mieszkał w Kijowie.
Chodzi o sprzedaż produktów ropopochodnych, wytwarzanych z surowca sprzedawanego Białorusi taniej przez Rosję. Innych poważnych źródeł dochodów Łukaszenka właściwie nie ma i tylko na tej dotowanej przez Rosję produkcji opiera się białoruska gospodarka, przy czym lwia ich część jest sprzedawana do Unii Europejskiej. Ukraina zajmuje drugie miejsce po UE. Wiaczesław Siwczyk uważa, że utrata rynku ukraińskiego mogłaby skutkować nawet odsunięciem Łukaszenki od władzy.
Opozycjonista podkreśla, że Białorusini z uwagą śledzą wydarzenia na Ukrainie. Są świadomi, że ich finał wpłynie także na przyszłość ich kraju. Jego zdaniem Londyn i Waszyngton muszą zadeklarować, czy zamierzają być gwarantami integralniości Ukrainy. Jeśli nie, naród ukraiński powinien stanąć do walki o swój kraj. Ma nadzieję, że Ukrainę wesprą w tej walce państwa, które wiedzą, czym jest sowiecka strefa wpływów.
Wiaczesław Siwczyk spodziewa się, że za rok, po wyborach prezydenckich, które po raz kolejny zapewne będą sfałszowane, na Białorusi dojdzie do poważnych wydarzeń. – Majdan pokazał Białorusinom, iż rosyjskie imperium można zwyciężyć. Bo Łukaszenka to po prostu zwyczajny, prowincjonalny działacz rosyjskiego imperializmu. To znak dla nas od Majdanu, z Kijowa – mówi. Chciałby, żeby Zachód wsparł Białorusinów w tym czasie choć w części tak silnie, jak wcześniej Majdan.
Wiaczesław Siwczyk, PolskieRadio.pl
***
PolskieRadio.pl: Jakie właściwie stanowisko zajmuje Aleksander Łukaszenka wobec konfliktu Rosji z Ukrainą? Wygłasza sprzeczne opinie - raz mówi o integralności Ukrainy, a potem o tym, że Krym jest rosyjski. Jednocześnie pozwolił rozmieścić na Białorusi rosyjskie samoloty wojskowe.
Białoruski opozycjonista Wiaczesław Siwczyk (Ruch Solidarności ”Razem”): Aleksander Łukaszenka z początku mówił, że wojska Białorusi nie będą się włączać w konflikt, deklarował nawet, że może pośredniczyć w rozmowach. Te obietnice nie są jednak wiele warte. Trzeba pamiętać, że po 1996 roku stworzono Państwo Związkowe Rosji i Białorusi. Struktury siłowe Rosji i Białorusi mają między sobą powiązania. Co więcej, na terenie Białorusi jest kilka wojskowych baz. Naturalnie, Władimir Putin nie będzie pytał Aleksandra Łukaszenki, co ma robić wojsko, które się w nich znajduje. Po trzecie, w siłowych strukturach na Białorusi jest wielu ludzi, którzy są związani z Kremlem. Z tego względu wydaje się, że w sumie od woli Łukaszenki nie tak dużo zależy.
Dlaczego Aleksander Łukaszenka starał się w pewnych wypowiedziach prezentować neutralność? Moim zdaniem, chciał po prostu przeżyć… Nie chodzi tu bynajmniej o strach przed Zachodem, bo ten na tle krymskiej awantury Władimira Putina zademonstrował polityczną impotencję. Tak się składa, że Ukraina zajmuje drugie miejsce, tuż za Unią Europejską, w kwestii eksportu białoruskich produktów naftowych. To bardzo poważne kwoty. Jeśli Łukaszenka straci te środki, to nie utrzyma się przy władzy. Jeśli straci ukraiński rynek – to być może już go nic nie uratuje, ani Zachód, który od dawna kupuje białoruskie produkty naftowe, ani Rosja. To miliardy dolarów rocznie. A gospodarka Białorusi to w dużej mierze sprzedaż produktów naftowych za granicę, niczego więcej tam praktycznie nie ma... Myślę, że dyktator nie chce tracić swoich pieniędzy. Moim zdaniem jego demagogiczne oświadczenia są właśnie tym motywowane. A ostatecznie, musiał przyznać, że Krym jest de facto rosyjski.
Czy można pana zdaniem powstrzymać Władimira Putina?
To, co się dzieje na Krymie, przypomina wydarzeniach w Sudetach przed II wojną światową. Wiemy, co się potem stało z tym regionem, jestem przekonany, że z Krymem stanie się to samo.
