Postaci Andrzeja Bieńkowskiego zainteresowanym kulturą tradycyjną przedstawiać nie trzeba. Zapewne każdy pasjonat muzyki wiejskiej, choć raz, miał w dłoniach jedną z pokaźnej już serii płyt Fundacji Muzyka Odnaleziona, której Bieńkowski jest współtwórcą. Właśnie ze względu na jego wieloletnie etnograficzne doświadczenie połączone ze szczerą pasją, z każdym kolejnym spotkaniem dowiadujemy się nowych, interesujących historii o muzyce tradycyjnej i przygodach w terenie. Jesteśmy pewni, że tak będzie i tym razem! Głodnych kolejnych ciekawostek, barwnych opowieści z badań terenowych zapraszamy do słuchania "Źródeł" co drugi piątek. Pierwsza audycja Andrzeja Bieńkowskiego już 16 października 2020!
„Przyszliśmy na gaszenie świec”
Nagrywanie muzyki tradycyjnej przez Bieńkowskiego to także dokumentacja niezwykłego czasu, okresu wielkich przewartościowań. Lata 80. w Polsce, to stan wojenny i dezorganizacja życia, które, zdaje się, było widać szczególnie w miastach. Bieńkowski brał sztalugi, pędzle, farby i wyjeżdżał na wieś. Tam rozstawiał się na polach i malował.
- Jak byłem na wsiach – malowałem. Budziłem sensację! Wszyscy brali mnie za geodetę, a to nie wróży nic dobrego. Żeby udowodnić, że jestem malarzem, musiałem np. naprędce namalować konia na pudełku papierosów podsuniętym mi przez jednego z chłopów – wspominał gość Piotra Kędziorka.
Na wsiach Bieńkowski słyszał muzykę tradycyjną, do której szybko zapałał szczerą fascynacją i, za którą tęsknił, powracając do miasta. Okres stanu wojennego to czasy, kiedy muzykanci byli już odrzucani przez wieś, miasto jeszcze ich nie potrzebowało. Dlatego tak ważne wydawało się nagranie ich.
Po dwudziestu latach badań – ok. roku 2000 – Bieńkowski zaczął wyjeżdżać na badania terenowe do Ukrainy i Bialorusi. Z początku wydawało mu się, że ma przed sobą studnię bez dna, pełną muzyki zachowanej w dobrej, archaicznej formie. Okazało się, że to nieprawda. „Przyszliśmy na gaszenie świec. W ostatnim momencie udało się nagrać muzykę i śpiewy” – konstatował ze smutkiem Andrzej Bieńkowski.
Kultura tradycyjna kobiet – przypadek Ukrainy i Białorusi
Do wspomnianej Ukrainy Bieńkowski trafił dzięki dwóm osobom – Monice Walenko i Jagnie Knittel. Jako jeden z nielicznych wówczas posiadaczy profesjonalnej kamery wideo, został zaproszony do dokumentowania ukraińskiego śpiewu. Już na pierwszym wyjeździe poznał trzy najlepsze grupy śpiewacze na Ukrainie (m.in. tę Dominiki Czekun ze wsi Stari Koni).
- Byliśmy tam tydzień. Wróciłem nieprzytomny! – mówił gość "Źródeł".
Następnie Bieńkowski zaczął wracać na tereny Ukrainy i Białorusi ze swoją żoną, Małgorzatą. Dokumentalista uważa, że muzyka tradycyjna naszych wschodnich sąsiadów to obszar działania kobiet:
- To kultura śpiewu, nie gry. A śpiew jest domeną kobiet. Dawniej, w kołchozach zawsze były grupy śpiewacze. Tworzące je kobiety już wtedy miały po sześćdziesiąt lat. Od czasu zamknięcia tych gospodarstw minęło lat dwadzieścia. Odchodzą dawne śpiewaczki, a wraz z nimi muzyka.
Fenomen tradycyjnych śpiewów ukraińskich czy białoruskich, odróżniający je od śpiewów chóralnych, polega wg Bieńkowskiego m.in. na tym, że są to śpiewy heterofoniczne:
- Każda z kobiet śpiewa w nieco innej tonacji, innych skalach. To tworzy tę wyjątkowość. Jeśli młode grupy śpiewacze nie sięgają do technik imitacyjnych, brzmią już jak profesjonalny chór. To mi nie smakuje.
