Utalentowany skrzypek, mistrz gry na pasterskich piszczałkach, trombicie i podhalańskich dudach, śpiewak i tancerz, znawca tatrzańskiej i karpackiej kultury, wyśmienity gawędziarz. Muzyka zawsze była obecna w jego życiu.
W audycji "Źródła" Jan Karpiel Bułecka, jeden z najwybitniejszych współczesnych artystów podhalańskich, wspominał, że od samego początku wzorem dla niego był jego ojciec - Bolesław Jan Karpiel Bułecka to jeden z najwybitniejszych współczesnych artystów podhalańskich, wybitny skrzypek podhalański. Od niego Jan uczył się stylu gry, przejmował tradycyjne nuty wierchowe, ozwodne, krzesane, zbójnickie, poznawał góralską tradycję. Gość radiowej Dwójki podkreślał, że od samego początku był on dla niego niekwestionowanym wzorem.
W radiowej Dwójce tłumaczył, że zawsze jakąś "manierę wykonawczą” czerpie się od swojego "pierwszego mistrza”. Gdy miał 13-14 lat "różnie z tą muzyką bywało, gdyż to był taki głupi wiek, gdy człowiek myśli, że już wszystko umie” i dlatego nie przykładał do rozwijania swoich umiejętności tyle, ile trzeba. Artysta wspominał, że w szkole budowlanej, do której uczęszczał, był już dobrze przygotowany do grania, wtedy zaczęły się poważniejsze koncerty. Szybko, w drugiej klasie, zajął pozycję prymisty, miał swój zespół. – Chodziłem do szkoły muzycznej, chociaż w gruncie rzeczy więcej do parku niż do niej… Atmosfera w niej była taka, że nie zachęcała góralskich dzieci do nauki. Szkoła muzyczna nie za bardzo mi się powiodła – oceniał po latach. - Dzisiaj wiem, że cokolwiek bym nie zagrał, to i tak mi po góralsku wyjdzie – dodał.
Jan Karpiel Bułecka podkreślał, że obecnie muzyka jest wszędzie, kiedyś nawet radio było ewenementem, a telewizor stanął w jego domu dopiero w latach 70. Ale muzyka była wszędzie – tyle, że na żywo. Szczególnie dobrze wspomina wesela i poprawiny. – Dla nas granie na weselu to nie była zawodowa robota ani ciężka harówa, to była ogromna przyjemność, możliwość oderwania się od codziennych zajęć – podkreślał.
Wspominał też pewnego skrzypka, który z czasem oskarżany był o to, że zaczął grać coraz "dziwniejsze” rzeczy, często łączył bowiem góralską muzykę z jeszcze przedwojennymi czardaszami, grał też rumuńskie melodie, ale bardzo trudne. – Różnie mu to wychodziło – dodał ze śmiechem.
- Człowiek, który ma twórczą naturę, szybko nudzi się jedynie odtwarzaniem jakiejś skostnieliny – bronił go gość "Źródeł”. - Nie możemy się zacietrzewić, że tylko polskie, nasze się liczy. W góralskiej muzyce tego, co polskie, jest dużo, ale to jest tylko ułamek. Dlatego ta muzyka jest mi tak bliska i fascynowała mnie. Była ona podobna, ale jednocześnie jakaś taka niesamowita – zauważał.
Jan Karpiel Bułecka też starał się grać melodie czardasza, słowackie polki itd. Wspominał, że jego kolega matematyk przywoził mu sporo płyt z muzyką folkową, także m.in. słowacką, chociaż granica z tym krajem była na wyciągniecie ręki. Tyle że w czasach PRL-u komunistyczne władze doprowadziły do tego, że "stała się ona ogromnym płotem nie do przejścia”.
Wspominał też, jak różne zespoły starały się urozmaicać swój repertuar, tak że furorę robiło m.in. góralskie tango. – Tak się muzyka rodzi i wzbogaca, to jest normalna kolej rzeczy. Wszystko skądś kiedyś przyszło. W góralskiej muzyce, gdy zrobimy analizę, to można wyłuszczyć, co skąd się wzięło, co jest przerobionym czardaszem, jakaś melodią cygańską z Budapesztu, co to w XIX czy XVIII w. dotarła do nas i nikt się temu wtedy nie sprzeciwiał. Ale to wszystko dostało specyficzną manierę, charakter, z tego powodu, że trafiało w enklawę odciętą od świata. Dziś już takich nie ma – mówił gość radiowej Dwójki.
Audycję prowadziła Anna Szotkowska.
pp/jp