Rozpoczął się nowy sezon teatralny. Po wakacyjnej przerwie na deski teatrów powracają spektakle, wśród nich również premiery. Teatr Wytwórnia rozpoczyna sezon debiutem reżyserskim Leny Frankiewicz. "60/09" jest przedstawieniem zainspirowanym przez filmy z okresu lat sześćdziesiątych - "Niewinni czarodzieje", "Pociąg", "Nóż w wodzie". O jego realizacji opowiada reżyser, scenarzysta i aktorka Lena Frankiewicz.
Tytuł Pani spektaklu "60/09" to zestawienie dat, zderzenie ich, skontrastowanie czy może swobodne przepłynięcie z czasu lat 60. do dzisiaj?
Lena Frankiewicz: Właściwie to wszystko na raz można by włożyć w ten tytuł. Jest on dość pojemny, co mnie cieszy. Z początku myślałam, żeby nazwać spektakl "50. 60.", bo scenariusz odnosił się w moim początkowym zamyśle do tego właśnie okresu przełomu lat 50. i 60. - okresu jeszcze wigilii rewolucji seksualnej. Później pomyślałam jeszcze, że ciekawiej będzie zdecydowanie zderzyć tamten czas, do którego teraz bardzo dużo osób wraca i za którym bardzo tęskni, z dzisiaj. Zastanowić się dlaczego tyle osób tęskni i co w tym czasie jest takiego ujmującego, że tak za nim tęsknimy, że nas tak kręcą filmy tamtych lat, że nas tak ta muzyka rajcuje. Co sprawiło, że najlepsze kino polskie powstawało właśnie wtedy, że historie przedstawianych ludzi opowiadane były wtedy z taką czułością i wnikliwością – dlatego 60. A 09 jest chyba oczywistym znakiem w tym momencie. Przyglądamy się tamtym czasom właśnie z perspektywy 09. To, co w nas uruchamiają tamte czasy przenosimy na refleksje na temat naszej dzisiejszej kondycji i tego kim jesteśmy, jakie są nasze relacje, jaka jest muzyka, jakie kino.
Scenariusz do spektaklu powstawał kilka lat. Został dokończony w 2009 roku. Jak on się rozwijał, jakie zmiany w nim zachodziły, czy inspiracji szukała Pani tylko w filmach lat 60.?
Początkowo były to inspiracje czysto filmowe i też warstwa muzyczna, która jest dla mnie jedną z wiodących w tym spektaklu. Rytm tego spektaklu jest niejako wyznaczany przez muzyków grających w nim na żywo.
Jak to się zmieniało – głównie w tym ostatnim etapie prób od maja, kiedy materia literacka zderzyła się z materią aktorską. Wszyscy aktorzy bioracy udział w tym przedsięwzięciu to są niezwykle silne osobowości i niezwykle inspirujące, tak samo muzycy i filmowcy. Tak naprawdę ostateczny kształt spektakl przybiera wciąż. I dzisiaj na próbie generalnej będzie miał inny kształt niż jutro, ponieważ część scen jest scenami improwizowanymi przez aktorów. To jest ten najbardziej świeży i ostateczny kształt. Ta zmiana wynika z tego co jest bazą tego spektaklu czyli z aktorów i muzyków. I to jak on się kształtuje i ewoluuje wypływa z nich. Ja podaję różne tematy na te improwizacje, na te sceny, natomiast oni to pięknie ciągną i za każdym razem w nieco inną stronę. Natomiast ogólna myśl, nie jest może za wesoła, ale też zrodziła się z tego, naszego jakiegoś poczucia deficytu w tym w czym dzisiaj jesteśmy.
Dla kogo jest ten spektakl? Czy jest ktoś, do kogo w szczególności go Pani adresuje?
Nie wiem, starałam się tego nie określać. Myślę, że dla starszych ludzi, którzy pamiętają tamten czas może być jakąś wariacją pewnie. Wariacją na temat czasu ich młodości. My wtedy nie żyliśmy i nie wiemy jak to wygladało. Dla młodych ludzi może być czymś w rodzaju muzeum. Najmłodsi w ogóle nie znają tych filmów i to jest dla nich jakieś pewnie mauzoleum. Dla ludzi średniego pokolenia myślę, że może być bardzo dotkliwy. Bo staramy się uchwycić to, w jakiej my kondycji w ogóle jesteśmy. Te lata 60. są latami młodości naszych dziadków, za którymi się zawsze jakoś tam tęskni i wraca. Pamietamy te sprzęty, stare telewizory, te lampy. Spektakl jest takim pomostem między tym, co pamiętamy z dzieciństwa, a tym w czym jesteśmy dzisiaj. My jesteśmy tym pokoleniem, które pamięta zmierzch czasów które były, pamięta smak wyrobów czekoladopodobnych, ale już też zna smak coca-coli i bananów. Jesteśmy takim pokoleniem granicznym. Tak jak nasi dziadkowie kiedyś.
Jak to jest grać w swoim spektaklu?
Powiem szczerze – okropnie. Ja nie chciałam się na to decydować. Wiedziałam, że będę musiała mieć oczy naokoło głowy. Starsznie chciałam mieć drugą aktorkę, ale ze względów finansowo-technicznych musiałam podjać się roli w swoim spektaklu. Wolałabym dużo bardziej stać i ogladać. Teraz mam poczucie rozkoku, jeśli nie szpagatu. Na próbach ogarniam to co się dzieje na zewnątrz. Wiem, że dopiero na pierwszym spektaklu będę mogła w to wskoczyć jako aktorka. I też pewnie nie będzie łatwo. Prawa półkula ma monolog wewnętrzny, a lewa patrzy czy światło, które oświetla aktora w drugim końcu sceny oświetla go dobrze. I to jest koszmar. Choć jest to również bardzo ciekawe doświadczenie.
To pierwszy spektakl Pani – napisany, wyreżyserowany, zagrany. Duża trema?
Nie wiem, czy traktować to w kategoriach tremy. Chciałabym żeby ludzie coś z tego wynieśli. Czuję odpowiedzialność za tych ludzi i pragnienie, żeby widzowie, którzy przyjdą na ten spektakl wyszli z czymś. Nie ma to nic wspólnego z tremą jaka towarzyszy nam aktorom przed premierą, to są inne emocje. To jest zupełnie inna bajka.
Rozmawiała Paulina Miernik
Premiera spektaklu "60/09" - 29 września 2009. Teatr Wytwórnia, Warszawa.