Po pierwsze rządy USA i Wielkiej Brytanii powinny wypełnić swoje obowiązki wynikające z memorandum budapeszteńskiego, które gwarantowało integralność Ukrainy. Jeśli nie są do tego zdolne, powinny o tym otwarcie powiedzieć. Wówczas, mam nadzieję, naród ukraiński będzie prowadzić walkę z rosyjskim imperializmem i wesprą ją te wszystkie państwa, które wiedzą czym jest sowiecka, komunistyczna okupacja i co to znaczy być w strefie wpływów Rosji. Opozycja białoruska zawsze będzie podtrzymywać naród Ukrainy.
Jakie są teraz perspektywy dla Białorusi?
Zostało około roku do farsy znanej pod nazwą "wybory prezydenckie". Prawdziwe wybory na pewno się nie odbędą, nie można się łudzić, bo za rządów Aleksandra Łukaszenki nie jest to możliwe. Jednak kampania wyborcza daje szansę białoruskiemu narodowi na wyrażenie sprzeciwu i na usunięcie Łukaszenki drogą protestów.
Wszyscy Białorusini spodziewają się, że Łukaszenka kiedyś odejdzie – i dlatego wielu z nich przyjdzie na manifestację po wyborach, nawet bez zachęt ze strony opozycji. Trudno jednak już teraz dokładnie prognozować co się wydarzy, nie wiemy jaka będzie sytuacja.
Nawet jeśli nikt nie będzie nas wspierać, Białorusini będą musieli walczyć sami. Nie chcę, by źle mnie zrozumiano: bardzo cenimy kampanie solidarności z Białorusią i każdego polityka na Zachodzie, który wspiera demokrację na Białorusi. Jednak realna polityka na Zachodzie – to coś zupełnie innego.
Chciałbym, aby Białorusini, którzy wyjdą na manifestacje w swoich miastach mieli choć takie wsparcie, jak Ukraińcy podczas Majdanu. Żeby choć takie wsparcie dla nas było ze strony Zachodu.
Obecne wydarzenia na Ukrainie są bardzo ważne dla Białorusi. One budują algorytm, który wyznaczy, co będzie się działo i w naszym kraju. Nie będzie to zwykła kopia tych wydarzeń. U nas jest inny system władzy. Na Ukrainie byli opozycyjni posłowie, niezależne media. U nas żadna z telewizji nie pokazuje prawdy. Zewsząd sączy się propaganda.
Najważniejszy jest jednak znak, jaki Majdan dał Białorusinom: iż rosyjskie imperium można zwyciężyć. Bo Łukaszenka to po prostu zwyczajny, prowincjonalny działacz rosyjskiego imperializmu. To znak dla nas od Majdanu, z Kijowa. Myślę, że dotarł do wszystkich Białorusinów i w 2015 roku na Białorusi dojdzie do poważnych wydarzeń. Oby Bóg dał, żeby Białorusini nie byli wówczas samotni w swojej walce o demokrację.
Pan wspomniał, że na Białorusi struktury siłowe są kierowane przez ludzi związanych z Kremlem.
Podobnie było na Ukrainie, za Wiktora Janukowycza. Warto poczytać biografie kierowników struktur siłowych. To albo Rosjanie, albo ludzie, którzy przez długi okres czasu pracowali czy służyli w nowej Federacji Rosyjskiej. Wiadomo dobrze, kto kierował siłowymi strukturami na Ukrainie, i dlaczego u nich są teraz takie problemy z wojskiem, z armią. Znana jest biografia Pawła Lebiediewa, ministra obrony za Janukowycza. Podobny mechanizm stosuje się na Białorusi.
Ludzie, którzy kierują siłowymi strukturami na Białorusi także są często personalnie powiązani z Rosją. U nas, tak jak i na Ukrainie, wojsko jest rozbite, bo Rosjanie boją się armii każdego niezależnego państwa i ją niszczą. Jeśli porównywać siły zbrojne Białorusi z tym, co było 10 lat temu, po prostu łzy ciekną z oczu. Myślę, że to wojsko nie jest już do niczego zdatne. Uwydatnił to choćby lot szwedzkich pilotów ponad granicą Białorusi. A wydawało się, że ochrona przestrzeni powietrznej Rosji i Białorusi jako jedyna dotrzymuje standardów i jest traktowana poważnie - okazało się że i to wioska potiomkinowska.
Różnica między siłowymi strukturami Ukrainy i Białorusi jest tylko jedna. U nas jest o wiele więcej współpracowników specsłużb i milicji, niż na Ukrainie. Na Ukrainie działało tylko SBU. Na Białorusi jest bardzo dużo pracowników struktur siłowych. Specsłużb jest więcej, bo dyktatura ma już swoje lata. To taka białoruska specyfika. I to utrudnia naszą drogę do demokracji.
Rozmawiała Agnieszka Kamińska, PolskieRadio.pl
Informacje o Białorusi: Raport Białoruś, serwis portalu PolskieRadio.pl