Ktoś zwany człowiekiem

Ostatnia aktualizacja: 23.12.2014 20:08
Nie mógłby Paweł Pawlikowski się nad nami zlitować i reżyserować dziś w polskich teatrach? Nie mógłby Patrick Modiano partytur dla polskich reżyserów teatralnych pisać z litości? Nie mogłoby zacząć ubywać ołowiu?
Patrick Modiano
Patrick ModianoFoto: PAP/EPA/GALLIMARD PUBLISHING HOUSE

Kiedyś usłyszy ostatni dźwięk - jak każdy w swoim czasie swój - usłyszy dźwięk przeznaczony tylko dla niego: płaski jęk kolebiącego się w czyjejś dłoni wiadra na śmieci, które wyrzuca się bez skrupułów, nocą, na wyjałowioną ziemię gdzieś na tyłach świata. Ale to kiedyś, nie teraz. Raczej nie dziś, nie jutro. Teraz trzeba jeszcze trochę pożyć, pobyć przez chwilę, to znaczy – być widzianym. Jak było się od początku, gdyż od początku było się widzianym. Zanim więc jęk wiadra na śmieci – jeszcze trochę trzeba pobyć. I zapisać, próbować zapisać dawne cudze widzenia siebie i swoje dawne spojrzenia na wszystko, i tym samym spróbować zobaczyć, kim właściwie się było. Bo jak inaczej to zobaczyć? „Esse est percipi”, rzekł George Berkeley. Być znaczy być postrzeganym.
„Esse est percipi”. Ta słynna formuła jest mottem filmowego scenariusza Samuela Becketta, niemej opowieści o nieuchronnym osaczeniu, zatytułowanej po prostu „Film”. Kamera. Niewidzialna kamera widzi, podgląda, śledzi gesty, lęk, bezruch, skulone plecy, nerwowy marsz, kapelutek i pod kapelutkiem twarz. Twarz starca, pajęczynę jego płochliwych spojrzeń, jego nieruchome wargi. Kamera widzi, jakby była kimś. Kimś upartym, nieustępliwym, kto nie potrafi, nie chce odwrócić głowy, kto urodził się bez powiek. Upierdliwiec. Kapłan patrzenia. Możliwe, że go w istocie nie ma, możliwe, że opowieść jest portretem kogoś, kto sam siebie podgląda, możliwe, że nie ktoś obcy, a własne oko tego, który jest postrzegany, widzi, cudem jakimś oddzieliwszy się od podglądanego, możliwe to wszystko, lecz właściwie – cóż by to miało zmienić? W roli człowieka lizanego cudzym albo jego własnym spojrzeniem reżyser Alan Schneider obsadził starego Bustera Keatona. Jego głowa, jego twarz – pomarszczony głaz o oczach nieludzko ogromnych. Twarda, niezmienna, zimna. Dokładnie takie są zdania pantomimy Becketta. Scenariusz to same didaskalia - słowa twarde, zdania zimne, krótkie, nieodwracalne. Ulica, ruchy, małe krajobrazy, klatka schodowa, pokój, sprzęt każdy, każda rzecz, przyodziewki, kot, pies, cała reszta widoków – wszystko podane w najdrobniejszych detalach, bez mała zróżniczkowane. Tak, kimkolwiek jest kapłan patrzenia, oko jego jest bezlitosne, ale zostawmy to. Istotniejsze: Co zobaczył? W co ułożyły się poszczególne kadry jego widzenia? W los tego, na którego patrzył? W jakąś o jego istnieniu prawdę? I co właściwie znaczy finał, kiedy wyraźnie widać, że twarz patrzącego i twarz oglądanego to jeden i ten sam pomarszczony głaz o oczach nieludzko ogromnych? Że kiedy opowieść się kończy, trochę lżej jest temu, który był oglądany? Że zobaczył więcej, lepiej, głębiej? Że więcej zrozumiał? Kto wie, może nawet pojął w końcu wszystko? Nie ma odpowiedzi. W „Filmie” nie ma żadnych pocieszeń, tez, przesłań. Nic w nim nie uspokaja. Ot, ktoś patrzył na kogoś przez chwilę. To wszystko. Nic więcej. Został mu z tego jedynie bezładny stos widoków. Dokładnie tyle samo, ile zostało bohaterowi „Nawrotów nocy” Patricka Modiano.
„Nawroty nocy” są jak „Film”, tyle że – na odwrót. Bohater, narrator zarazem, któregoś dnia, kiedy kończy się spory kawałek jego życia, próbuje zobaczyć siebie w przeszłości. Pisząc coś niby kronikę, próbuje - wydłubując z pamięci to, co w nim inni kiedyś zobaczyli, co o nim powiedzieli i jak go widzieli – przyjrzeć się sobie z marną nadzieją, że dostrzeże coś więcej niż tylko bezładne pasma dymu. Nie dostrzeże. Ale zrobił, co mógł. Patrzył. Mało?
W „Filmie”, w miejscu, gdzie kamera, tkwi ktoś, są czyjeś oczy. W lwiej części „Nawrotów nocy” jest tak, jakby widma, piórem wydłubane przez bohatera z jego pamięci, patrzyły wprost w kamerę i wprost do kamery mówił, ale to nie jest kamera, tylko bohater właśnie, jego niewidzialne oczy. Widać te gapiące się widma wyraźnie. Ich skóry i oczy, ich papuzie szaty, ich gesty i zapatrzenia. I wyraźnie słychać ich słowami malowane portrety bohatera. Miał delikatne dłonie i twarz niespotykanie jasną, chłopięcą. Naprawdę? Miał twarz taką, żadną inną, miał takie, nigdy inne dłonie, bo oni wtedy widzieli właśnie taką twarz, takie dłonie. Identycznie z całym ciałem bohatera, z jego temperamentem, z jego dyskrecją, z jego milczeniem, ze wszystkim. Spory kawał jego życia - to on bezładnie usypany z niegdysiejszych cudzych spojrzeń. Tak jak świat tamten jest dziś tylko zestawem dawnych bohatera widzeń codziennych, w których realność bohater dziś już nie wierzy, próbując stare widoki zebrać do kupy. Nie zbierze. Ale zbiera. To mało? Zbiera, choć kiedyś, w Paryżu lat ostatniej wojny, kiedy był oślizłym niczym ryba, cherubinowym cwaniaczkiem, piętrowym, bezimiennym szpiegiem, agentem grającym swoją samotną partię po obu stronach barykady – mądry lekarz wieszczył mu, że raczej nie będzie miał czego zbierać.
„Przed śmiercią – prawił medyk – każdy człowiek zamienia się w pozytywkę i przez ułamek sekundy słyszy melodię wyrażającą najlepiej to, czym było jego życie, jego charakter i aspiracje. Dla jednych będzie to walc przy dźwiękach kobzy, dla drugich marsz wojskowy. Ktoś inny zawodzi cygańską pieśń, która kończy się szlochem albo okrzykiem strachu. Dla CIEBIE, mój zuchu, będzie hałas wiadra na śmieci, które wyrzuca się bez skrupułów, nocą, na wyjałowioną ziemię”.              
„Za kunszt pamiętania”, rzekł sekretarz Akademii Szwedzkiej Peter Englund, ogłaszając przyznanie literackiej Nagrody Nobla Patrickowi Modiano. Tylko tyle rzekł. Trzy słowa. Wszystko. Sedno. Mógł na tym poprzestać, lecz dodał, dookreślił: „W swoich książkach dokonuje wariacji jednego tematu. Można go ująć hasłem: pamięć, utrata, tożsamość, czas”. I to już naprawdę wszystko. Dwa pierwsze słowa „Ulicy Ciemnych Sklepików”, najświetniejszej opowieści Modiano, brzmią: „Jestem nikim”. Bohater, naprawdę nieuchwytny w swoim kształcie i swoich namiętnościach bohater „Nawrotów nocy”, które to słowa dwa można zastąpić słowem „pamięć” lub „pamiętanie”, do końca swojej próby pozostaje nikim. Tuż przed ostatnią kropką, o sednie życia, każdego życia, powie: „gra”.
„W tej grze kończy się, gubiąc siebie samego. I tak nie wiedziałem nigdy, kim jestem. Mojemu biografowi pozwalam nazywać się po prostu „człowiekiem” i życzę mu odwagi. Nie mogłem wydłużyć mego kroku, mojego oddechu i moich zdań. On nic nie zrozumie z tej historii. Ja też nie. Jesteśmy kwita”.
Jeden człowiek nigdy nie wiedział, kim jest. Drugi człowiek wyznał, iż jest nikim. Wszyscy w prozie Modiano mogą powtórzyć te zdania. Rzecz w tym – i chyba właśnie to jest w zawsze krótkich, zawsze pełnych przemilczeń, niedopowiedzeń i lekkich dotknięć opowieściach Modiano najsmakowitsze – rzecz otóż w tym, że fraza „Jestem nikim”, jakkolwiek by brzmiała, nigdy nie oznacza patosu etycznych ocen, nigdy nie przemyca żadnego umoralniającego bicza. Ona jedynie stwierdza fakt. I dodaje, że nigdy nie będzie inaczej. Jak Beckett w „Filmie” albo Pawlikowski w olśniewającej „Idzie” – Modiano nigdy nie para się pedagogiką. Nie karci, nie poucza, nie przestrzega, nie serwuje tanich pocieszeń, nie snuje przepowiedni co do losów ludzkości. On, i Beckett, i Pawlikowski - tylko dotykają, lekko dotykają tego, co kłuje.

