Andrzejewski, oczywiście nie bez złośliwości, powiada, że po mojej śmierci będzie chwila, kiedy się od mojej literatury ludzie odsuną. Dopiero potem, kiedy wyjdą moje dzienniki, moje listy, wypłynie moja "osobowość" i to będzie dopiero miało znaczenie.
(15 października 1966)
I
Kiedy czytamy takie szczególne dokumenty życia osobistego jak ten, możemy spodziewać się, że odsłonią nam drugą, nieznaną z przekazów oficjalnych płaszczyznę życia jego bohatera. Tak jest oczywiście i w tym przypadku. Jedną z rzeczy zwracających uwagę podczas lektury ostatniego z Iwaszkiewiczowskich dzienników jest to szczególne poczucie bycia świadkiem prawdziwych, ukrytych przed wszystkimi, uczuć i emocji tego, który grał wówczas w polskim świecie literackim jedną z głównych ról. Z jednej strony mamy zatem ową rolę "Prezesa", "oficjalnego pisarza", "członka zagraniczych delegacji" (w sprawach doprawdy rozlicznych) czy też: "pana na Stawisku". Z drugiej jednak, i to możemy prześledzić wraz z dziennikowymi zapiskami, mamy człowieka, który - będąc w coraz bardziej zaawansowanym wieku - odsłania swoje zmęczenie, swoje gry i swoją samotność.
W przededniu jubileuszu 70. urodzin i 50. rocznicy pracy twórczej Iwaszkiewicz pisze o "głupawych uroczystościach w Belwederze", które go czekają, skarży się na osamotnienie w swym wielkim, pustym domu, wspomina umierającą w sąsiednim pokoju siostrę. Pięć lat później, po uroczystości 75-lecia (przedstawiciele władz państwowowych i Związku Literatów, medal, obiad w Belwederze) przyznaje: "Miałem po tym wszystkim smutną rozmowę z Hanią - skonstatowaliśmy, że jesteśmy już starzy, że żyjemy za długo i że wszystko skończone". Odnotowując swą mowę wygłoszoną z okazji 70. rocznicy urodzin Jana Parandowskiego - pełną pochwał - pisarz przyznaje: "Piramidalnie skłamałem". Kiedy na skutek choroby nie uczestniczy w jakiś kolejnych "zjazdach, posiedzeniach i rozmowach", odczuwa wielka ulgę ( "Można na tej podstawie okreslić, jak wszystkie te rzeczy są przeciwko mojej naturze"). Jubileusz 80. urodzin i 60-lecia pracy twórczej podsumuje: "okropne wspomnienia, tego strasznego fałszu, zakłamania, no i zmęczenia" (20 lutego 1974 Gierek odznaczył pisarza Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski, zaś w radzieckiej ambasadzie wręczono Iwaszkiewiczowi order "Przyjaźni Narodów").
Z kolei pewnej letniej nocy (dwa dni po tym, jak otworzył - jako szacowny marszałek-senior - obrady Sejmu) wdrapuje się do niego na balkon, po rynnie, młody Tadzio...
Stawisko. Fot. JP
II
- Poczucie wyizolowania Iwaszkiewicza w pierwszym tomie jego dziennika, w zapiskach młodzieńczych, jest podobne jak i w tomie ostatnim - zwracał uwagę w Dwójkowej audycji Radosław Romaniuk, redaktor tomu ("Tak mi jakoś źle, jak za czasów młodości bywało", zanotuje pisarz 28 lipca 1966, by w bardzo podobnych słowach powtórzyć to za dwa lata, 23 lipca 1968). Okazuje się, że autor "Brzeziny" całe życie powraca do być może swojego największego problemu: siebie samego wobec świata, otoczonego ludźmi i straszliwe samotnego.
To poczucie osamotnienia wzrasta wraz z uświadamianiem sobie, że należy się do przeszłości, do świata, którego już nie ma. Przedstawicele minionego czasu - wyidealizowani w tyglu pamięci - pojawiają się we wspomnieniach, tworząc ostry kontrast do współczesności. W lutym 1969 roku usłyszany w radiu utwór Szymanowskiego każe mu pomyśleć: "To mnie pokazywał te nuty, mnie tłumaczył, i ja to brałem jak chleb z masłem, a to przecież było, jakby mi Goethe tłumaczył 'Fausta'. I ja tam siedzę na tej fotografii między Karolem a Witkacym, na takim Olimpie. I któż może się dziwić, że nie obchodzi mnie nic a nic dzisiejsze otwarcie Zjazdu Literatów w Bydgoszczy!".
