- Jako młody psychiatra zostałem wezwany kiedyś w nocy do Pana, który biegał po oddziale i gasił i zapalał światła, czym denerwował innych pacjentów. Spytałem go, czemu to robi, a on spojrzał na mnie, jak na osobę niedorozwiniętą i mówi: kurcze, jakie wy macie szczęście, że ja mam doświadczenie w prowadzeniu tego statku kosmicznego. Przecież wy nawet nie wiecie, gdzie się światła pozycyjne zapala...
To tylko jedna z wielu barwnych anegdot opowiedzianych przez prof. Łukasza Święcickiego w rozmowie z Robertem Mazurkiem, poświęconej mitom związanym z terapią psychiatryczną. Złą sławą okryte są na przykład zabiegi elektrowstrząsów, często przedstawiane jako okrutna praktyka, która powoduje cierpienie i całkowitą utratę pamięci u chorych.
- Zabieg ten jest stosowany u osób z ciężką depresją, taką, która prowadzi do śmierci - opowiadał gość audycji "Piątek z Mazurkiem". - Pacjentów wcześniej się znieczula i usypia, żeby byli zwiotczeni. Prąd, który przepuszczamy przez ich korę czołową jest bardzo słaby. W zabiegu tym chodzi o to, żeby wywołać około 30 sekund zsynchronizowanej aktywności elektrycznej mózgu. Po takiej operacji pacjenci, którzy wcześniej nie dawali znaku życia i pokarm otrzymywali poprzez sondę, często wstają i proszą o śniadanie. To czasami wygląda jak cud - opowiadał.
Zdaniem prof. Łukasza Święcickiego, nieprawdą jest, że osoby po elektrowstrząsach całkowicie tracą pamięć. - Nam się wydaje, że te utraty są stosunkowo niewielkie i przemijające. Zresztą ludzie cierpiący na depresję mają z reguły bardzo duże zaburzenia pamięci. Oni widzą świat w czarnym sosie, w związku z czym nie mają powodów, żeby zapamiętywać, to co ich otacza. Po wyleczeniu z tego stanu nagle zaczynają dostrzegać otaczające ich rzeczy i uświadamiają sobie, że nie pamiętają, co było wcześniej. Niektórzy wtedy zrzucają to na elektrowstrząsy - wyjaśniał.
Więcej na temat codziennych praktyk psychiatrów, stosunku Polaków do terapii, ale też mrocznego zabiegu lobotomii, który na szczęście nie jest już praktykowany - w nagraniu audycji.
Robert Mazurek, fot. Grzegorz Śledź
bch/kul