Porozumienie w śpiewie to swobodny przepływ energii
Tetiana Sopiłka – ukraińska etnomuzykolog, śpiewaczka, członkini zespołu „Drevo”, założycielka zespołu „Dziczka” w Polsce. Tetiana do Polski zaczęła przyjeżdżać na początku lat 90. wraz z „Drevem”. Uczestniczyła w spotkaniach muzycznych na Lubelszczyźnie, które organizowała Fundacja Muzyka Kresów. Z czasem Tetiana zaczęła prowadzić warsztaty śpiewu pieśni ukraińskich, a po kilku latach uczestniczki tych spotkań założyły grupę „Dziczka”.
- Kiedy wyszłam za mąż i przeprowadziłam się do Polski na stałe, największym dla mnie problemem było: co będę tu robić i jak wytrzymam bez „Dreva”, bez śpiewu? – zwierzyła się Tetiana Sopiłka. Szczęśliwy traf chciał, że na horyzoncie pojawiły się jej dawne uczennice. Jednak wszystkie z nich to Polki. Czy Ukrainka dostrzegała problemy we wspólnym śpiewie? – Z jednej strony inna narodowość to pewien szereg trudności: aparatu mowy, układu głosowego. Inaczej mówią, inaczej też śpiewają. To taka techniczna strona. Z drugiej strony, w Ukrainie też nie każdy śpiewa tak samo. I też nie z każdym czujesz się swobodnie i nie śpiewa się dobrze. Myślę, że to zależy od tego, co czujemy. Co jest dla nas ważne w tym śpiewie! Jeżeli czujemy podobnie, łatwo jest śpiewać razem. Kiedy jest takie porozumienie, to jak pływanie. Pojawia się swoboda. Możesz swobodnie przechodzić od jednego głosu do drugiego.
Nasza rozmówczyni wspominała własne badania terenowe, kiedy to pytała starszych śpiewaczek o metodykę śpiewania w zespole, o to jak dzielą się między sobą poszczególnymi głosami. Najważniejszy był kontakt. Porozumienie na poziomie duchowym, energetycznym – umiejętność pójścia za drugą osobą i jej energią. Starsze śpiewaczki pytane o „dzielenie się głosami” odpowiadały: „nie dzielimy się, słyszymy jakiego głosu brakuje i wchodzimy. Bez ustaleń”.
Wśród uczniów Tetiany Sopiłki są także muzycy zajmujący się polskimi melodiami tradycyjnymi. Czy jakiś obszar polskiej kultury ludowej jest szczególnie bliski śpiewaczce? Tetiana Sopiłka wskazuje na tereny bliskie geograficznie jak Lubelszczyzna czy Podlasie, ale ciekawią ją także Kujawy czy Kurpie.
Ukraińska pieśń jako część osobowości
Dana Vynnytska, mieszkająca we Wrocławiu ukraińska kompozytorka, śpiewaczka, pianistka. W Polsce, ponad 15 lat temu, Dana uczyła się muzyki jazzowej. Podczas jednego z warsztatów poznała Dagę Gregorowicz – z ich przyjaźni zrodził się zespół „DagaDana”, łączący polski i ukraiński folklor. Poza osobistą przyjaźnią, w grupie od lat rozwija się także polsko-ukraińską przyjaźń muzyczna. Dana Vynnytska jest również członkinią zespołu „Babooshki”, bierze udział w wielu innych projektach muzycznych. Dla Dany Vynnytskiej ważne jest wplatanie rodzimych ukraińskich wątków w tworzoną z innymi muzykę.