Większość ludzi mu najbliższych już odeszła. Coraz mniej jest tych, z którymi można czuć się dobrze - z przyjaciół będzie to czasami Kot Jeleński, czasami Rubinsteinowie, jeszcze kilku. Ambiwalentne są równeż jego relacje z rodziną. Kiedy tylko oddali się od Stawiska - czeka na kontakt z domu, skarży się, że nikt o nim nie pamięta, nie zadzwoni, nie napisze. Potem zaś "wraca do domu, to znaczy do swoich smutków" (pisane z Rzymu w marcu 1967), by tu przeżywać poczucie wyizolowania i niezrozumienia. "W domu też nie mam nic do gadania", stwierdza po wielokroć, uskarżając się przy tym na "bliskich-dalekich", że nikt nie troszczy się o jego zdrowie, o stan gospodarstwa, o pieniądze.
Osamotnieniu wśród najbliższych towarzyszy powracające przekonanie, że jest się zapominanym jako twórca. "Zadziwiające, jak ja nie mam żadnego znaczenia - jako pisarz. Jakbym nie istniał" - stwierdzi (w innym czasie jednak będzie dokumentowal zainteresowanie swoją osobą, choćby po wydaniu "Ogrodów", przytoczy fragmenty przychylnych mu recenzji). To wypadanie z czytelniczego, również krytycznoliterackiego, obiegu łączy się u Iwaszkiewicza z poczuciem nieważności własnej twórczości. Jak przypominała w "Sezonie na Dwójkę" Agnieszka Papieska, redaktorka "Dzienników", uczucie to pojawiało się u niego już od dawna.
Stawisko. Gabinet pisarza. Fot. JP
III
"Tylko ten skowyt wewnętrzny, ta samotność i ta nicość wszystkiego, miłości, młodości, sławy" - zapisał któregoś dnia Iwaszkiewicz, dając świadectwo swego, rozpisanego w dziennikach, gorzkiego przekonania o marności całożyciowych starań, poszukiwań, prób zrozumienia. 13 stycznia 1975 zanotuje przejmujące zdanie: "Żegnam ten świat już od tylu lat. Od tylu lat siedzę w celi straceń". To obecne od lat poczucie nadchodzącej śmierci skłania go do rozmyślań o sobie-nieobecnym ("najbardziej straszy mnie ta pośmiertna samotność"), o śmierci, która niszczy doszczętnie, która jest nicością.
"Gdyby nie było nicości, to by było okropne" - napisze jednak, przypominając, że sérénité - jeśli jest możliwe - ma swoje źródło właśnie w paradoksalnym przekonaniu, że po drugiej stronie nic nie czeka.
Stawisko. Ostatni pokój Iwaszkiewicza, przy łóżku jego szczególnie ulubiony portret żony. Fot. JP
IV
A przecież wiele w tych ostatnich latach chwil zachwytu. Światło wieczorne na piazza del Popolo w Palermo. Widok z rzymskiego pokoju w Hotelu Minevra. Jazda samochodem do Sandomierza ulubioną drogą, jesienią. Ukochane drzewa, psy, zapachy. Wspomnenie uwielbianego ciała sprzed sześćdziesieciu przeszło lat. Un chant d'amour.
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy, jaką z redaktorami książki - Agnieszką Papieską i Radosławem Romaniukiem - przeprowadziła Dorota Gacek.
Zapraszamy również do wysłuchania "Tygodnika literackiego" poświęconego trzeciemu tomowi "Dzienników" Iwaszkiewicza. Iwona Smolka oraz Tomasz Burek i Piotr Matywiecki zwrócili m.in. uwagę na jakże ważny w tej książce wątek relacji Anny i Jarosława, mówili o "osobowości straceńczej" Iwaszkiewicza, o jego skrajnych, nieraz bardzo ostrych sądach o innych, o jego stosunku do dziennika.
- Według mnie to najpiękniejszy z trzech tomów dzienników Iwaszkiewicza - oceniała Iwona Smolka ostatnie zapiski pisarza.
Jarosław Iwaszkiewicz, "Dzienniki 1964-1980", opracowanie i przypisy: Agnieszka i Robert Papiescy, Radosław Romaniuk, wstępem opatrzył Andrzej Gronczewski, wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 2011.