Wojciech Cegielski z Kairu
Piątek miał być dla islamistów „Dniem Sprzeciwu“. Kiedy w środę wieczorem armia przejęła władzę i aresztowała prezydenta, zwolennicy Bractwa Muzułmańskiego zapadli się pod ziemię. Ich liderzy trafili za kratki. Ale w piątek po modlitwach w meczetach na ulicach Nasr City w Kairze były tysiące osób.
Kilka kilometrów dalej, na placu Tahrir także tysiące, tyle, że zadowolonych z obrotu sprawy zwolenników opozycyjnego ruchu Tamarod demonstrowało poparcie dla nowej wojskowej władzy. Plac pozastawiany był barierami i drutem kolczastym, a wejścia pilnowali uzbrojeni mężczyźni, na wypadek, gdyby jednak nie wszyscy okazali się zadowoleni z sytuacji w Egipcie.
Kiedy po południu byłem w Nasr City, widziałem tysiące ludzi wykrzykujących swoje niezadowolenie. Bardzo chętnie pozowali do zdjęć z transparentami i mówili do mikrofonu, że to, co zrobiła armia, nie ma nic wspólnego z demokracją. Nawet jak na Egipt, emocje były spore. „Jesteśmy w Egipcie, a nie w republice bananowej. To nie Ameryka Łacińska, to nie ZSRR. Gdzie się podział mój głos?“ – krzyczał młody prawnik Mohammad, niemal wyrywając mi mikrofon z ręki. Obok niego stała egipska rodzina z trójką dzieci, które wpatrywały się w mój magnetofon. Takich rodzin było więcej, bo demonstracja z początku przypominała raczej głośny piknik.
W pewnym momencie usłyszałem strzały. W rozkrzyczanym tłumie trudno było wyczuć, czy to broń czy wszechobecne kapiszony. Dopiero, gdy w chwilę później uszłyszałem syreny karetek, zorientowałem się, że stało się coś złego. Okazało się, że armia otworzyła ogień do ludzi, którzy chcieli sforsować bramę koszar Gwardii Republikańskiej, gdzie wojsko przetrzymuje prezydenta Mursiego. Trzy osoby zginęły, wielu innych zostało rannych.
Wieczorem bojówki islamistów pomaszerowały w miasto. Informacja o tym, że uzbrojone grupy idą w stronę placu Tahrir, gdzie są zwolennicy ruchu Tamarod, zmroziła wielu dziennikarzy. Chwilę później przyszła informacja, że bojówki otoczyły siedzibę egipskiej telewizji.
Po kolejnych kilkunastu minutach akcja przeniosła się na most 6 Października na Nilu, jeden z największych w mieście. Tam grupy islamistów spotkały się z bojówkami Tamarodu. To, co działo się potem przypominało zamieszki futbolowe, tyle, że na znacznie większą skalę. Uzbrojone grupy młodych ludzi goniły się po moście i okolicach. Obrzucali się kamieniami, butelkami, metalowymi przedmiotami a nawet płonącymi pochodniami. Używano także petard i fajerwerków dzięki czemu niebo nad mostem było rozświetlone. Armia zdołała uspokoić sytuację dopiero po dwóch godzinach.
Było już dobrze po północy, kiedy dotarłem na plac Tahrir. Na miejscu atmosfera święta i radości z faktu, że udało się „odeprzeć atak“. Fajerwerki, petardy i głośna muzyka. Wokół ochrona placu jeszcze dokładniej kontroluje każdego, kto wchodzi. Przeszukuje torby, plecaki, drobiazgowo sprawdza nawet zawartość kieszeni. Na placu co i rusz widać grupki zamaskowanych bojówek, gotowych bronić demonstracji. Atmosfera oblężenia jeszcze się potęguje.
Kiedy wychodziłem z placu Tahrir dobrych kilka godzin po zamieszkach, wydawało mi się, że droga powrotna do hotelu będzie łatwa i szybka. Nic z tych rzeczy. Taksówka musi przejechać przez most 6 Października, który był areną starć. Przy wjeździe na most stoi punkt kontrolny ustawiony przez bojówki. Trudno rozpoznać z której grupy pochodzą zamaskowani młodzi Egipcjanie z kijami, sprawdzający dokładnie taksówkę i mnie samego. Po przejechaniu Nilu następny punkt kontrolny ustawiony przez inną bojówkę z kijami. Obok spalone opony i barykady z butelek i z pojemników na butelki. Grupki młodych gapiów patrzą w stronę spalonych samochodów, a ja jestem kolejny raz sprawdzany. Po kilku minutach udaje się odjechać dalej, ale po drodze na Zamalek stoi jeszcze jeden punkt kontrolny, tym razem z policjantami z ostrą bronią.
Gdy dotarłem do hotelu czekała na mnie jeszcze jedna tej nocy niespodzianka. Jest 3. nad ranem a zza okna słychać najpierw brzęk tłuczonego szkła, potem strzały. Gdy wyglądam przez okno, widzę grupy mężczyzn biegające po ulicach z kijami i z pistoletami. Po chwili słyszę kolejne strzały i widzę, że również ochroniarze hotelowi mają w ręku kije. Dla bezpieczeństwa gaszę światło w pokoju. Kolejnych kilkanaście minut to bezładna bieganina wszystkich za wszystkimi i krzyki. Po pewnym czasie podjeżdża pick-up z ubranymi na czarno policjantami z oddziałów specjalnych. Wysiadają z samochodu i rozbiegają się na wszystkie strony. Wkrótce potem krzyki i wrzaski cichną.
Nie udało mi się dowiedzieć, kim byli ludzie, którzy strzelali w środku w nocy w spokojnej zazwyczaj dzielnicy Kairu. Nikt nie ma jednak wątpliwości, że podobnie mogą wyglądać kolejne dni. W piątek w całym Egipcie zginęło 30 osób, a ponad tysiąc zostało rannych.
Kair, 6.07.2013
Wojciech Cegielski