- Ukraińska muzyka, ukraińska pieśń, to niezmienna część mojej osobowości. Zwłaszcza, gdy mówimy o różnych kolaboracjach muzycznych. To przychodzi mi bardzo naturalnie – splatanie wyznaczników mojej tożsamości zawartych w muzyce podczas różnych spotkań muzycznych, jammów. – mówiła Dana Vynnytska, dodając, że i sami Polacy byli na jej muzykę bardzo otwarci – Moi przyjaciele z wielkim entuzjazmem podchodzili do nauki melodii i pieśni ukraińskich. Dla mnie to zawsze moment takiej wewnętrznej dumy. Ukraińska historia miała wiele przykrych momentów. Są one zawarte w naszych pieśniach, jest w nich wiele płaczu. Jednak są piękne i zdecydowanie jest to coś, czym możemy się dzielić z całym światem. Stąd, przy każdej współpracy, dzieliłam się tym, co jest mi najbliższe – ukraińską pieśnią. – wyjaśniała artystka.
Jeśli zaś chodzi o tradycyjną muzykę polską, Vynnytska wspomina spotkanie z Olgą Chojak i ekspedycje na Dolny Śląsk oraz Tabor Wielkopolski na Biskupiźnie. „To środowisko z wielkim szacunkiem podchodzi do swojej kultury i umiejętnie przekazuje ją kolejnym pokoleniom i zainteresowanym” – zauważyła Ukraińska kompozytorka.
Obecnie, mieszkając we Wrocławiu, Dana Vynnytska prowadzi dwa projekty śpiewacze. Śpiewacza Banda to grupa pasjonatów dokładających wszelkich starań, by Wrocław był jak najbardziej multikulturową, otwartą przestrzenią dla wszystkich nacji, miastem dialogu. Banda składa się z osób w szerokim przedziale wiekowym, o przeróżnych zainteresowaniach i ścieżkach kariery – łączy ich muzyka z całego świata. Vynnytska przyznaje, że Wrocław rzeczywiście spełnia swoją rolę jako miasto dialogu.
- O ile w swoich projektach zawsze jestem tym głosem ukraińskim, w Śpiewaczej Bandzie śpiewamy pieśni z całego świata. To bardzo ciekawy proces: nauka melodii, jak najlepszej wymowy tak różnych języków! – mówiła Dana Vynnytska.
Ostatnio artystka dostała propozycję poprowadzenia chóru na jednym z Wrocławskich osiedli. Zebrała się tam, również zróżnicowana wiekowo i zawodowo, grupa osób chcących śpiewać polskie i ukraińskie pieśni tradycyjne.
Jakie są plany Dany Vynnytskiej, czy wiąże je z Ukrainą?
- Mimo tego, że od 2013 oku mieszkam we Wrocławiu, mentalnie nie zmieniłam ojczyzny. Wciąż są dla mnie ważne wszystkie projekty w Ukrainie. Mam dużo planów na przyszłość. W obecnej chwili nie skupiam się na tym z kim konkretnie współpracować. Skupiam się na tym, by głos Ukrainy był mocny. W najszerszym tego słowa znaczeniu. Cieszę się, obserwując to niesamowite odrodzenie i zespolenie ludzkie w ciągu ostatnich 4 tygodni (od początku wojny w Ukrainie – przyp. red.). W tym połączenie na kulturowym poziomie. Cieszy mnie, że polscy artyści wspierają Ukrainę i mówią o tym głośno.
Przypadkowa miłość do liry
Serhij Petryczenko, ukraiński muzyk, badacz, współpracując z suwalskim Teatrem Węgajty odkrył repertuar pieśni lirniczych. Zatopił się w nim.
- W 1991 roku poznałem się z niektórymi członkami Teatru Węgajty i jego przyjaciółmi. Między innymi Witkiem Brodą, Jackiem i Alicją Hałasami. To była ekipa, która akurat jechała przez Kijów, gdzie wówczas mieszkałem. To był maj, ciepło Dni Kijowa. Udało mi się gościć ich u siebie w domu – wspominał Petryczenko.
Niedługo potem muzyk trafił do Teatru Węgajty, gdzie zaczął zajmować się muzyką tradycyjną Ukrainy, muzyką liturgiczną i „paraliturgiczną”. Petryczenko wsiąkł w Węgajty. Wraz z innymi związanymi z Teatrem artystami zaczął zajmować się badaniami folklorystycznymi, etnomuzykologicznymi.