Zdjęcie z płyty "Śpiewy Polesia" fundacji Muzyka Odnaleziona, fot. fundacja Muzyka Odnaleziona
Zarchiwizowane w sercu
Muzyczne archiwum fundacji Muzyka Odnaleziona to nie tylko nagrania audio czy filmy. To także historie poszczególnych muzykantów, które Andrzej Bieńkowski spisuje w swoich wydawnictwach, ale i opowiada z nieukrywaną serdecznością i fascynacją przy każdej okazji. W audycji mogliśmy usłyszeć m.in. historię kapeli z Ostałówka – sąsiadującego z Szydłowcem terenu, na którym przyjęła się harmonia pedałowa. Gdy we wsi odbywało się wesele, jako pierwsza, jechała furmanka z kapelą, oznajmującą tę radosną wieść. Grająca tam kapela braci Wyrwińskich miała własnego furmana, który ściągał konia lejcami tak, że ten wystukiwał kopytami rytm. Rytm mazurka! I do rytmu kopyt grała kapela braci Wyrwińskich.
"Hibernatus"
Tak Andrzej Bieńkowski nazywa muzykantów "zahibernowanych" – o których już zapomniano, że grali, tych, podświadomie czekających na odnalezienie. Zdarzało się, że mieszkańcy nie pamiętali, jakoby ktokolwiek na ich wsi zajmował się muzyką. Tym bardziej, że większość grających nie była już czynnymi muzykantami. Wielu z nich nie miało już nawet swoich instrumentów!
- Najgorzej było z rodziną. Jeśli była z miasta – robiła wszystko, żebym nie mógł nagrać muzykanta - wspominał Bieńkowski - Dla mnie było to bardzo bolesne doświadczenie. Członkowie rodziny zachowywali się, jakby mieli przede mną wyciągać stare brudy, wstydzili się muzykującego bliskiego.
Ale nie zawsze było trudno. Niektórzy muzycy – jak bracia Meto – łaknęli ciągłego grania. Więc, gdy Andrzej Bieńkowski do nich przyjeżdżał, grali zapamiętale, budując wokół ścianę dźwięku, przez którą nie dało się przebić.
Andrzej Bieńkowski u znanego białoruskiego rzeźbiarza - Tarasiuka, fot. M. Bieńkowska
Jak odnaleźć muzykanta?
Gdy Bieńkowski zaczynał swoją przygodę z badaniami terenowymi w latach 80. XX w., mapy były tajne. Poza wytyczonymi na nich głównymi drogami nie można było odnaleźć danej wsi. Trzeba było jeździć od miejsca do miejsca i pytać. Dobrze, gdy znało się nazwisko muzykanta. A jeśli jechało się zupełnie w ciemno? Przez lata Bieńkowscy wypracowali kilka sposobów na skuteczne poszukiwanie muzykanta. Podstawa to być czujnym i nie bać się pytać!
Kogo pytać? Przede wszystkim, nie kobiety.
- Nie wolno było pytać kobiet. Teraz to się zmieniło, ale młode kobiety w latach 80. nie interesowały się taką muzyką. Z kolei stare wiedziały, kto gra, ale stereotyp muzykanta – łajdaka i pijaka nie pozwalał im na dzielenie się tą wiedzą - wspominał Bieńkowski.
Młodzież? Wyśmiałaby, więc nie warto. Najlepiej było pojechać, jak przywozili świeży chleb do sklepu. Pytać starszych i nasłuchiwać, co mówią między sobą, za plecami etnografa. I ławeczka! Bieńkowski zauważył, że w większości wsi, do których jeździł, czy to polskich, czy ukraińskich, panował taki rytuał: W niedzielę po kościele szło się na obiad, a po obiedzie – siadało się przed domem na ławeczce i rozmawiało. To był doskonały moment na zaczepienie mieszkańców wsi.
Powolny revival
Bieńkowski przyznaje, że gdy się czymś zajmuje, wkłada w to całe serce. Dlatego wielu znajomych miewało go dosyć, gdy nieprzerwanie mówił o muzyce tradycyjnej. Z czasem jego pasja zaczęła jednak przynosić owoce… Z Marią Baliszewską przez niemal dekadę prowadził audycję "Muzyka Odnaleziona". Powoli skupiali się wokół niego młodzi zainteresowani polską muzyką tradycyjną. W dodatku nie traktowali jej jako "ciekawostkę etnograficzną", a – tak jak Bieńkowski – coś chwytającego za serce. Fala wzbierała powoli, ale ich fascynacja nie uchodziła w próżnię. Między innymi dzięki Andrzejowi Bieńkowskiemu i skupionym wokół niego pasjonatom w połowie lat dziewięćdziesiątych narodził się w Warszawie ruch działaczy na rzecz muzyki tradycyjnej – Dom Tańca – który z coraz większą siłą działa do dziś.
***
Tytuł audycji: Źródła
Prowadził: Piotr Kędziorek
Gość: Andrzej Bieńkowski
Data emisji: 9.10.2020
Godzina emisji: 15.15
mg