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: FILM Patrick Modiano TEATR
Czytaj także

Emerytowany pastuszek gęsi

Ostatnia aktualizacja: 26.11.2014 15:00
Jak tu się dziwić, że kiedy Stuhr kręcił swój kabaret w Starym Sączu, miasto było dokumentnie wyludnione. Po prostu – mieszkańcy uciekli. Zostało tylko dwóch, którzy dywan trzepali za piwo.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Drobne przesunięcie kieliszka

Ostatnia aktualizacja: 03.12.2014 15:50
Kończy się seans "Żadnych przesyłek do Pehuajo". Kura zjedzona, koszmarny sen na jawie blaknie, można iść do domu. I to jest u Cortazara najsmaczniejsze – jego łagodny brak złudzeń.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Sprzedawcy mongolskich czapek

Ostatnia aktualizacja: 09.12.2014 17:11
Jeśli zlikwidować Dublin, jeśli zamknąć Drohobycz – co się stanie z widmami-zdaniami "Ulissesa" Jamesa Joyce’a, co się stanie z widmami-słowami "Sklepów cynamonowych" Brunona Schulza?
rozwiń zwiń
Czytaj także

Wędrówka na północ

Ostatnia aktualizacja: 17.12.2014 08:34
Z szarym pudłem w garści, na powrót okutana mysim habitem, idzie szarą drogą dokądś. Wraca? Na końcu wędrówki – szary klasztor? Idzie. Tylko to jest pewne. I że za nią – kości w nowym dole pod zapamiętanym drzewem.
rozwiń zwiń