- Dlaczego zacząłem interesować się lirą? To trochę przypadkowa historia. Moja żona wyjechała na występy do Francji, do naszego przyjaciela Francoisa Moneta, przyjaciela także Jacka Hałasa. Przywiozła z Francji pewien pakuneczek. To była lira. Z dedykacją dla mnie od Francoisa Moneta! Zrobiona na wzór lir z krakowskiego muzeum replika liry ukraińskiej. Dostałem instrument do ręki i zacząłem sobie ćwiczyć, próbować grać. Nikt specjalnie mnie nie uczył. Choć miałem trochę pojęcia, bo jako dziecko uczyłem się grać na pianinie. Powoli zacząłem opracowywać lirniczy materiał…
Petryczenko z rozrzewnieniem wspomina także organizowane przez m.in. Remka Hanaja Tabory Lirnicze. Odbywały się kilkanaście lat temu w Narolu i Szczebrzeszynie. Zrzeszały starych mistrzów i młodych adeptów lirniczej sztuki.
Niezrozumiała polska muzyka mnie wzięła
Olena Jeremenko wiele lat grała m.in. we lwowskim zespole Burdon. Zaczynała od muzyki skandynawskiej, która do tej pory jest jej bliska. Na jednym z koncertów w Belgii Jeremenko poznała Janusza Prusinowskiego i zainteresowała się muzyką polską. Przyjechała do naszego kraju na stypendium Gaude Polonia. I została na dobre. Nadal muzycznie poszukuje, bierze udział w wielu projektach spajających zarówno muzykę klasyczną, jak i szerokie spectrum muzyki tradycyjnej. Można ją usłyszeć na scenach teatralnych (Teatr Pieśń Kozła, Gardzienice), zamkach, gdzie gra muzykę barokową, jak i w chatach na potańcówkach. Sama Olena Jeremenko nie jest w stanie zliczyć muzycznych kooperatyw, w których brała udział, mieszkając od przeszło 10 lat w Polsce. Współpracowała m.in. z Marią Pomianowską, Karoliną Cichą, Orkiestrą Czasów Zarazy, Poszukiwaczami Zaginionego Rulonu (zwycięzcy Grand Prix festiwalu Nowa Tradycja 2012).
- Zaczęło się to bardzo, bardzo dawno temu. Od muzyki skandynawskiej. Pewnie dlatego, że była gdzieś pomiędzy muzyką klasyczną, barokową, a nutkami takiego szamanizmu. Potem po troszeczku, po troszeczku zaczęłam interesować się innymi tradycjami. Gdy usłyszałam muzykę polską, pomyślałam, że jest na tyle niezrozumiała, że absolutnie muszę to „rozkminić” – śmieje się Jeremenko. – Później trafiłam do Polski na Gaude Polonia i już było po mnie! Ta muzyka „wzięła” mnie bardzo mocno. Musiałam zrozumieć, jak to rachować „na trzy”, nie inaczej, jak to tańczyć. Wpadłam w to środowisko muzyki ludowej na długi czas. Ostatnio przestałam grać polską muzykę, bo jest komu ją grać! Są Polacy, którzy grają ją lepiej niż ja – mówi z uśmiechem skrzypaczka. – Poszłam gdzieś dalej, zaczęłam grać inne rzeczy. Chociaż dalej lubię przyjść na koncert czy potańcówkę. Potańczyć, pobawić się.
Olena Jeremenko zauważa, że Polacy często zwracają uwagę na podobieństwa w muzyce polskiej i ukraińskiej. Interesują się też taką, której w Polsce nie doświadczą – instrumentalną muzyką huculską. A pieśni ukraińskie? Nie tylko Polaków chwytają za serce, twierdzi Jeremenko. Ich polifoniczność interesuje ludzi na całym świecie.
***
Tytuł audycji: Kiermasz pod kogutkiem
Prowadziła: Mariana Kril
Data emisji: 27.03.2022
Godzina emisji: 5.05